„Jak się ma taką sztukę przed sobą, to niełatwo zachować kulturę” – pamiętają państwo dowcip o „kulturze i sztuce” z „Daleko od szosy”? Główny bohater serialu Leszek, grany przez Krzysztofa Stroińskiego, w ten sposób odpowiedział komuś, kto okazywał mu swoją wyższość. Rywal chciał pokazać ambitnemu chłopakowi ze wsi, że jest nieobyty czy też, jak się wtedy mówiło, niekulturalny.
To było jednak w czasach, kiedy istniało inteligenckie decorum, a kulturalne snobizmy jeszcze funkcjonowały. Ale już dawno przestały. Kiedy? Chyba w latach 90. Mało kto rozumiał wtedy przesłanie Jana Pawła II i Czesława Miłosza, którzy jednym głosem mówili, by chronić substancję kultury narodowej. Poeta nazwał to „życiem na wyspach”. Mieszkając w Ameryce, doskonale wiedział, jak funkcjonuje kapitalizm i czym jest homogenizacja. Rozumiał, że jeśli nie będziemy chronić kultury, nie będziemy mieli na czym się oprzeć. Podobnie było z papieżem, uważnym czytelnikiem Słowackiego i Norwida. Co ważne, choć Miłosz z katolicką ortodoksją był na bakier, obaj za fundament kultury uważali chrześcijaństwo.
Nie piszę tych słów, żeby ponarzekać, że za PRL-u było lepiej. Chociaż w kulturze było. Zwróćcie państwo uwagę, jakie mieliśmy wtedy kino, literaturę czy muzykę. Gdzie są dziś reżyserzy na miarę Andrzeja Wajdy, pisarze rangi Jarosława Iwaszkiewicza czy muzycy porównywalni z Markiem Grechutą i Krzysztofem Pendereckim? To nie jest przypadek. Snobizmy tworzyły wokół sztuki aurę ekskluzywności, która przyciągała ludzi wybitnie zdolnych. Ale całkiem nieźle (choć nie dla wszystkich) działał też mecenat państwa. Pisarze mogli żyć z pisania, filmowcy z filmowania, kompozytorzy z komponowania. W latach 90. znaczna część elit uznała jednak, że „kultura sama się obroni” i o mechanizmach nikt nie myślał. No to teraz jest, jak jest.
Ale to nie znaczy, że nie może być lepiej. Wystarczyło, że ministerstwo, by pomóc twórcom w czasie pandemii, uruchomiło program „Kultura w sieci” i powstały setki wartościowych przedsięwzięć. Z kilkoma sam miałem do czynienia, choćby z koncertem pieśni Hildegardy z Bingen czy audiobookiem Krzysztofa Czeczota i Michała Zycha, opowiadającym dalsze losy bohaterów „Lalki”. Właśnie o tworzenie programów apelowali kilka dni temu twórcy z inicjatywy „Ratujmy kulturę”. Bo przecież jeśli te mechanizmy nie powstaną, za chwilę w działach kultury będziemy czytać tylko o tym, co Doda myśli o mecenasie Giertychu.