Na sporze o „Bolka” zyskuje Tusk

Liczni obrońcy Wałęsy za inspiratora książki o nim uznają Jarosława Kaczyńskiego. Trudno jednak nie zauważyć powodów, dla których przypomnienie sprawy „Bolka” jest dziś szefowi PiS bardzo nie na rękę – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 27.06.2008 00:59

Na sporze o „Bolka” zyskuje Tusk

Foto: Rzeczpospolita

Pozostawiając na boku meritum namiętnego sporu o wstydliwe epizody z życiorysu Lecha Wałęsy (spór zresztą o tyle dziwny, że obrońcy byłego prezydenta raczej nie negują ustaleń historyków IPN, a jedynie podawanie ich do wiadomości publicznej), warto się zastanowić, czy sprawa ta, dotycząca w końcu historii, wywrze wpływ na scenę polityczną, a jeśli tak – to jaki.

Za rzecz niewątpliwą uznają to liczni obrońcy Wałęsy z obozu związanego z „Gazetą Wyborczą”. Jego przedstawiciele hałaśliwie „demaskują” jako faktycznego inspiratora historyków Jarosława Kaczyńskiego. Ich zdaniem to prezes PiS postanowił przypomnieć sprawę „Bolka” i umieścić przeszłość Wałęsy w centrum debaty publicznej w celu osiągnięcia swoich politycznych celów. Jakich konkretnie, tego nie są w stanie wskazać; wystarcza im ogólnikowe przekonanie, że Kaczyńskim kieruje chęć zniszczenia symbolu III RP.

[srodtytul]Niewygodne wspomnienia[/srodtytul]

W istocie mamy do czynienia ze swoistą paranoją polityków (przeważnie byłych) i publicystów, którzy tak zacietrzewili się w nienawiści do Kaczyńskiego, że we wszystkim, co im się nie podoba, dostrzegają jego zakulisowe działania. Tymczasem teza o „politycznym zamówieniu PiS”, które miał jakoby realizować IPN, nie ma żadnych konkretnych podstaw i nie wytrzymuje analizy.

Powiedzmy, że brak jakichkolwiek śladów, aby prezes PiS inspirował prezesa IPN oraz Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka, nie musi być uznany za przekonujący dowód – że zainteresowani celowo ukrywają prawdę o swych wzajemnych powiązaniach. Trudno jednak nie zauważyć powodów, dla których przypomnienie sprawy „Bolka” jest szefowi PiS bardzo nie na rękę – szczególnie w tej chwili – jak również powodów, dla których jest ono na rękę jego głównemu przeciwnikowi.

W parze z przypomnieniem agenturalnych uwikłań Wałęsy i podejrzeniem, iż był on z tej racji szantażowany, idzie przypomnienie faktu, iż to właśnie bracia Kaczyńscy doskonale wszystko o „Bolku” wiedzieli. Mimo to uczynili Wałęsę prezydentem. Przypomina się także, iż w chwili, gdy wśród ludzi „Solidarności” dokonywał się fundamentalny podział na tych, którzy mieli rządzić wolną Polską, i tych, którzy zostali z niej „wyślizgani”, Kaczyńscy nie znajdowali się po stronie Andrzeja Gwiazdy, Anny Walentynowicz i Krzysztofa Wyszkowskiego, o Kornelu Morawieckim nie mówiąc.

Przeciwnie, brzemiennej w skutki decyzji Wałęsy, aby nie zwoływać legalnych władz „Solidarności” z roku 1981, ale tworzyć pod historyczną nazwą nowy związek z działaczy mu posłusznych, Jarosław Kaczyński bronił nawet wtedy, gdy od dawna był już z pierwszym prezydentem III RP śmiertelnie pokłócony (co jednak nie dziwi, bo bronił swoich ówczesnych wyborów). Przypominanie tego, co po latach udało się załagodzić orderami Orła Białego, nie jest dziś braciom Kaczyńskim na rękę.

[srodtytul]Mózg Wałęsy[/srodtytul]

Karierę zrobiła ostatnio wydana w 1991 roku książka Jarosława Kurskiego „Wódz”.

W istocie, lektura tego „pierwszego niehagiograficznego portretu Wałęsy”, którym jego były rzecznik wkupił się w łaski michnikowszczyzny – w kontekście tego, co dziś wypisuje kierowana przez tegoż Kurskiego „Wyborcza” – nieodparcie śmieszy. Ale najbardziej zabawny wydaje mi się nie fakt, iż Kurski opisywał wówczas Wałęsę jako amoralnego, bezwzględnego cynika, gotowego dla władzy każdego zdradzić i z każdym wejść w sojusz – choć ten psychologiczny portret doskonale pasuje do tego, jaki kreślą dziś Cenckiewicz z Gontarczykiem, zwłaszcza w rozdziale o niszczeniu archiwów.

Dla dzisiejszego czytelnika najzabawniejszy jest w książce Kurskiego pean na cześć Lecha Kaczyńskiego („człowiek ogromnej pracowitości, wiedzy i niepospolitej inteligencji… jest wiceprzewodniczącym związku, ale za to jego pierwszym mózgiem. Strajk Kaczyńskiego położyłby »Solidarność« na łopatki” etc.) oraz rozważania o „symbiozie” Wałęsy z Kaczyńskimi. Każdy, kto interesował się tamtymi sprawami, wie, iż Kurski wówczas pisał prawdę.

Owszem, Jarosław Kaczyński firmował palenie kukieł „Bolka” w roku 1992, ale była to sytuacja wymuszona walką o przetrwanie na antykomunistycznej prawicy, na którą został wyrzucony po usunięciu PC z koalicji popierającej Hannę Suchocką. Sam z siebie temat jest dla Kaczyńskich wyjątkowo niewygodny – każde jego wywołanie musi skończyć się oskarżeniem: „to wyście zrobili z agenta prezydenta” i przypomnieniem, że jako zastępca i omalże podręczny mózg Wałęsy, Lech Kaczyński brał czynny udział w osławionych rozmowach w Magdalence.

Mówiąc krótko: gdyby Jarosław Kaczyński miał rzeczywiście moc inspirowania prac IPN, zainspirowałby książkę o paryskich latach Bronisława Geremka, o buszowaniu przez Adama Michnika w archiwach bezpieki w roku 1990, o przenoszeniu się pod koniec lat 80. całych komitetów partyjnych i sztabów bezpieki na kierownicze stanowiska w bankach – ale na pewno nie o „Bolku”!

[srodtytul]Polityk nowych czasów[/srodtytul]

Tym bardziej że – i to jest druga istotna sprawa – spór o „Bolka” pozwala Donaldowi Tuskowi ustawić się w wygodnej pozycji niezaangażowanego. Stronami są tutaj ludzie Michnika i Kaczyńscy. Obecny premier może zaś przedstawiać się jako polityk nowych czasów, którego te starocie interesują w nieznacznym stopniu. Nie będąc uważany za stronę w kłótni, występuje w swej ulubionej roli uosobienia zdrowego rozsądku.

Zbiera punkty i u stronników III RP, odwiedzając Wałęsę i mówiąc o swych zastrzeżeniach wobec książki, i u jej przeciwników, podkreślając znaczenie wolności badań naukowych i to, że nie można krytykować pracy, której się nie czytało. A przy tym zręcznie punktuje rywala, informując na przykład, jakoby w 1991 r. obiecywał mu on oddanie całej władzy nad gospodarką w zamian za pomoc w obaleniu Wałęsy, którego krótko wcześniej sam wspierał. Nie sposób znaleźć dowodów, czy to zdarzenie miało miejsce czy nie, ale bez wątpienia opowieść Tuska doskonale pasuje do budowanych przez piarowców potocznych stereotypów jego i Jarosława Kaczyńskiego.

[srodtytul]Punkty dla Tuska[/srodtytul]

Tusk zbiera punkty także u tej, bardzo licznej części wyborców, którzy uważają, że teczka „Bolka”, jak i wszystkie inne, to „temat zastępczy”. Z jednej strony zyskuje w ich oczach, bo się „grzebaniem w teczkach” nie zajmuje. Z drugiej, im więcej miejsca w debacie publicznej zajmuje spór o historię, tym mniej tego miejsca pozostaje na rozliczanie Tuska z obietnic wyborczych i bieżących problemów, rosnących cen, słabnącego tempa wzrostu gospodarczego etc.

Tuż przed ukazaniem się książki o Wałęsie donoszono, iż stratedzy PiS zamierzają skupić się na atakowaniu PO właśnie za drożyznę, co istotnie byłoby dla rządzącej partii bardzo niezręczne. Obecnie o strategii tej można zapomnieć; politycy PiS nie mogą przecież odmawiać mediom komentarzy w tak ważnej dla nich kwestii jak nieprawości III RP!

Oczywiście Tusk pozostaje pod presją michnikowszczyzny, która tak jak kiedyś usiłowała go wmanewrować we współrządzenie z Andrzejem Lepperem, Romanem Giertychem i Wojciechem Olejniczakiem w imię antypisowskich komisji śledczych, teraz uparcie próbuje wepchnąć go w wojnę z IPN.

Nie sądzę, żeby Tusk miał się pozwolić wpędzić w pułapkę, której już raz uniknął. Wie przecież doskonale, iż znaczną część jego elektoratu stanowią zwolennicy IV RP, rozczarowani skrętem Kaczyńskich ku populizmowi – mówiąc hasłowo, wyborcy, którzy przeszli do PO za Antonim Mężydłą, Radosławem Sikorskim, Bogdanem Borusewiczem i Andrzejem Czumą. Wzięcie przez PO udziału w ataku na IPN (na dodatek w zemście za ujawnienie prawdy o „Bolku”) musiałoby tych wyborców pchnąć z powrotem w stronę PiS. Działacze PO, którzy tego nie rozumieją, są albo wyjątkowo marnymi politykami, albo cierpią na to samo antykaczyńskie zacietrzewienie, co wspomniani na początku przedstawiciele „salonu”. Nie wydaje się jednak, aby mieli oni na politykę swej partii znaczący wpływ.

Na razie Tusk może ukazanie się książki Cenckiewicza i Gontarczyka właśnie teraz uznać za wyjątkowo dla siebie fortunny zbieg okoliczności.

Pozostawiając na boku meritum namiętnego sporu o wstydliwe epizody z życiorysu Lecha Wałęsy (spór zresztą o tyle dziwny, że obrońcy byłego prezydenta raczej nie negują ustaleń historyków IPN, a jedynie podawanie ich do wiadomości publicznej), warto się zastanowić, czy sprawa ta, dotycząca w końcu historii, wywrze wpływ na scenę polityczną, a jeśli tak – to jaki.

Za rzecz niewątpliwą uznają to liczni obrońcy Wałęsy z obozu związanego z „Gazetą Wyborczą”. Jego przedstawiciele hałaśliwie „demaskują” jako faktycznego inspiratora historyków Jarosława Kaczyńskiego. Ich zdaniem to prezes PiS postanowił przypomnieć sprawę „Bolka” i umieścić przeszłość Wałęsy w centrum debaty publicznej w celu osiągnięcia swoich politycznych celów. Jakich konkretnie, tego nie są w stanie wskazać; wystarcza im ogólnikowe przekonanie, że Kaczyńskim kieruje chęć zniszczenia symbolu III RP.

Pozostało 89% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?