Kryzys finansowy doprowadził do aktywizacji zwolenników tzw. silnego państwa, tak z lewej, jak i prawej strony. Z faktu daleko idącej interwencji zachodnich rządów na rynkach finansowych wyciągają oni wniosek, że dotychczasowa tendencja do ograniczania roli państwa okazała się zgubna – wszak doprowadziła do kryzysu – i w konsekwencji należy ją odrzucić.
Warto nadmienić, że eksperci różnią się w ocenie źródeł obecnego krachu i że część z nich dostrzega je właśnie w nadmiernej ingerencji państw zmierzającej do nakręcania koniunktury. Pojawiły się też poważne głosy, że reakcją na kryzys wcale nie powinna być interwencja państwa, ponieważ nie ma żadnych gwarancji jej skuteczności oraz jest ona nieusprawiedliwiona – zdejmuje przecież z finansowych hazardzistów odpowiedzialność za ich błędne decyzje. Nie na tym chcę się jednak skupić.
[srodtytul]Hierarchiczny anachronizm[/srodtytul]
Zasadniczym problemem jest samo rozumienie pojęć państwa i władzy. Tradycjonaliści w tym zakresie odwołują się do modelu państwa narodowego w jego XIX-wiecznej wersji. To państwo wsobne, odizolowane od innych kordonami granicznymi i postrzegające sąsiadów głównie jako wrogów. A w efekcie prowadzące agresywną politykę egoizmu narodowego.
Nasi zwolennicy wzmacniania państwa wydają się nie rozumieć epokowej różnicy co do współczesnych uwarunkowań funkcjonowania władzy w jej społecznym otoczeniu. W dobie globalizacji, z bezprecedensowym wzrostem złożoności rzeczywistości społecznej i gospodarczej oraz ogromną rolą takich aktorów jak międzynarodowe korporacje oraz organizacje ponadpaństwowe mające uprawnienia regulacyjne i interwencyjne, XIX-wieczna koncepcja państwa narodowego jest anachronizmem.