Tylko czy rzeczywiście w sprawach o zakończenie życia osób takich jak Eluana można uznać za biegłych rodzinę i lekarzy? Wątpię. Po pierwsze biegły z definicji musi być osobą jak najmniej zaangażowaną emocjonalnie w sprawę, w której wyrokuje. W wypadku członków rodziny o takiej bezstronności w ogóle nie ma mowy.
W ogromnej większości przypadków ów brak bezstronności skłania bliskich osób, które zapadły w śpiączkę, do ogromnego poświęcenia wynikającego z miłości. Często takiej jak ta z 1. Listu św. Pawła do Koryntian, która "wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma". Miłości, która wspomagała choćby leżącego przez 19 lat w śpiączce Jana Grzebskiego z Działdowa, aż do dnia, w którym się obudził.
Ale natura ludzka bywa też mroczna. Nie sposób orzec, w ilu przypadkach wniosek o zakończenie życia ze strony rodziny może wynikać ze zniecierpliwienia. Czy sąd zawsze potrafi dostrzec, kiedy w grę wchodzi pycha, niechęć do dalszych poświęceń czy widok na jakąś korzyść materialną?
[srodtytul]Lekarz nie jest Bogiem [/srodtytul]
A co zrobić w razie konfliktu opinii? Można sobie przecież wyobrazić sytuację, w której poszczególni członkowie rodziny mają inne zdania na temat losu chorego krewnego. Zwolennicy sądowego orzekania o odłączaniu pacjenta od aparatury mogą odpowiedzieć: skoro rodzina chorego jest zbyt zaangażowana emocjonalnie, niech decydują lekarze. Im najbliżej do statusu fachowego biegłego!
Taka wizja też nie przestaje mnie niepokoić. Bo lekarze są od walki o życie pacjenta, a nie od orzekania, kiedy mogą kogoś skazać na śmierć. Nie przypadkiem przecież ojciec etyki medycznej Hipokrates w stworzonej przysiędze nakazał lekarzom nie szkodzić pacjentowi. Zacny Grek rozumiał, że bezwarunkowe – powtarzam – bezwarunkowe zobowiązanie do walki o życie człowieka jest podstawą zaufania między lekarzem a jego pacjentem. Jest też ostrzeżeniem przed groźbą przekształcenia się lekarza w sędziego oceniającego wartość życia pacjenta. Przed łatwością obudzenia w lekarzu syndromu pantokratora – pysznego przekonania, że medyk na pewno wie, kiedy ktoś stracił szanse na wyjście ze śpiączki. Nie chcę, by sądy pytały lekarzy o to, czy popierają przerwanie sztucznego odżywiania. Bo zdemoralizuje to przede wszystkim lekarzy. Nie chcę tego, bo boję się momentu, w którym bliscy chorego zaczną w oczach lekarza szukać przyzwolenia na pozbycie się uciążliwego syna czy dziadka. Jeśli protestuję przeciw zachęcaniu lekarzy do brania tej odpowiedzialności, to działam także w swoim interesie. Bo nie chcę, by lekarze z ludzi, których misją jest ratowanie życia, zmieniali się w osoby decydujące o momencie jego zakończenia.