[b][link=http://rp.pl/eurowybory09" "target=_blank]Serwis o eurowyborach 2009[/link][/b]
Wszystkie partie obecne w Sejmie i Senacie uznały za najwłaściwsze umieszczenie na listach wyborczych do Parlamentu Europejskiego bardzo wielu polskich posłów czynnych w obecnej kadencji. Wychodzą z założenia, że listy te powinny być zaopatrzone w niezawodnie działające lokomotywy w postaci znanych parlamentarzystów, którzy zapewnią im dostateczny rozpęd i atrakcyjność niezbędną, by zachęcić wyborców do ich poparcia w czerwcowym głosowaniu.
[srodtytul]Szlify polityków[/srodtytul]
Przyjęcie takiego rozwiązania nie jest prawnie zakazane. Aktualny parlamentarzysta może kandydować na inne stanowiska publiczne, lecz nie zawsze może je po szczęśliwym wyborze objąć. Stoi zazwyczaj przed alternatywą: pozostać posłem albo senatorem, zrzekając się urzędu, na który został w drodze głosowania powołany, czy też zrezygnować z dotychczasowego mandatu po to, by móc przyjąć nowy wybór.
Tak jest z posłami, którzy w trakcie kadencji zostali wybrani na senatorów; z parlamentarzystami, których powołano na stanowiska radnych w samorządzie terytorialnym; z prezydentem Rzeczypospolitej, który był dotychczas posłem lub senatorem. Nie inaczej jest w przypadku parlamentarzystów krajowych, których wybrano do Parlamentu Europejskiego. Zasada niepołączalności urzędów (incompatibilitas) jest zdrowa, pozwala bowiem unikać groźnego dla demokratycznego porządku ustrojowego kumulowania władzy.