[srodtytul]Antysemiccy agitatorzy[/srodtytul]
Gdy chodzi o postawy Żydów po wkroczeniu Sowietów w 1939 r., sytuacja nie jest zresztą tak jednoznaczna, jak próbuje to przedstawić rozmówczyni „Rzeczpospolitej”. Być może wszystkich Polaków można uznać za antysemitów (więc ich relacje są niewiarygodne), ale o rozmaitych zachowaniach przedstawicieli mniejszości na Kresach Wschodnich w latach 1939 – 1941 sporo opowiedzieli także sami Żydzi. Zupełnie inaczej niż dr Cała relacjonowali zachowania społeczności żydowskiej badający powyższe problemy historycy żydowscy: Eugeniusz Rozenblat, Ben-Cion Pinchuk i inni. A ich bardzo trudno byłoby nazwać antysemitami.
Aby wesprzeć swoje wątpliwe merytorycznie opinie, rozmówczyni „Rzeczpospolitej” sięgnęła po argument charakterystyczny, choć niestety nie nowy. Kiedy dziennikarz wspomniał o prosowieckich postawach części Żydów na Kresach w latach 1939 – 1941, dr Cała odpowiedziała: „to też element antysemickiej agitacji”. Sytuacja wydaje się więc prosta: ten, kto nie prezentuje pożądanych przez nią poglądów na historię, lada chwila może być uznany za antysemickiego agitatora.
Postawa Polaków wobec Zagłady to problem wielowątkowy i skomplikowany. Można tu wymienić całą paletę postaw – od bohaterów ratujących współobywateli do jednostek, które same zgłaszały się do Niemców, aby zostać oprawcami Żydów. Między tymi skrajnościami – prezentując różne postawy: pomocy, bierności lub po prostu dbania o własne życie i interesy – znajdowało się kilkadziesiąt milionów ludzi. Warto więc badać, kto pomagał, kto nie pomagał, jak, kiedy i dlaczego. I jakie były proporcje.
[srodtytul]Drwiące komentarze[/srodtytul]
Powyższe zagadnienia nie interesują jednak chyba dr Całej. Jako punkt odniesienia podaje ona fakt, iż w Yad Vashem jest tylko 8 tys. polskich drzewek.
„8 tysięcy Sprawiedliwych na trzydziestomilionowy naród to strasznie mało”. Kłopot w tym, że instytut Yad Vashem nadaje ów tytuł tylko w przypadkach, które zostały tam zgłoszone i przez jego urzędników zweryfikowane. Z wielu względów w wypadku Sprawiedliwych mamy więc do czynienia z dość ekskluzywną grupą ludzi, których liczba nijak ma się do rzeczywistej skali pomocy udzielanej polskim Żydom.
Instytut Pamięci Narodowej podjął szerokie działania, których celem jest zbadanie i opisanie wojennej pomocy Polaków dla Żydów. Nie robi tego przy wykorzystaniu administracyjnych procedur, ale narzędzi typowo naukowych. Inicjatywa ta spotkała się z drwiącym komentarzem dr Całej: „IPN (…) chce z kapelusza wytrząsnąć 300 tysięcy Polaków pomagających Żydom”.
Działania podjęte przez Instytut (takie choćby, jak weryfikacja dokumentów archiwalnych w celu pozyskania z nich wiarygodnych informacji) to procedura w nauce standardowa i z kapeluszem nie ma nic wspólnego. Wiarygodność ustaleń IPN można będzie potem zweryfikować. Ale rozmówczyni „Rzeczpospolitej” nie wydaje się takimi badaniami zainteresowana. Poza stwierdzeniem, że „w pewnym stopniu Polacy są odpowiedzialni za śmierć wszystkich 3 milionów Żydów”, reszta jest dla niej chyba trzeciorzędną sprawą.
Podobne stanowisko przypomina mi jeden z artykułów z prasy endeckiej z lat 30., który czytałem przed laty. To krótka notka, w której wspomniano o wypadku drogowym, w którym potrącono dziecko. Wspomniany tekst utrzymany był mniej więcej w tonie: „polskie dzieci bezkarnie rozjeżdżane przez Żydów”. Można by rzec, stosując retorykę dr Całej, że to przecież „w pewnym stopniu” prawda. Ale może warto zastanowić się, w jakim stopniu?
[i]Autor jest wicedyrektorem Biura Lustracyjnego Instytutu Pamięci Narodowej, autorem książek historycznych, m.in. „Pogrom? Zajścia polsko-żydowskie w Przytyku 9 marca 1936 r.”. Artykuł jest wyrazem indywidualnych opinii Piotra Gontarczyka[/i]