Przed nimi byli socjolodzy, politolodzy, eksperci od wizerunku. Teraz rządzą ekonomiści. Agencje specjalizujące się w kontraktowaniu celebrytów na branżowe konferencje zasypywane są pytaniami o gadających mikro-, makro- i behawioralnych ekonomistów. Od kilku do kilkunastu tysięcy euro za „speach”.
Portale, radia i telewizje nie płacą, ale też się o nich zabijają. Musi być ekspert, musi być – „jak nam powiedział ekonomista”. Politycy dobierają ich szczególnie starannie, trochę jak średniowieczni książęta astrologów. Nie chodzi oto żeby coś z gwiazd wyczytać, ale żeby dużo czytać i sprawiać wrażenie, że pojęli tajemną wiedzę.
[srodtytul]Zbyt skomplikowany świat [/srodtytul]
A wiedza coraz bardziej staje się tajemna. Im więcej ekonomistów i studiów nad kryzysem, tym trudniej nam powiedzieć, jak mamy z niego wyjść. Nie ma drugiej takiej nauki, gdzie laureat Nagrody Nobla z tego roku negowałby to, co twierdził laureat z roku poprzedniego. W zależności od zapotrzebowania możemy szukać wsparcia u zwolenników państwowego interwencjonizmu – prof. Paula Krugmana czy prof. Josepha E. Stiglitza, a jak trzeba, to u fiskalistów, wolnorynkowców Roberta Lucasa jr. czy Edwarda C. Prescotta. Każdy profesor, każdy z najlepszej uczelni i – a jakże – każdy ma Nobla.
Ekonomia to dziś jedyna taka nauka, gdzie niekwestionowany autorytet może zostać zakwestionowany, zmieszany z błotem, a duchowe przywództwo zostaje oddane nowemu. Tylko po to, żeby następne pokolenie odrzuciło wszystko, co mówił i znowu zaczęło czcić poprzednika. John Maynard Keynes, którego idee służyły kolejno rządom Roosevelta, Eisenhowera i Johnsona w latach 80., został uznany za „niedorzecznika” i zastąpiony Miltonem Friedmanem. Tego jak wyroczni słuchali nie tylko Reagan, Bush, Clinton i znowu Bush, ale też zachłystywali się europejscy i azjatyccy naśladowcy amerykańskiej prosperity. Mają władzę, posłuch, choć żaden wielki ekonomista nie przewidział żadnego z wielkich kryzysów. Ani tego z 1929 roku, ani z 2008, ani kilku mniejszych po drodze – od południowoamerykańskiego, przez azjatycki, po kolejny krach argentyński. To prawda, że prof. Robert Shiller dwa lata temu zapowiadał zapaść systemu fiskalnego, a prof. Nouriel Roubini krach na rynku nieruchomości, ale ich akurat nikt wtedy nie słuchał. A zresztą, czy ekonomiści są od przewidywania katastrof?