Czasy gospodarczej astrologii

Mają władzę i posłuch, choć żaden wielki ekonomista nie przewidział żadnego z poważnych kryzysów. Ani tego z 1929 roku, ani z 2008, ani kilku mniejszych po drodze – pisze publicysta

Aktualizacja: 11.08.2009 20:30 Publikacja: 11.08.2009 18:00

Tomasz Wróblewski

Tomasz Wróblewski

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak PN Piotr Nowak

Przed nimi byli socjolodzy, politolodzy, eksperci od wizerunku. Teraz rządzą ekonomiści. Agencje specjalizujące się w kontraktowaniu celebrytów na branżowe konferencje zasypywane są pytaniami o gadających mikro-, makro- i behawioralnych ekonomistów. Od kilku do kilkunastu tysięcy euro za „speach”.

Portale, radia i telewizje nie płacą, ale też się o nich zabijają. Musi być ekspert, musi być – „jak nam powiedział ekonomista”. Politycy dobierają ich szczególnie starannie, trochę jak średniowieczni książęta astrologów. Nie chodzi oto żeby coś z gwiazd wyczytać, ale żeby dużo czytać i sprawiać wrażenie, że pojęli tajemną wiedzę.

[srodtytul]Zbyt skomplikowany świat [/srodtytul]

A wiedza coraz bardziej staje się tajemna. Im więcej ekonomistów i studiów nad kryzysem, tym trudniej nam powiedzieć, jak mamy z niego wyjść. Nie ma drugiej takiej nauki, gdzie laureat Nagrody Nobla z tego roku negowałby to, co twierdził laureat z roku poprzedniego. W zależności od zapotrzebowania możemy szukać wsparcia u zwolenników państwowego interwencjonizmu – prof. Paula Krugmana czy prof. Josepha E. Stiglitza, a jak trzeba, to u fiskalistów, wolnorynkowców Roberta Lucasa jr. czy Edwarda C. Prescotta. Każdy profesor, każdy z najlepszej uczelni i – a jakże – każdy ma Nobla.

Ekonomia to dziś jedyna taka nauka, gdzie niekwestionowany autorytet może zostać zakwestionowany, zmieszany z błotem, a duchowe przywództwo zostaje oddane nowemu. Tylko po to, żeby następne pokolenie odrzuciło wszystko, co mówił i znowu zaczęło czcić poprzednika. John Maynard Keynes, którego idee służyły kolejno rządom Roosevelta, Eisenhowera i Johnsona w latach 80., został uznany za „niedorzecznika” i zastąpiony Miltonem Friedmanem. Tego jak wyroczni słuchali nie tylko Reagan, Bush, Clinton i znowu Bush, ale też zachłystywali się europejscy i azjatyccy naśladowcy amerykańskiej prosperity. Mają władzę, posłuch, choć żaden wielki ekonomista nie przewidział żadnego z wielkich kryzysów. Ani tego z 1929 roku, ani z 2008, ani kilku mniejszych po drodze – od południowoamerykańskiego, przez azjatycki, po kolejny krach argentyński. To prawda, że prof. Robert Shiller dwa lata temu zapowiadał zapaść systemu fiskalnego, a prof. Nouriel Roubini krach na rynku nieruchomości, ale ich akurat nikt wtedy nie słuchał. A zresztą, czy ekonomiści są od przewidywania katastrof?

Dziś powtarzają nam, że świat jest na to zbyt skomplikowany. Zbyt wiele elementów, często nie mających nic wspólnego z ekonomią, decyduje o zachowaniu rynku. Ekonomiści co najwyżej mogą obserwować niepokojące sygnały. Analizować przeszłość i gderać: „Oj, oj, przy takim zadłużeniu, kurczących się budżetach domowych interwencjonizm państwa może doprowadzić do aftershocku. Tak jak w 1934 po wielkiej depresji...”.

[srodtytul]Kryzys jak reset [/srodtytul]

Oczywiście nikt tak do nas nie mówi, bo czasy są medialne i od ekonomistów spodziewamy się 30-sekundowych konkretnych odpowiedzi. Jest źle czy dobrze? Problem tylko w tym, że każdy mówi co innego. W 70 lat po wielkiej depresji ekonomiści wciąż nie mogą się dogadać, co było jej przyczyną. „To wstyd, że marnujemy wciąż nasz talent na spory o coś, co w sposób oczywisty zostało rozstrzygnięte 70 lat temu” – napisał Paul Krugman.

Na co John H. Cochrane z University of Chicago, ze szkoły Friedmana, odpowiada: „Prawdziwi ekonomiści, ludzie z którymi spędzam czas, nie wracają już do starożytnych teorii Keynsa, tak jak fizycy, kiedy badają ruchy wszechświata, nie cofają się do przemyśleń Arystotelesa”. Czy prezydent Roosevelt, stymulując gospodarkę, ratował świat od zagłady czy wręcz przeciwnie? Podnosząc podatki i transferując pieniądze od bogatych do biednych, pozwolił Ameryce i światu tkwić w kryzysie kilka lat dłużej. Dopóki ekonomiści sami się nie zdecydują na jedną wersję, będą zawsze mogli inaczej przepowiadać nam przyszłość.

Jedni będą nas zapewniać, że gospodarka potrzebuje kopa – wielkich rządowych pakietów stymulacyjnych. Inni, że recesja to naturalny proces stabilizowania się gospodarki. Jedyny sposób zweryfikowania rynku, wartości firm notowanych na giełdzie, nieruchomości i wiarygodności państw. Uczniowie Smitha i Friedmana uważają, że kryzys działa jak resetowanie komputera. Część plików może zostanie zgubiona, ale komputer będzie jak nowy. Zwiększając deficyt i sztucznie interweniując w system operacyjny, rząd może na nas ściągnąć katastrofę gospodarczą.

Obrońcy naturalnych praw rynku, choć niezwykle elokwentni, są dziś w mniejszości. Na giełdzie ekonomicznej królują apologeci Keynsa. Uważają, że recesja pozostawiona sama sobie może nakręcić spiralę, która kolejno będzie wciągać w czarną dziurę wszystkie segmenty gospodarki. Nawet jeżeli są jeszcze jakieś zdrowe firmy, to też wkrótce zostaną pochłonięte, jeżeli wcześniej rząd nie zainterweniuje.

[srodtytul]Od Bugaja do Kołodki [/srodtytul]

Wall Street Journal przeprowadził ankietę wśród 52 superekonomistów. W lutym przeważająca większość twierdziła, że bez pakietu stymulacyjnego gospodarka pogrąży się w depresji i straci następnych klika milionów miejsc pracy. Podobny sondaż przeprowadzony przez BusinessWeek wśród czołowych ekonomistów bankowych mówi o konieczności wzmocnienia stymulowania. Mija kilka tygodni i w „New York Timesie” pojawia się list 250 ekonomistów, w tym laureatów Nobla, kontestujących nauki Keynsa i niezostawiających suchej nitki na programie prezydenta Obamy: „masowe wydatki rządu to nie jest droga do uzdrowienia”.

Zainspirowani listem 250 Amerykanów hiszpańscy ekonomiści, uzbierało się ich 95, oskarżyli socjalistyczny rząd Zapatero o wpychanie kraju w przepaść i zażądali reformy rynku pracy – „prawdziwego ożywienia gospodarczego, a nie kolejnej iluzji na kredyt”.

W Polsce ekonomiści listów nie piszą. Bo i kto by czytał tyle listów. Prezydent Lech Kaczyński ma więcej opinii niż doradców. Do Adama Glapińskiego i Ryszarda Bugaja dorzucił ostatnio Zytę Gilowską, ich opinie wymieszał i się okazało, że chce jednocześnie zwiększać wydatki, redukować podatki i nie zwiększać deficytu.

To ostatnie różni go z byłym wicepremierem Jerzym Hausnerem, który w zwiększaniu deficytu nie widzi nic złego. Pod warunkiem że to jest „dobry deficyt”. Taki, co pobudzi gospodarkę. Ale jak odróżnić zły od dobrego? Były minister Dariusz Rosati poznaje go po tym, że dobry jest jak poślizg kontrolowany. Ale jak go kontrolować, skoro już dziś, bez dodawania gazu, zarzuca nam budżetem i nie wiemy, gdzie wylądujemy pod koniec roku?

Jest jeszcze maksymalista Grzegorz Kołodko, co chciałby stary kapitalizm zastąpić nowym, ale ten nie znalazł sobie jeszcze żadnego polityka do słuchania.

Po drugiej stornie mamy ortodoksyjnego obrońcę kapitalizmu Leszka Balcerowicza, mamy szkołę Instytutu im. Adama Smitha przepowiadającego zgubne skutki rządowych pakietów anty-kryzysowych. I jest kilku wolnych strzelców, ekspertów banków i dużych firm, jak prof. Witold Orłowski, Krzysztof Rybiński, Janusz Jankowiak – po nich też można się spodziewać dużego rozstrzału.

[srodtytul]Ceny cappuccino [/srodtytul]

Ekspert ekspertów Paul Krugman na co dzień inspirujący i prezydenta Obamę i czytelników „New York Timesa” ostatnio napisał swój własny list. Żalił się, jak niemodne wśród ekonomistów są dziś lewicowe poglądy. Środowisko zasklepione jest w tradycyjnych, konserwatywno-liberalnych poglądach.

Na to inny noblista Edward Prescott napisał w odpowiedzi na list otwarty, że Krugman nie wie, gdzie żyje. Po pierwsze to liberałowie są mniejszością, a po drugie ostatnie czego gospodarka dziś potrzebuje, to interwencji państwa. Apelując do zdrowego rozsądku Amerykanów, radził jak najszybciej redukować podatki w miejsce kosztownych „ekscesów biurokratycznych rządu”.

Świat ekonomii jest oczywiście znacznie bardziej skomplikowany. Na dwa główne nurty „ekonomii epistolarnej” nakładają się jeszcze różne kierunki.

Ekonomiści pracy koncentrują się dziś na roli różnych grup zawodowych w przeobrażeniach kryzysowych. Jak w atmosferze wielkich interwencji państwa zachowają się poszczególne grupy zawodowe? Czy powrócą związki zawodowe, a zanikać będą wolne zawody?

Ekonomiści handlu się zastanawiają, czy rosnący protekcjonizm oznacza koniec globalizmu czy tylko nowy rozdział. Finansiści zastanawiają się nad wpływem kryzysu na efektywność rynku. Czy interwencjonizm ograniczy witalność giełd i rynków finansowych?

[wyimek]Politycy dobierają ich starannie, trochę jak średniowieczni książęta astrologów. Nie chodzi oto żeby coś z gwiazd wyczytać, ale żeby sprawiać wrażenie, że pojęli tajemną wiedzę[/wyimek]

Najnowsze dziecko nauk gospodarczych, ekonomia behawioralna dotychczas zajmowała się analizowaniem wszystkiego – od mechanizmów kierujących cenami kawy cappuccino (Tim Harford), przez opłacalność handlu narkotykami (John Lott), po tłumaczenie zachowań rynkowych ulicznych prostytutek (Steve Levitt). Teraz jej wyznawcy mają pełne ręce roboty, studiując zupełnie nowe zachowania społeczne w nowym państwowym kapitalizmie.

[srodtytul]Powrót na salony [/srodtytul]

I wreszcie, makroekonomia – królowa nauk ekonomicznych. Ojcem współczesnej makroekonomii był Keynes. Powtarzał, że dopiero zbadanie wszystkich sił wpływających na gospodarkę, może dać nam prawdziwy obraz sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy. Starał się łączyć nauki Adama Smitha o rynku z badaniami Thomasa Malthusa analizującymi wpływ populacji na gospodarkę. Korzystał z nauk prekursora ekonomii handlu Davida Ricardo, ale największy wpływ wywarł na niego Karol Marks i jego przemyślenia o rynku pracy.

W 1946 r. amerykański Kongres przegłosował ustawę o zatrudnieniu (Employment Act), który po raz pierwszy w historii czynił rząd odpowiedzialnym za wzrost zatrudnienia, produkcji i siłę pieniądza. Kolejne pokolenia makroekonomistów miały raz większy, raz mniejszy wpływ na polityków. Lata 70. i teoria cykliczności pomogły wyeliminować chroniczną inflację w Europie. W latach 80. Milton Friedman przekonał świat, że kryzysy gospodarcze są pochodną nadmiernego interwencjonizmu państwa. Na swoje 90. urodziny usłyszał od szefów amerykańskiego banku centralnego: „miałeś rację. To my zrobiliśmy recesję. Przepraszamy, ale dzięki tobie to się więcej nie powtórzy”.

Friedman zmarł w 2006 roku. Za jego życia nie doszło do kolejnego kryzysu. Autorytet Banku Centralnego był wtedy równy autorytetowi rządu albo nawet większy. Ekonomiści coraz mniej zajmowali się analizowaniem skutków decyzji fiskalnych przekonani, że wszystko już wiemy o mechanizmach regulowania pieniądza i stóp procentowych.

To miała być epoka bezkryzysowej ekonomii. I była. Ekonomiści nie koncentrowali się na zagrożeniach, ale na globalizacji zysków i redukcji ryzyka inwestycji. Wkraczali w inne pokrewne dyscypliny nauki, szukając nowej ekonomii. Wykorzystywali matematykę, filozofię i socjologię do budowania wyrafinowanych instrumentów. Teraz muszą znowu wrócić do podstaw.

Fascynacja Keynsem to coś więcej niż wiara w sprawczą siłę państwa. To także powrót ekonomistów na salony polityczne. Wiara, że są ludzie, którzy znają drogę wyjścia z tego labiryntu i tylko trzeba dać im mówić. No i mówią. Do niedawna mogliśmy być pewni, że jak już wyjdziemy z kryzysu, to przynajmniej powiedzą nam, jak tam weszliśmy. Teraz nawet tego nie możemy być pewni, ale może dzięki temu coraz ciekawiej się ich słucha. [i]Autor był redaktorem naczelnym tygodnika „Newsweek Polska” i wiceprezesem wydawnictwa Polskapresse. Współpracuje z „Rzeczpospolitą”[/i]

Przed nimi byli socjolodzy, politolodzy, eksperci od wizerunku. Teraz rządzą ekonomiści. Agencje specjalizujące się w kontraktowaniu celebrytów na branżowe konferencje zasypywane są pytaniami o gadających mikro-, makro- i behawioralnych ekonomistów. Od kilku do kilkunastu tysięcy euro za „speach”.

Portale, radia i telewizje nie płacą, ale też się o nich zabijają. Musi być ekspert, musi być – „jak nam powiedział ekonomista”. Politycy dobierają ich szczególnie starannie, trochę jak średniowieczni książęta astrologów. Nie chodzi oto żeby coś z gwiazd wyczytać, ale żeby dużo czytać i sprawiać wrażenie, że pojęli tajemną wiedzę.

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?