Kiedy sześć lat temu współredagowałem publikację pt. „Religia i konserwatyzm. Sprzymierzeńcy czy konkurenci”, sądziłem, że jej tytuł dotyczy kwestii ważnej i ciekawej, choć w polskich warunkach raczej abstrakcyjnej. Dziś jednak trudno się oprzeć wrażeniu, że zawartą w tym tytule kwestię uznać można za jedno z ważniejszych pytań, jakie niosą wydarzenia z Krakowskiego Przedmieścia. A jednym z ich skutków może być pogłębiający się dystans między dwoma – jak się wielu zdawało – nieodrodnymi sojusznikami: polską prawicą (a przynajmniej jej częścią) a Kościołem.
[srodtytul]Sojusznicy czy konkurenci[/srodtytul]
Stawiając takie pytanie, dokonać trzeba kilku zastrzeżeń. Nie chodzi w nim oczywiście o całą polską prawicę (skądinąd pojęcie bardzo umowne), ale o tych polityków, publicystów i zwykłych wyborców, którzy z przekonaniem powtarzają, że krzyż nie jest w Polsce tylko znakiem wiary, ale także ważnym symbolem narodowym, i jako taki może i powinien być używany do demonstrowania patriotyzmu.
Po wtóre, sensem naszego pytania nie jest także snucie popularnych w mediach spekulacji o konkurencji między tzw. kościołami toruńskim a „łagiewnickim”. Po trzecie wreszcie, rzecz nie w samej tylko pokusie instrumentalizowania religii, której od czasu do czasu ulega większość partii i polityków.
[wyimek]W Europie Zachodniej mamy wiele przypadków konserwatywno-narodowej prawicy radzącej sobie doskonale w zlaicyzowanym społeczeństwie, bez języka i wrażliwości religijnej[/wyimek]