Wildstein: Gazeta Wyborcza boi się nowje lewicy

W centrum miasta, w lokalu finansowanym z publicznych pieniędzy, na otwartym spotkaniu, analizuje się i tworzy strategie łamania prawa i stosowania przemocy. Przedstawiciele „Gazety Wyborczej” oraz Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka nie mają zaś odwagi słowem się sprzeciwić – o Porozumieniu 11 Listopada pisze student filozofii

Publikacja: 02.12.2010 23:58

Wildstein: Gazeta Wyborcza boi się nowje lewicy

Foto: Archiwum

Red

Do spokojnej mieściny powraca, ze studiów w Petersburgu, pełen radykalnych idei, przepojony chęcią zniszczenia aktualnego porządku politycznego, młody Piotr Wierchowieński. Mimo to, a może właśnie dzięki temu, staje się błyskawicznie pupilkiem elit miasta. Ich przedstawiciele, goszcząc go na swoich salonach, udowadniają swoją „postępowość”. W ten sposób arystokracja, świadoma upadku tradycyjnych legitymacji, usiłuje na nowo utwierdzać się w przekonaniu o słuszności roli, którą odgrywa. Dochodzi do paradoksalnej sytuacji, gdy elity zabiegają o poparcie ze strony radykała dążącego do ich zniszczenia. Cynicznie wykorzystujący sytuację Wierchowieński doprowadza do „rewolucji”. Podpala miasto i wznieca zamieszki. Giną niewinne osoby. Tyle „Biesy” Fiodora Dostojewskiego.

14 listopada w Nowym Wspaniałym Świecie, lokalu „Krytyki Politycznej”, odbyło się spotkanie Porozumienia 11Listopada. To ono zorganizowało blokadę Marszu Niepodległości Młodzieży Wszechpolskiej i ONR. Akcja zakończyła się walką między skrajnymi odłamami zgromadzeń i ich obu z policją. Na spotkaniu zebrali się przedstawiciele młodych radykałów – m. in.: Pracowniczej Demokracji (wprost odwołującej się do komunizmu) czy Antify Poland (bojówka anarchistyczna). Dyskusja na Nowym Świecie pozwalała poznać „lewacką” wizję świata, a także zaobserwować nowe relacje sił i uznania między „młodymi radykałami” a częścią dzisiejszych wpływowych elit, których reprezentantami byli Seweryn Blumsztajn z „Gazety Wyborczej” czy Halina Bortnowska z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.

[srodtytul]Dążenie do przemocy[/srodtytul]

Przedstawiciele nowej lewicy nie ukrywali, że celem blokady i inicjatyw z nią związanych jest nie tylko opór przeciw marszowi. Podniesiona została potrzeba strukturalnych przemian społecznych i politycznych. Zaznaczono brak akceptacji dla systemu funkcjonującego w Polsce oraz potrzebę rewolucji. Nie używając eufemizmów, rozprawiano o potrzebie eskalacji konfliktu. Deklarowano, że przemoc jest nieuniknionym następstwem umasowienia protestu i że do tego właśnie dąży Porozumienie 11 Listopada. Zastanawiano się też nad sposobami łamania i omijania prawa. Bez skrępowania postulowano stosowanie podwójnych standardów prawnych wobec obywateli i rozważano, w jaki sposób taki stan rzeczy osiągnąć. Uwidaczniało to imponującą, przynajmniej teoretycznie, świadomość wśród radykałów luk demokratycznego i liberalnego systemu.

Inną cechą języka używanego na spotkaniu było poplątanie pojęć. Nazizm, nacjonalizm, faszyzm funkcjonowały na zasadzie tożsamości. W wypowiedziach uczestników dało się jednak wyczuć świadomość, że tego typu utożsamianie jest dla nich opłacalną manipulacją. Umożliwia ona połączenie wielu organizacji pod wspólnym sztandarem, jest udanym „mydleniem oczu” bardziej „systemowych” instytucji, które, by partycypować w tego typu akcjach jak „blokada 11 listopada”, muszą swoje działania usprawiedliwić „walką z faszyzmem”. Można było usłyszeć stwierdzenie, że przemoc jest nieodzowna, istniejemy bowiem w „stanie wojny”. Nienawiść do faszyzmu (przy absolutnej wieloznaczności i niedomknięciu tego pojęcia) oraz chęć jego zniszczenia, także poprzez fizyczną agresję, to, jak można się było dowiedzieć, „kwestia psychologiczna”, odporna na argumenty. Jest to warunek sine qua non „antyfaszystowskiej” działalności, takiej jak Porozumienie 11 Listopada. Idealnie klimat dyskusji oddaje znana już wypowiedź Sutowskiego, w której casus Czerwonych Brygad i RAF postrzega on nie przez pryzmat zbrodni, których te dwie organizacje dokonały (akty terroru wymierzone w cywilów, polityczne zabójstwa), ale ich „przeciwskuteczności”.

[srodtytul]Pogarda młodych[/srodtytul]

Spotkanie to umożliwiało także obserwacje relacji między częścią szeroko pojętego „mainstreamu” a wspieranymi przezeń radykalnymi grupami. Okazało się, że mimo opisanych powyżej postulatów, Halina Bortnowska zaoferowała pomoc (w postaci szkoleń) członkom Porozumienia 11 Listopada. Uderza nie tylko absurd, gdy instytucja, mająca chronić prawa człowieka, współdziała z organizacjami, które nawołują do stosowania przemocy, odwołują się do ideologii totalitarnych oraz kwestionują normy prawne demokratycznego państwa opartego na ideologii praw człowieka. Chodzi o sytuację, w której dotowane gigantycznymi pieniędzmi międzynarodowe instytucje szkolą do rozbijania legalnych manifestacji w odrębnym podmiocie politycznym, jakim jest państwo polskie. Tego typu propozycje, jak ta złożona przez Halinę Bortnowską, są jednym z objawów wzajemnego przenikania się środowiska „liberalnego salonu” i radykałów.

Stale przewijającym się elementem spotkania była pogarda młodych radykałów wobec starszych członków establishmentu. W swym początkowym wystąpieniu Blumsztajn usiłował wystąpić w roli doświadczonego mentora, który nakieruje ich na właściwą drogę. Z jego wypowiedzi wynikało, że przewodnictwo starszych i mądrzejszych pomoże uniknąć heglowskich ukąszeń, ochroni przed groźną (choć zrozumiałą dla młodości) fascynacją przemocą, wytłumaczy absurd zbytniego radykalizmu. Dzięki temu Mojżeszowi, „Krytyka Polityczna” i Porozumienie 11 Listopada suchą stopą przejdą Morze Czerwone radykalizmu. Tego typu niezrozumienie rzeczywistości oraz aktualnych układów sił doprowadzały do zabawnych, choć jednocześnie ponurych absurdów. Można było usłyszeć, że pełen troski Blumsztajn chciałby zaopiekować się i porozmawiać z „chłopcami” z bojówek Antify (co ciekawe, Antifa to „chłopcy”, ONR zaś, mimo podobnego przedziału wiekowego, to już niewzbudzający w oświeceniowej duszy Blumsztajna resocjalizacyjnych sentymentów „bandyci”). Redaktor „Wyborczej” usiłował także wytłumaczyć obecnym na sali (zakładając widocznie ich niewiedzę), że komunizm był złą ideologią, która zabiła wiele osób. Mówił to w siedzibie organizacji wydającej dzieła Lenina, adresując swoje przedszkolne refleksje do grup chlubiących się kontynuacją czerwonej tradycji. [wyimek]

Dotowane gigantycznymi pieniędzmi międzynarodowe instytucje szkolą do rozbijania legalnych manifestacji[/wyimek]

Odpowiedzią na postulaty i zastrzeżenia Blumsztajna były szyderstwa z jego „miękkości” i statusu społecznego. Słyszeliśmy: „my nie chcemy reklamować gazety pana Blumsztajna”; „nie przychodzimy gwizdać, chcemy walczyć”. Ta sama pogarda dotyczyła postawy i historii redaktora „Wyborczej”: „komunizm nie jest zły”, „nie chcemy tego paternalizmu”. Atak na Blumsztajna był tak silny, że właściwie to on musiał zabiegać o akceptację. Jak to ujęła Kazimiera Szczuka: „obrazicie się na ruch antyfaszystowski, on sobie bez was poradzi”, by zaraz potem, przy braku reakcji Blumsztajna, głośno się zastanawiać, jak wykorzystać jego gazetę do swych celów.

Infiltracja liberalnych salonów, czyli wpływowych ośrodków towarzyskich połączonych wspólnymi ideami i interesami przez skrajne grupy nie jest sytuacją nową czy niezwykłą. Zjawisko to występowało we Francji tuż przed wybuchem rewolucji 1789 roku czy w Rosji końca XIX wieku (jak opisał to Dostojewski). Specyficzny alians, wraz z cechującą go autodestrukcyjnością jednej ze stron, występuje w momencie utraty przez dany salon autorytetu i rozpadu jego dotychczasowego ideologicznego spoiwa, a przy zachowaniu przezeń władzy. Skrajna lewica rosyjska była finansowana przez milionerów oraz przyjmowana na rosyjskich salonach intelektualnych. Sytuacja ta nie musi występować wyłącznie w momencie kryzysu państwa. Tego typu infiltracja pojawia się, kiedy dane salony potrzebują udowodnić swoje „wolnomyślicielstwo” i „otwartość”, aby stworzyć nowy typ narracji legitymizującej ich istnienie.

[srodtytul]Strach elit[/srodtytul]

Zwróćmy uwagę, że to nie „Krytyka Polityczna” musi zabiegać o poparcie Blumsztajna, a on sam przychodzi do Nowego Wspaniałego Świata, aby „pomagać”. Mimo faktu, że radykałowie z czasem przestają okazywać salonowi szacunek, a wręcz podnoszą sprzeczne z jego ideami postulaty, elity nie potrafią już reagować, bojąc się utraty tej nowej ideowej legitymizacji.

Blumsztajn nie był w stanie zareagować na ataki. Ponurą puentą całej sytuacji była jego końcowa wypowiedź, w której określił on początkowe zastrzeżenia jako „prowokację” – nie zaś swoje poglądy.

Wpuszczenie na salon radykałów wynika z iluzorycznej wiary elit w swój autorytet, a także swoje zdolności do kontroli i edukacji. Wiara ta jest tym bardziej groteskowa, że sam akt towarzyskiej kooptacji radykałów świadczy, iż salon stracił swoją siłę oddziaływania, ideologia zaś, która go współtworzyła, się wypaliła. Z czasem musi się więc w jakimś zakresie podporządkować radykałom.

Czy moment, w którym w centrum miasta, w lokalu wynajętym przez państwo, finansowanym z publicznych pieniędzy, na otwartym spotkaniu, analizuje się i tworzy strategie łamania prawa i stosowania przemocy, przedstawiciele zaś jednej z najbardziej wpływowych w Polsce gazet oraz Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka nie mają odwagi słowem się sprzeciwić, nie jest idealnym przykładem sytuacji z „Biesów”?

Kontynuując analogię literacką: Wierchowieńskiemu i jego bandzie udało się wywołać pożar miasta. Tym była rozróba 11 listopada. Marsz się zakończył, spokój na chwilę wrócił. „Gazeta Wyborcza” zaczyna wycofywać się z popierania tamtej rozróby. Ale – znów cytując postać z „Biesów”, prokuratora Lembke – „pożar jest w głowach”. By pożar ten zaczął trawić także rzeczywistość, niezbędna jest najpierw tchórzliwość i degeneracja elit. Dziennikarzom „GW” i członkom Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka udało się już poprzeć manifestację łamiącą prawo, zgromadzenie, które wznosiło sztandary z symbolami totalitarnej ideologii (co by nie sądzić o Marszu Niepodległości, nie było tam flagi ze swastyką) i które wdało się w walki z policja. Czy przyjdzie opamiętanie ze strony elit? Propozycje Bortnowskiej czy brak odwagi Blumsztajna, by zareagować, gdy go atakowano, albo wyjść, gdy padały wspomniane już słowa Sutowskiego, jego potrzeba schlebiania radykałom z Antify nie nastrajają optymistycznie co do wydarzeń mających rozegrać się 11 listopada przyszłego roku.

Do spokojnej mieściny powraca, ze studiów w Petersburgu, pełen radykalnych idei, przepojony chęcią zniszczenia aktualnego porządku politycznego, młody Piotr Wierchowieński. Mimo to, a może właśnie dzięki temu, staje się błyskawicznie pupilkiem elit miasta. Ich przedstawiciele, goszcząc go na swoich salonach, udowadniają swoją „postępowość”. W ten sposób arystokracja, świadoma upadku tradycyjnych legitymacji, usiłuje na nowo utwierdzać się w przekonaniu o słuszności roli, którą odgrywa. Dochodzi do paradoksalnej sytuacji, gdy elity zabiegają o poparcie ze strony radykała dążącego do ich zniszczenia. Cynicznie wykorzystujący sytuację Wierchowieński doprowadza do „rewolucji”. Podpala miasto i wznieca zamieszki. Giną niewinne osoby. Tyle „Biesy” Fiodora Dostojewskiego.

Pozostało 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?