Na konferencji zorganizowanej w Łodzi przez Instytut Pamięci Narodowej w dniach 8 – 10 grudnia 2010 r. część swojego wystąpienia poświęcił Pan mojej skromnej osobie. Domagał się Pan mianowicie likwidacji mojego etatu w IPN twierdząc, że nie życzy sobie utrzymywania mnie z Pańskich podatków. Wprawdzie po głosach krytycznych z sali usiłował Pan zmienić sens swojej wypowiedzi, ale, odwołując się do rzeczywistej treści tego, co Pan powiedział, ośmielam się zadać Panu kilka pytań.
Przede wszystkim chciałbym zapytać, jak ustalił Pan, że mój etat jest utrzymywany za Pana pieniądze? Zarówno mój, jak i Pańskie etaty są finansowane z budżetu, więc trudno mówić o różnicach dotyczących naszego statusu. Ja też płacę podatki, więc domyślam się, że jakaś część z nich dociera do Pana macierzystego Instytutu Studiów Politycznych PAN. Czy to wystarczy do napisania, że jest Pan na moim utrzymaniu?
Zapewne obaj zgadzamy się, że wymiana poglądów stanowi nieodłączny element postępu nauki. Dlatego po publikacji pierwszego tomu opracowania „Marzec 1968 w dokumentach MSW” jako autorzy zaprosiliśmy Pana do dyskusji. Dzięki wielu rzeczowym uwagom przede wszystkim prof. Andrzeja Friszke, ale także Pana i dr Tadeusza Rutkowskiego, udało się nam w kolejnym tomie wiele poprawić. Jak Pan widzi, nie protestuję przeciwko krytyce jako takiej, tylko metodzie, jaką Pan zaprezentował w swoim ostatnim wystąpieniu. Czy nie bliższe etosowi naukowca winno być operowanie merytorycznymi zarzutami zamiast nawoływania do likwidacji mojego etatu?
Nadchodzące zmiany w kierownictwie IPN będą sprzyjać mniejszym lub większym zmianom kadrowym. Dopuszczam więc i taką sytuację, że Pański postulat będzie spełniony. Z uznaniem muszę więc przyznać, że świetnie wyczuł Pan współczesnego „ducha czasów”, w których pod adresem niektórych ludzi i instytucji można sobie w przestrzeni publicznej pozwolić na wiele. Znakomicie wpisał się Pan w propagandową kampanię wymierzoną w Instytut, a także w moją skromną osobę. Mimo znaczących różnic dostrzegam wyraźne analogie pomiędzy współczesnością a tym, co opisał Pan kiedyś w swojej książce: „Wiosna 1968 r. była dogodnym sezonem dla osiągnięcia przez jednostki lub grupy („układy”) celów, które w zwykłych okolicznościach wymagałyby długotrwałych zabiegów i nieraz podjęcia ryzyka. Kampania marcowa stworzyła warunki szczególnie sprzyjające i zachęcające do oszczerstw, intryg i donosicielstwa.
W tej atmosferze ludzie pozbawieni skrupułów mogli załatwić stare porachunki (…) [lub] po prostu ulżyć swej niechęci lub przez chwilę poczuć smak władzy nad czyimś losem – wystarczyło, że włączyli się do kampanii i pod jej hasłami [tym razem chyba: „rozwalić IPN” – przyp. P. G.] zaatakowali wybraną osobę, wykazując zarazem swoją polityczną czujność i zaangażowanie. (…) Co ważniejsze, atakujący także nie musiał być antysemitą czy ortodoksyjnym komunistą. Wystarczyło, że wiedział, jaka jest właściwa forma ataku i nie miał oporów moralnych” (Dariusz Stola, „Kampania antysyjonistyczna w Polsce 1967 – 1968”, Warszawa 2000, s. 199 – 200).