Całkiem możliwe, że w przyszłości bronić się będzie redaktora Adama Michnika argumentem, że, cokolwiek mówić, to on wychował Artura Domosławskiego i Romana Graczyka. I sam może sobie teraz pluć w brodę, ale fakt jest faktem. To właśnie legenda Adama Michnika, niezłomnego poszukiwacza sprzeczności i intelektualisty służącego prawdzie, kształtowała autorów dwóch najważniejszych książek faktograficznych ostatnich kilkunastu miesięcy. To Michnik podawany był im za wzór odwagi w docieraniu do prawdy, w odrzucaniu kłamstw i pozorów; ten właśnie wzór wzięli sobie do serca i naśladują.
Co za literacki temat! Gdy Mistrz i bohater, okazuje się, dawno już o głoszonych ideałach zapomniał, uwikłał się w kłamstwa okropne, załgał na amen w jakichś bezsensownych makiawelicznych gierkach, wymienił swą legendę na brzęczącą polityczną monetę i przepuścił wszystko co do centa, nagle stają przeciwko niemu uczniowie, którzy niegdyś uwierzyli w jego wizerunek moralnego mocarza, i wierzą weń nadal. I teraz były bohater musi szczuć na nich nagonkę swoich najemnych pismaków, tak jak kiedyś na niego samego słał swoich propagandystów Moczar czy inny Gomułka. Bo psują mu polityczny układ i ogólną koncepcję. A zaszczuwani bronią się argumentacją wziętą jakby z dawnych pism Michnika: że przecież nie można żyć w kłamstwie…
Z dwóch wymienionych, łatwiej było biografowi Ryszarda Kapuścińskiego. Stanęło za nim środowisko dość już wpływowe, jakim jest „Krytyka Polityczna”. Odmitologizowanie Kapuścińskiego trafiło w potrzeby środowiska lewicowców-antyglobalistów, dla których Domosławski stworzył w ten sposób bohatera o wolność uciskanych przez amerykański imperializm ludów, w walce o słuszną sprawę nie wahającego się współpracować z sowieckimi wyzwolicielami, pisać na ich zamówienie mitologię rewolucji etiopskiej, a nawet samemu chwytać za kałacha. W pewnym sensie, można nawet rzec, spór o książkę Domosławskiego stał się swoistą próbą sił między „starym” a „młodym” salonem, zwycięską dla tego drugiego.
Natomiast książki Romana Graczyka o „Tygodniku Powszechnym”, obawiam się, nie ma kto bronić przed kłamstwami i kalumniami, z którymi michnikowszczyzna nie zaczekała nawet na udostępnienie pierwszych jej fragmentów. Atak na Graczyka gładko wchodzi w utarte koleiny ? lustracja, „ubeckie szambo”, ohydny IPN, niszczenie autorytetów etc. A tymczasem książka ta jest tak naprawdę nie o tym.
Nie ma bowiem znaczenia, że Graczyk ogranicza się do faktów, że bezustannie przypomina, by je widzieć w konkretnym historycznym kontekście, że wszystkie wątpliwości tłumaczy na korzyść podejrzanych. Że nikogo nie oskarża, tylko po prostu stara się, najlepiej jak to dziś historyk może zrobić, opisać prawdę. To właśnie jest jego zbrodnią, i cokolwiek by zrobił, samo przyjęte założenie decyduje o tym, że przez michnikowszczyznę musi zostać opluty i zgnojony jako oszalały inkwizytor, nienawistnik, pisowiec i co tam jeszcze.