Ziemkiewicz o książkach Domosławskiego i Graczyka

Subotnik Ziemkiewicza

Aktualizacja: 19.02.2011 12:31 Publikacja: 19.02.2011 12:20

Rafał Ziemkiewicz

Rafał Ziemkiewicz

Foto: Fotorzepa, Tom Tomasz Jodłowski

Całkiem możliwe, że w przyszłości bronić się będzie redaktora Adama Michnika argumentem, że, cokolwiek mówić, to on wychował Artura Domosławskiego i Romana Graczyka. I sam może sobie teraz pluć w brodę, ale fakt jest faktem. To właśnie legenda Adama Michnika, niezłomnego poszukiwacza sprzeczności i intelektualisty służącego prawdzie, kształtowała autorów dwóch najważniejszych książek faktograficznych ostatnich kilkunastu miesięcy. To Michnik podawany był im za wzór odwagi w docieraniu do prawdy, w odrzucaniu kłamstw i pozorów; ten właśnie wzór wzięli sobie do serca i naśladują.

Co za literacki temat! Gdy Mistrz i bohater, okazuje się, dawno już o głoszonych ideałach zapomniał, uwikłał się w kłamstwa okropne, załgał na amen w jakichś bezsensownych makiawelicznych gierkach, wymienił swą legendę na brzęczącą polityczną monetę i przepuścił wszystko co do centa, nagle stają przeciwko niemu uczniowie, którzy niegdyś uwierzyli w jego wizerunek moralnego mocarza, i wierzą weń nadal. I teraz były bohater musi szczuć na nich nagonkę swoich najemnych pismaków, tak jak kiedyś na niego samego słał swoich propagandystów Moczar czy inny Gomułka. Bo psują mu polityczny układ i ogólną koncepcję. A zaszczuwani bronią się argumentacją wziętą jakby z dawnych pism Michnika: że przecież nie można żyć w kłamstwie…

Z dwóch wymienionych, łatwiej było biografowi Ryszarda Kapuścińskiego. Stanęło za nim środowisko dość już wpływowe, jakim jest „Krytyka Polityczna”. Odmitologizowanie Kapuścińskiego trafiło w potrzeby środowiska lewicowców-antyglobalistów, dla których Domosławski stworzył w ten sposób bohatera o wolność uciskanych przez amerykański imperializm ludów, w walce o słuszną sprawę nie wahającego się współpracować z sowieckimi wyzwolicielami, pisać na ich zamówienie mitologię rewolucji etiopskiej, a nawet samemu chwytać za kałacha. W pewnym sensie, można nawet rzec, spór o książkę Domosławskiego stał się swoistą próbą sił między „starym” a „młodym” salonem, zwycięską dla tego drugiego.

Natomiast książki Romana Graczyka o „Tygodniku Powszechnym”, obawiam się, nie ma kto bronić przed kłamstwami i kalumniami, z którymi michnikowszczyzna nie zaczekała nawet na udostępnienie pierwszych jej fragmentów. Atak na Graczyka gładko wchodzi w utarte koleiny ? lustracja, „ubeckie szambo”, ohydny IPN, niszczenie autorytetów etc. A tymczasem książka ta jest tak naprawdę nie o tym.

Nie ma bowiem znaczenia, że Graczyk ogranicza się do faktów, że bezustannie przypomina, by je widzieć w konkretnym historycznym kontekście, że wszystkie wątpliwości tłumaczy na korzyść podejrzanych. Że nikogo nie oskarża, tylko po prostu stara się, najlepiej jak to dziś historyk może zrobić, opisać prawdę. To właśnie jest jego zbrodnią, i cokolwiek by zrobił, samo przyjęte założenie decyduje o tym, że przez michnikowszczyznę musi zostać opluty i zgnojony jako oszalały inkwizytor, nienawistnik, pisowiec i co tam jeszcze.

Bo prawda siłą rzeczy niweczy legendę. Legenda, baśń, właściwie, którą przez ostatnich lat dwadzieścia budowano, korzystając z całkowitego i świadomego wyłączania mózgów przez życzliwą publiczność, każe widzieć w „Tygodniku Powszechnym” pismo opozycyjne wobec PRL. W owej baśni, jakimś cudem, którego nikt nie próbuje tłumaczyć, w państwie totalitarnym reżim pozwalał grupie swoich przeciwników wydawać tygodnik i liczne książki, zachowywać sformalizowaną strukturę, ba ? uczestniczyć nawet, jakkolwiek w funkcji dekoracyjnej, w organach najwyższej (formalnie) władzy. I nic z tego reżim nie miał, poza kłopotem z niesfornymi intelektualistami.

Jest to oczywisty historyczny nonsens. Żadne środowisko w najmniejszym nawet stopniu opozycyjne, nawet gdyby wyrzekło się jakichkolwiek ambicji walki z „dziejowymi koniecznościami” socjalizmu i „bratniego sojuszu”, po roku 1949 fizycznie istnieć nie mogło, czego dowodem los rówieśnego „Tygodnika Warszawskiego”.

Graczyk po prostu przedstawia fakty. Nie będę jego książki streszczał. Jest to jedna z tych publikacji, które szanujący się polski inteligent bezwzględnie powinien znać i mieć na półce. Ograniczę się do stwierdzenia, skądinąd oczywistego, że książka Graczyka zapisuje po prostu pewną grę, jaką środowisko katolickich lewicujących intelektualistów prowadziło niejako na dwóch płaszczyznach: z Kościołem, który chcieli zmienić, i z reżimem, w którym chcieli znaleźć dla siebie niszę i z czasem ją coraz szerzej rozpychać. Ta gra była możliwa dlatego, że dla Kościoła każdy sposób dotarcia do katolickiej inteligencji i organizowania życia intelektualnego był wtedy ważny, a z kolei reżimu w „Tygodniku Powszechnym” widział narzędzie dywersji wobec prymasa Wyszyńskiego i sposób rozkruszania jedności Kościoła.

Niewybaczalny grzech Graczyka ? z punktu widzenia michnikowszczyzny, oczywiście ? polega na tym, że w świetle historycznych faktów rozwiewa się jak mgła urojenie o jakimś szczególnym immunitecie tego, co nazywa on „grupą krakowską”. W łeb bierze hagada o dobrym „Znaku” i złym „Paksie”. Gra Stanisława Stommy czy Jerzego Turowicza nie była, wedle ocen moralnych, czymś diametralnie innym, niż gra Bolesława Piaseckiego czy Zenona Komendera. Jerzy Turowicz nie stał moralnie wyżej niż Jan Dobraczyński, ani Jerzy Zawieyski nie był większym opozycjonistą niż Ryszard Reiff. „Znak” i „Tygodnik Powszechny” miały swoje chwile wielkości, ale i momenty hańby ? na przykład, gdy komuniści użyli znakowskich intelektualistów do zachęcania Watykanu, za plecami Prymasa i wbrew jego woli, do nawiązania stosunków dyplomatycznych z rządem PRL. Podobnie, jak swoje chwile wielkości i hańby miały „Pax” i „Słowo Powszechne”.

Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie miał za złe Stommie seniorowi, Woźniakowskiemu czy Turowiczowi, że starali się robić, co ich zdaniem robić było można. Ale nimb świętości albo się im nie należy, albo należy się także ludziom Piaseckiego czy Zabłockiego. Jedyna bowiem, generalnie, różnica pomiędzy ugodowością jednych a drugich była taka, że jedni się w III RP „załapali”, a drudzy nie. A to nie jest podstawa do ferowania ocen moralnych.

Pozwalam sobie na to streszczenie, aby przestrzec czytelników przed gębą, którą „dziarscy chłopcy” od Michnika już przyprawiają Graczykowi, i przed formatowaniem, któremu już podlega jego książka. Wbrew temu, co Państwo słyszeliście, kwestie, kto i jak się kontaktował z SB i co „nadawał”, mają tu znaczenie marginalne.

Istnieje więc ? wracając do porównania z Domosławskim ? zwarte i wciąż jeszcze w pewnym stopniu wpływowe, choć to już tylko cień dawnej potęgi, środowisko, które jest zainteresowane tym, aby autora i jego dzieło zniszczyć. Nie widzę natomiast, kto ma interes go bronić. Mit „Tygodnika Powszechnego”, w przeciwieństwie do mitu „Bolka”, nie jest mitem założycielskim obecnej ekipy rządzącej. Jego odkłamanie nie ma więc znaczenia politycznego, jakie miały, czy autorzy tego chcieli, czy nie, prace Cenckiewicza i Gontarczyka oraz Zyzaka. Sam tygodnik jest dziś pismem niszowym, regionalnym, które mimo wszelkich starań i ściągania na gościnne występy autorów o nazwiskach wyrobionych gdzie indziej, sprzedaje się gorzej nawet od komuszego „Przeglądu”. Środowisko postpaksowskie, które może najbardziej jest zainteresowane, by do Polaków dotarła prawda o tamtych czasach i tamtych próbach ugrania czegoś w nieodwracalnym, jak się przez wiele lat wydawało, komunistycznym zniewoleniu, jest jeszcze mniej wpływowe.

Właściwie nie stoi za Graczykiem nic, poza przyzwoitością, która każe docenić rzetelność i uczciwość historyka. A w III RP przyzwoitość, jak przecież wszyscy wiemy, znaczy naprawdę niewiele.

Całkiem możliwe, że w przyszłości bronić się będzie redaktora Adama Michnika argumentem, że, cokolwiek mówić, to on wychował Artura Domosławskiego i Romana Graczyka. I sam może sobie teraz pluć w brodę, ale fakt jest faktem. To właśnie legenda Adama Michnika, niezłomnego poszukiwacza sprzeczności i intelektualisty służącego prawdzie, kształtowała autorów dwóch najważniejszych książek faktograficznych ostatnich kilkunastu miesięcy. To Michnik podawany był im za wzór odwagi w docieraniu do prawdy, w odrzucaniu kłamstw i pozorów; ten właśnie wzór wzięli sobie do serca i naśladują.

Pozostało 91% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?