Katastrofa smoleńska i smoleńska mgła

Jeśli nawet doświadczeni oficerowie na Siewiernym traktowali nagłą mgłę jako zjawisko przelotne i spodziewali się szybkiej poprawy widoczności, to teza mówiąca o tym, że polski samolot w ogóle nie powinien wylecieć z Okęcia, staje się absurdalna – twierdzi dziennikarz

Publikacja: 08.03.2011 23:44

Tadeusz Święchowicz

Tadeusz Święchowicz

Foto: __Archiwum__

Smoleńska mgła jest przedmiotem kolejnego sporu politycznego. Od wielu dni polskie media pasjonują się „kłótnią" z 10 kwietnia 2010 roku między głównodowodzącym polskiego lotnictwa a dowódcą samolotu Tu-154M, który rzekomo nie chciał lecieć do Smoleńska z powodu pogody. Komentarze i spekulacje na temat rzekomej „awantury" na lotnisku nie cichną, mimo że w czasie, kiedy do niej doszło, w Warszawie o fatalnej mgle w Smoleńsku nikt nie wiedział. Załoga prezydenckiego samolotu dowiedziała się o niej w trakcie lotu.

Lekka mgiełka

Od wielu miesięcy powtarzane są efektowne opinie, że z powodu fatalnej pogody w Smoleńsku Tu-154 nie powinien w ogóle wystartować z Warszawy. Według jednej z rozpowszechnionych ostatnio plotek przed wylotem doszło na tym tle do sporu generała Andrzeja Błasika z dowódcą samolotu kapitanem Arkadiuszem Protasiukiem. Dowódca samolotu miał rzekomo odmawiać startu z powodu pogarszającej się w Smoleńsku pogody lub – według innej wersji – z powodu braku prognoz dla Smoleńska.

Chociaż rozmowa generała z kapitanem została nagrana na kamerze przemysłowej bez dźwięku, liczne media podają, że dotyczyła ponoć pogody. Podobno słyszał to jeden z BOR-owców. Nie zeznał tego jednak na przesłuchaniu, lecz wyjawił w rozmowie z innym oficerem, równie jak on anonimowym. Spekulacje na ten temat trwają w najlepsze i nikt się nie przejmuje tym, że są one nonsensowne i sprzeczne z ustaleniami prokuratury i ekspertów.

Kapitan Tu-154M Arkadiusz Protasiuk nie miał w Warszawie żadnych podstaw, aby odmówić lotu 10 kwietnia. Nie miał nawet powodów do szczególnych obaw. Zgodnie z planem samolot miał wystartować o godzinie 7. Ani informacje, ani prognozy meteo, jakie otrzymał do tej godziny, nie wskazywały, że w Smoleńsku trafi na ekstremalnie warunki. Żadne komunikaty o dramatycznym pogorszeniu się widoczności na lotnisku w Smoleńsku nie zostały jeszcze wówczas przekazane do Warszawy. Co więcej, do planowanego startu Tu-154M z Warszawy w Smoleńsku nie działo się nic nadzwyczajnego. O godzinie 6.50 tamtejszy meteorolog raportował kontrolerowi lotów, że jest tylko lekka mgiełka i widoczność wynosi 4 kilometry.

„Smoleńsk zakryło"

Pogoda zaczęła się psuć gwałtownie dziesięć minut później, dokładnie w czasie, kiedy planowany był start prezydenckiego samolotu. Potem mgła gęstniała tak, że o 7.15, kiedy w Smoleńsku lądował jak-40, warunki były już bliskie minimów lotniska.

Według pułkownika Nikołaja Krasnokutskiego dowodzącego operacją przyjęcia samolotów na Siewiernym widoczność wynosiła wówczas 1200 metrów, ale spodziewano się, że temperatura wzrośnie i widoczność szybko się poprawi.

O 7.25 i 7.38 dwie próby lądowania na Siewiernym podejmował rosyjski transportowiec Ił-76. Jeśli warunki były poniżej minimów lotniska, kontrolerzy nie mieli prawa wyrazić zgody na jego lądowanie. Rosyjski samolot jednak próbował. Dopiero o 7.40 płk Krasnokutski przekazał do sztabu lotnictwa transportowego w Moskwie informację, że „Smoleńsk zakryło". Według jego słów – znanych nam dzięki opublikowanym stenogramom rozmów z punktu kierowania lotami na Siewiernym – prognozy nie przewidywały żadnej mgły, jednak ta w ciągu 20 minut zasłoniła wszystko. Widoczność spadała do 500 metrów, a nawet niżej.

Przed wylotem prezydenckiego samolotu z Warszawy kontrolerzy z Siewiernego nie zdążyli więc przekazać informacji o nieoczekiwanej mgle nawet własnemu dowództwu w Moskwie. Nie mogła więc od nich dotrzeć do Warszawy.

O pogarszających się warunkach w Smoleńsku kontroler wojskowy z Okęcia dowiedział się więc najpierw z innego źródła: od załogi jaka-40, który stał na lotnisku Siewiernyj. Jeden z członków załogi przez komórkę przekazał mu, że podstawa chmur wynosi 60 metrów, a widoczność spadła poniżej kilometra. Kontroler przekazał to dyżurnemu meteorologowi. Informacja ta dotarła do załogi prezydenckiego samolotu, kiedy maszyna znajdowała się jeszcze w polskiej przestrzeni powietrznej. Potem ostrzeżenie pogodowe przekazali tupolewowi też na prośbę Moskwy kontrolerzy białoruscy.

Dynamiczne zmiany

Pogoda w Smoleńsku zmieniała się wyjątkowo dynamicznie. Jej pogorszenie nastąpiło gwałtownie. Jej poprawa również była szybka. Kapitan samolotu, kiedy otrzymał informację o złej widoczności, mógł przewidywać, że jest to chwilowe załamanie i zanim doleci do Smoleńska, warunki się poprawią. Tak też sądzili rosyjscy oficerowie na Siewiernym.

Kiedy Tu-154M przygotowywał się do startu z Warszawy, płk Krasnokutski raportował przez telefon swojemu dowódcy, że pogoda na pewno się szybko poprawi i widoczność przed lądowaniem samolotu z polskim prezydentem powinna wzrosnąć do ponad 1,5 kilometra.

W tym kontekście marginalną kwestią jest brak aktualnych prognoz pogody w samolocie, który to zarzut stawiany jest polskim pilotom. Z porozumienia w sprawie zasad wzajemnego ruchu lotniczego wojskowych statków powietrznych zawartego między resortami obrony Polski i Rosji w 1993 roku wynika, że odpowiedzialność za niedostarczenie dokładnych danych pogodowych ponosi strona rosyjska. To Rosjanie mieli obowiązek przekazać aktualne dane meteorologiczne, podobnie jak i inne informacje potrzebne do wykonywania lotu, w tym dotyczące stanu lotniska.

Prognozy na oko

Z raportu MAK wynika, że na lotnisku przeprowadzano wiele pomiarów pogody i posiadano aktualne prognozy pogody. Obserwacje meteorologiczne były wykonywane między innymi tuż przed lądowaniem Tu-154M, ale kontrolerzy tych informacji załodze nie przekazywali. Ostatni komunikat, jaki Polacy otrzymali od Rosjan, był przekazany kwadrans przed próbnym podejściem i był niezgodny z ówczesnymi komunikatami służb meteo.

O 8.24 kontroler poinformował Tu-154, że na lotnisku jest mgła, a widoczność wynosi 400 metrów. (Ostatni komunikat meteorologa z Siewiernego, jaki otrzymał kontroler telefonicznie o 8.05, mówił o widzialności 800 m). Na prośbę kapitana Protasiuka kontroler dorzucił mu jeszcze dane o temperaturze i ciśnieniu. Nie podał za to tak krytycznego przy lądowaniu parametru jak widoczność pionowa lub wysokość podstawy chmur. Potem o widoczności i zamgleniu rosyjscy kontrolerzy już w korespondencji z polskim samolotem w ogóle nie wspominali, chociaż stale rozmawiali o tym między sobą.

To o tyle zaskakujące, że – jak wynika z raportu MAK – meteorolog w Smoleńsku prowadził w tym dniu planowe i pozaplanowe obserwacje pogody: m.in. o 8.28 stwierdził on mgłę i widzialność 600 m. Informacje te, podobnie jak żadne prognozy, nie były przekazywane polskiej załodze. Brak prognoz był jednak niewielką stratą, bo jak podaje w swym końcowym raporcie MAK, prognoza dla lotniska opracowana przez synoptyków z jednostki wojskowej w Twerze nie sprawdziła się ani pod względem podstawy zachmurzenia, ani widzialności, ani nie przewidywano mgły.

W czasie przyjmowania Tu-154M rosyjscy kontrolerzy nie wiedzieli, że załoga samolotu otrzymuje dodatkowe informacje o pogodzie od kolegów z jaka-40. Polscy lotnicy bezinteresownie, w trosce o kolegów, ostrzegali ich o załamaniu się pogody. Kontrolerzy, których podstawowym obowiązkiem jest informowanie pilotów o stanie pogody, w ciągu ostatniego kwadransa lotu prezydenckiego samolotu w ogóle o mgle nie wspominali.

Nasuwają się pytania: dlaczego załoga Tu-154M musiała się opierać na obserwacjach robionych na oko przez kolegów, a nie otrzymała informacji od dysponujących przyrządami pomiarowymi meteorologów z lotniska, ze stacji w Smoleńsku i z bazy w Twerze? Dlaczego kontrolerzy, obserwując dramatyczne pogarszanie się widoczności, w ogóle o tym fakcie w czasie ostatniego kwadransa lotu nie wspomnieli nawet załodze? Tempo zmian pogody tego dnia w Smoleńsku było tak duże, że zaniepokojeni lotnicy z jaka-40 wielokrotnie informowali o tym kolegów z Tu-154M. Tymczasem kontrolerzy, którzy powinni obowiązkowo to robić, ograniczyli się do lapidarnego komunikatu przekazanego załodze 50 kilometrów od lotniska. Dlaczego?

Poprawa w pół godziny

Załoga miała zapewne nadzieję, że sytuacja poprawi się do momentu lądowania albo w trakcie pół godziny, które Tu-154M mógł poczekać, krążąc nad lotniskiem. Czy taka szybka poprawa pogody była możliwa?

Raport końcowy MAK daje tu jednoznaczną odpowiedź. Stwierdza on, że o godz. 10 widzialność wynosiła 500 metrów, kwadrans później już 1200 metrów, a więc powyżej minimów lotniska, a po kolejnym kwadransie wynosiła już 2000 metrów, a więc była powyżej minimów samolotu i polskiego pilota. Jak z tego wynika, w ciągu pół godziny fatalna pogoda w Smoleńsku poprawiła się do poziomu w pełni umożliwiającego bezpieczne lądowanie.

Twierdzenie, że polski samolot w ogóle nie powinien tego dnia startować z Warszawy, jest więc naciągane; opiera się na informacjach, których załoga nie posiadała. Jeśli nawet doświadczeni oficerowie na Siewiernym traktowali nagłą mgłę jako zjawisko przelotne i spodziewali się szybkiej poprawy widoczności, to teza mówiąca o tym, że samolot w ogóle nie powinien wylecieć z Okęcia, staje się wręcz absurdalna, a cała debata na temat kłótni dowódcy Sił Powietrznych z pilotem samolotu o pogodę w Smoleńsku jest po prostu niedorzeczna.

Autor jest absolwentem Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego. Pracował jako dziennikarz m.in. w telewizji publicznej oraz w Polsacie. Był też członkiem rady nadzorczej Centrum Bankowo-Finansowego w Warszawie oraz dyrektorem Biura Zarządu w Państwowej Agencji Inwestycji Zagranicznych i pełnomocnikiem ds. jakości. Niedawno wydał książkę „Smoleński upadek"

Smoleńska mgła jest przedmiotem kolejnego sporu politycznego. Od wielu dni polskie media pasjonują się „kłótnią" z 10 kwietnia 2010 roku między głównodowodzącym polskiego lotnictwa a dowódcą samolotu Tu-154M, który rzekomo nie chciał lecieć do Smoleńska z powodu pogody. Komentarze i spekulacje na temat rzekomej „awantury" na lotnisku nie cichną, mimo że w czasie, kiedy do niej doszło, w Warszawie o fatalnej mgle w Smoleńsku nikt nie wiedział. Załoga prezydenckiego samolotu dowiedziała się o niej w trakcie lotu.

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Sondaż. Hołownia ma powody do zmartwień dziś. Jutro też nie rysuje się na różowo
analizy
Na egzaminie ósmoklasisty dobre wyniki z angielskiego rzadko są zasługą szkoły
Opinie polityczno - społeczne
Paweł Łepkowski: Ambasador Izraela Jakow Liwne świadomie niszczy dorobek Szewacha Weissa
analizy
Atak na premiera Słowacji to niebezpieczny sygnał dla Polski. Robert Fico to początek
Opinie polityczno - społeczne
Paweł Łepkowski: Izraelscy jastrzębie przegrywają z amerykańskimi demokratami