Dziś, gdy cała Europa patrzy na południe, coraz więcej unijnych polityków i ekspertów wieszczy finansową i polityczną marginalizację Partnerstwa Wschodniego. Rzeczywiście, rewolty w Afryce Północnej mogą być postrzegane jako groźna konkurencja odciągająca uwagę Unii od jej wschodnich sąsiadów. Można jednak spojrzeć na tę kwestię inaczej. Kryzys na Południu nie musi być impulsem tylko do dyskusji o sąsiedztwie śródziemnomorskim. Przeciwnie, powinien wzbudzić szerszą refleksję na temat strategii UE wobec całego najbliższego otoczenia. Z tej perspektywy ostatnie wydarzenia to szansa na – tak bardzo potrzebne – ożywienie dyskusji o Partnerstwie Wschodnim. Co więcej, to również okazja, by w nowy sposób spojrzeć na unijną politykę wobec Rosji.
Stabilność na Wschodzie
W ostatnich miesiącach UE z całą siłą doświadczyła, że destabilizacja w bezpośrednim sąsiedztwie może mieć ogromny wpływ na dobrobyt i bezpieczeństwo krajów członkowskich. Niewielu zwróciło jednak uwagę, że w obliczu kryzysu w południowym sąsiedztwie coraz większego znaczenia nabiera stabilność w sąsiedztwie wschodnim. Zależność tę szczególnie dobrze widać w energetyce. Wobec zagrożenia dostaw surowców z Libii i ewentualnie Bliskiego Wschodu rośnie waga dostaw z Rosji, a także z regionu Morza Kaspijskiego: Azerbejdżanu, Kazachstanu i Turkmenii. Ten ostatni kierunek pozyskiwania surowców w minionych latach zszedł w unijnej polityce energetycznej na plan drugi. Teraz można się spodziewać częściowego odwrócenia tego trendu. To oznacza jednak konieczność odpowiedzenia na wciąż aktualne, kluczowe pytania: które rozwiązania infrastrukturalne pozwalające na import surowców z regionu są dla UE priorytetowe? W jaki sposób powiązać producentów w regionie z rynkiem unijnym? Zarówno udzielenie odpowiedzi na te pytania, jak i wcielenie idących za tym decyzji w życie wymaga od Unii dużo większego niż w ostatnich latach zaangażowania.
Zasady współpracy z reżimami
Rewolucja w Afryce Północnej zmusza do tego, by wreszcie bardziej uczciwie podnieść – fundamentalną z perspektywy Partnerstwa Wschodniego i unijnych relacji z Rosją – kwestię współpracy UE z autorytarnymi reżimami. Przede wszystkim można już chyba otwarcie przyznać to, co wiedzą od dawna wszyscy: że unijna polityka demokratyzacyjna wobec sąsiadów nie wytrzymuje zderzenia z rzeczywistością. Unia nie ma ani zasobów, ani możliwości, aby w sposób bezkompromisowy promować w najbliższym otoczeniu wartości liberalne: zamrażając relacje z satrapami i współpracując jedynie z krajami szanującymi prawa człowieka. Taka polityka w skrajnym wydaniu uczyniłaby ze Wspólnoty otoczoną wrogami oblężoną twierdzę. Na Wschodzie zaś m.in. przekreśliłaby szansę na współpracę energetyczną z Azerbejdżanem i ogromnie utrudniła kontakty z Rosją. Wypowiedzenie i uznanie przez UE tej prawdy jest trudne, ale pozwoli wreszcie rozpocząć debatę o tym, jakie powinny być zasady kooperacji z niedemokratycznymi liderami. Dotychczasowa polityka, to znaczy trwanie przy szczytnych założeniach i akceptowanie sprzecznej z nimi praktyki, okazała się dla UE szczególnie szkodliwa. De facto stanowiła bowiem przyzwolenie na daleko idącą zażyłość z autorytarnymi sąsiadami. To właśnie ta zażyłość – dużo bardziej niż racjonalna, wynikająca z interesów ekonomicznych lub wyzwań bezpieczeństwa kooperacja – przyczyniła się przede wszystkim do dyskredytacji Wspólnoty i ograniczyła jej pole manewru w czasie rewolucji w Afryce. Jeśli więc unijna polityka promocji wartości liberalnych ma być czymś więcej niż tylko cynicznym kamuflażem, trzeba wyznaczyć „czerwone linie", które nie powinny być przekraczane: nie powinno dochodzić do zbyt bliskich związków między unijną klasą polityczną a ościennymi satrapami. Czym innym jest rzeczowa współpraca, czym innym zaś wylewne uściski, nieformalne powiązania i nietransparentne, półprywatne układy. Nie należy się angażować w działania qusi-demokratyzujące czy quasi-modernizacyjne, takie jak wspieranie (za pieniądze unijnego podatnika) reżimowych instytucji (np. poprzez udzielanie słabo kontrolowanego wsparcia budżetowego) czy budowanie współpracy na poziomie społecznym głównie (lub wyłącznie) w oparciu o koncesjonowane przez władze organizacje związkowe czy pozarządowe. Wreszcie z dużą ostrożnością powinna być też traktowana współpraca w sferze bezpieczeństwa, zwłaszcza sprzedaż autorytarnym reżimom, które okazały się w przeszłości agresorami, broni, technologii zbrojeniowych czy narzędzi do inwigilacji obywateli, np. do kontroli Internetu. Fakt, że zasady te były w ostatnich latach nagminnie łamane w relacjach z Libią, Tunezją czy Egiptem, został pokazany i napiętnowany. Warto, aby UE zdobyła się na odwagę dokonania takiego krytycznego przeglądu swojej polityki również wobec Azerbejdżanu, Białorusi, Armenii, a także Rosji.
Zaangażowanie w prewencję
Wydarzenia na południu pokazują, że autokracje wcale nie są tak stabilne, na jakie wyglądają, a budowanie demokracji na gruzach upadającego reżimu jest wyzwaniem bardzo trudnym, ryzykownym i kosztownym. Nauka, jaka płynie z tego dla polityki wschodniej jest oczywista: warto wzmacniać chwiejne demokracje i nie dopuścić do utrwalenia się tam tendencji autorytarnych. Innymi słowy: lepiej gdzie to tylko możliwe zapobiegać powstawaniu autokracji, niż mierzyć się potem ze skutkami antyautorytarnych przewrotów. We wschodnim sąsiedztwie mamy do czynienia aż z trzema niepewnymi demokracjami – na Ukrainie, w Mołdawii i Gruzji. W przypadku tych krajów prewencja oznaczałaby m.in. większe zaangażowanie we współpracę z tamtejszymi społeczeństwami (otwarcie wewnątrzunijnych programów, więcej stypendiów itp.), pomoc w budowie instytucji kluczowych dla dobrego funkcjonowania demokracji. Przede wszystkim jednak potrzebne jest sformułowanie oferty, która byłaby na tyle atrakcyjna, by motywować sąsiadów do współpracy z Unią. W przypadku krajów Europy Wschodniej rzeczywistą zachętą są dwie rzeczy: ruch bezwizowy i perspektywa otwarcia rynków w atrakcyjnych dla wschodnich gospodarek sektorach – rolnym i usług.