Polski liberalizm był wspierany z zewnątrz, gdyż dobrze służył otwarciu polskiego rynku i osłabieniu niebezpieczeństwa odrodzenia się polskiego nacjonalizmu. Gdy w 1989 roku odzyskaliśmy niepodległość, w ekonomii panowały dogmaty neoliberalne i mit racjonalnego rynku, wiele mówiono o globalizacji, państwie sieciowym, końcu suwerenności, transnarodowych organizacjach i Stanach Zjednoczonych Europy.
Panowało ogólne przekonanie, że czas państwa, zwłaszcza państwa narodowego, już minął. Otoczenie Polski zdawało się przybierać postać transnarodową. Kiedyś także wielu Niemców, wstydząc się z powodu przeszłości, nie chciało być Niemcami. Rosjanie nie byli skłonni do autokrytycyzmu, ale imperium się cofało i przez chwilę wydawało się, że Rosja przekształci się stopniowo w demokratyczne państwo narodowe.
Dzisiaj sytuacja się radykalnie zmieniła. Dogmaty ekonomiczne i polityczne legły w gruzach. W rezultacie kryzysu uznano konieczność interwencji państwa. Nawet nacjonalizacja nie jest już tabu. Naruszone zostały filary europejskiej integracji – unia walutowa oraz układ z Schengen, a rywalizacja francusko-niemiecka zaostrza się, co nie wyklucza wspólnego dążenia do hegemonii w Europie.
Forpoczty imperium rosyjskiego znowu pojawiły się nad Wisłą. Niemcy są dumni ze swojego państwa, które stało się w ich oczach co najmniej „Mittelmacht", przeszłość przestała hamować ich ambicje polityczne. Włączenie Europy Środkowo-Wschodniej do UE i w strefę niemieckiego oddziaływania oraz partnerstwo z Rosją są istotnym czynnikiem umożliwiającym budowę mocarstwowej pozycji. Wschodzące mocarstwa jak Chiny, Brazylia czy Indie prowadzą politykę według dawnej logiki suwerennych państw.
Koniec z imitacją – teraz „wielki projekt"
W tym zmienionym kontekście ideowym i geopolitycznym Polska musi się stać wielkim projektem, jeśli ma w ogóle istnieć jako podmiot polityczny. W jakim zaś stanie jest teraz państwo polskie, mogliśmy zobaczyć przy okazji katastrofy w Smoleńsku i toczącego się śledztwa.
Musimy przestać myśleć w kategoriach „modernizacji imitacyjnej", wyjść ze wspomnianego „dramatu modernizacyjnego". Teraz ruch należy do obywateli. Warunkiem przemian modernizacyjnych jest wola polityczna. Aby Polacy mogli być nowocześni, w ogóle muszą chcieć być Polakami – nie w sensie etnicznym, prepolitycznym, folklorystycznym, ale w sensie przynależności do narodu politycznego, który chce być niezależny, wolny, samorządny i silny.
Polska utraciła pod koniec XVIII wieku niepodległość, gdyż wielu Polakom wydawało się, że pasywność, „nierząd", bezwład jest gwarancją przetrwania. Potem nie mogli jej odzyskać, gdyż znaczna część Polaków była Polakami co najwyżej w sensie etnicznym. Ale też nie rozpadła się w nicość dzięki temu, że istnieli także ci, którzy tworzyli naród polityczny. Trwaliśmy więc zawieszeni między bytem a niebytem, istnieniem a nieistnieniem. Dzisiaj nową formą „nierządu" jest „postpolityka" obozu rządzącego.
W każdym wolnym kraju obywatele różnie myślą o tym, jakimi sposobami umacniać państwo, jak rozwijać gospodarkę, jak pielęgnować i przekształcać tożsamość. Co więcej, w każdym współczesnym państwie żyją ludzie nie zainteresowani życiem politycznym czy publicznym. W Polsce to niezainteresowanie przybiera jednak rozmiary zagrażające istnieniu wspólnoty politycznej – Rzeczypospolitej. Wielu mieszkańców Polski nie chce być Polakami – obywatelami Rzeczypospolitej, a znaczna część elit III RP zadowala się „małą" i słabą Polską, gdyż tylko w takiej Polsce mogą robić wielkie, łatwe, niekontrolowane przez prawo, interesy.
Nie znaczy to, że ta elita nie jest zainteresowana władzą. Wręcz przeciwnie. Władzę może jednak utrzymać przez depolityzację i pacyfikację społeczeństwa, przez dominację i przemoc symboliczną, możliwym dzięki zglajchszaltowanym mediom.
Nasze zadanie polega więc na tym, żeby znieść polityczne poddaństwo i uwłaszczyć Polaków, uczynić ich rzeczywistymi właścicielami Rzeczypospolitej, przez odnowę polskiego republikanizmu.
Jak bowiem pokazują liczne przykłady, nie da się dokonać skoku cywilizacyjnego bez zbiorowej mobilizacji. A ta jest zawsze mobilizacją polityczną i wymaga postawienia sobie ambitnych celów. Nie możemy zmodernizować Polski, chcąc być kimś innym niż jesteśmy. I nie sposób dokonać wielkiej przemiany, od razu skazując się na małość.
Pierwszym krokiem do tego jest odzyskanie suwerenności wewnętrznej przez ograniczenie lub przynajmniej zrównoważenie władzy tych grup społecznych, które nie są zainteresowane Polską – niestety, bardzo wpływowych. Konieczne jest kontrolowanie przez Polaków poczynań władzy i ograniczenie samowoli elit.
Dokonać tego można, po pierwsze, przez różne formy obywatelskiego protestu i nacisku. Po drugie, przez umacnianie i tworzenie alternatywnych instytucji, stowarzyszeń i organizacji, w tym „drugiego obiegu" medialnego.
Rozum państwowy
Szczególnie istotne jest organizowanie życia obywatelskiego poza wielkimi ośrodkami. Po 1989 r. znikły niemal zupełnie instytucje krzewiące kulturę w średnich i mniejszych miastach, a także na wsi. Musimy ożywić polską prowincję i zaniedbane regiony, powiązać je materialnie i kulturowo z centrum, budując sieci komunikacyjne (od kolei po sieci kulturowe). Polska prowincja, gdzie lepiej niż w wielkich miastach przetrwał etos polskiej inteligencji, musi zostać włączona w sprawy kraju i zyskać wpływ na działania centrum.
Po trzecie, nie odzyskamy suwerenności, nie odzyskując władzy gospodarczej. W wyniku transformacji większość dużych przedsiębiorstw należy obecnie do kapitału pokomunistycznego lub zagranicznego. Patriotyzm gospodarczy oznacza promocję polskiego kapitalizmu, z aktywnym udziałem państwa w pobudzaniu rozwoju wybranych dziedzin przemysłu.
Celem zasadniczym powinno być przekształcanie polskiej gospodarki z „zależnej gospodarki rynkowej", jaką jest dzisiaj, w prawdziwie nowoczesną, przodującą gospodarkę w Europie, z przewagą kapitału rodzimego, bo wbrew czczej gadaninie „kapitał ma narodowość" – ma w USA, ma we Francji i Niemczech, jeśli nie miałby jej mieć w Polsce, znaczyłoby to, że popadła ona w zależności, które należy nazwać kolonialnymi.
Po czwarte, bez silnych, trwałych symboli, bez wiarygodnej własnej narracji i dumy z tradycji nie da się osiągnąć ani silnej pozycji politycznej w Europie, ani dynamicznego rozwoju gospodarczego. Polacy w swej masie stanowią dzisiaj znaczną siłę, także ekonomiczną, nie potrafią jej jednak używać w celach politycznych i kulturowych, do mądrej obrony swych racji i wzmacniania swojej tożsamości.
Należy dążyć do budowy nowych instytucji edukacyjnych i próbować odzyskać wypływ na uniwersytetach. Należy także ograniczyć wpływ czynników, „aktorów" pokomunistycznych i zewnętrznych na polskie media. Przykładem może być tutaj węgierska ustawa medialna, którą – po niewielkich zmianach – musiała zaakceptować także UE.
Aby mogły działać niezależne instytucje, powinniśmy, wzorując się na przykładach z okresu rozbiorów, dobrowolnie się opodatkować, by je sfinansować. Powinniśmy stworzyć Narodową Fundację Nauki i Kultury, wspierającą patriotyczną kulturę niezależną.
Tylko dzięki wzmocnieniu wewnętrznemu, które powinno zaowocować nową konstytucją, będziemy mogli prowadzić politykę zagraniczną zgodną z polską „racją stanu". Racja stanu zakłada, że istnieje nadrzędne dobro, któremu podporządkowane są interesy poszczególnych jednostek. Bez gotowości takiego podporządkowania nie da się także utrzymać wolności indywidualnej.
„Racja stanu" znaczy w istocie „rozum państwowy". Nie jest to jednak tylko rozum instrumentalny. Nie chodzi tylko o czysty, egoistyczny interes w rywalizacji z innymi państwami, lecz o własne wyobrażenia o ładzie politycznym, o własną hierarchię wartości i narrację historyczną, zgodnie z którymi chcemy kształtować otoczenie geopolityczne Rzeczypospolitej i wpływać na losy świata. Nasz wielki projekt będzie dobrze służył Europie, obronie wolności i równości europejskich narodów.
—Zdzisław Krasnodębski
Autor jest profesorem Uniwersytetu w Bremie i Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie oraz współpracownikiem „Rzeczpospolitej"