Jeśli strefa euro upadnie - Dariusz Filar

Dziś nie czas się oglądać na kryzys unii walutowej, skoro i tak nie mamy na to żadnego wpływu. Trzeba wziąć się do roboty, by na tym kryzysie stracić jak najmniej – uważa ekonomista

Publikacja: 05.12.2011 21:44

Dariusz Filar

Dariusz Filar

Foto: Fotorzepa, Szymon Łaszewski

Red

Rozpad strefy euro jest realnym zagrożeniem. Jeżeli w najbliższych dniach nie uda się wprowadzić w życie jakiegoś wspólnego planu ratunkowego, może to być kwestią miesięcy lub nawet tygodni. Unia walutowa zapewne nie rozpadnie się całkowicie, zapewne nie wszystkie 17 państw wróci do swoich rodzimych walut. Bardziej prawdopodobne jest powstanie ograniczonej struktury skupionej wokół Niemiec (w jej skład wejś mogą też Holandia, Austria, Słowacja, Finlandia, pewnie również Francja). Kraje słabsze natomiast mogą rzeczywiście z unii walutowej wypaść. Dodajmy, że wizja taka nie jest niczym nowym. W Wielkiej Brytanii dyskusja o tym, czy strefa euro przetrwa, trwa już od dawna. W Polsce niestety mało się o tym mówi, gdyż nie mamy tradycji publicznego dyskutowania o sprawach gospodarczych. U nas świadomość takiego zagrożenia w szerszym wymiarze społecznym praktycznie nie istnieje.

Zapomniane kryteria z Maastricht

Kryzys strefy euro nie pojawił się bez przyczyny. Przypomnijmy, że traktat z Maastricht bardzo wyraźnie opisywał, jakie kryteria powinny spełniać gospodarki wchodzące do przyszłej – z perspektywy traktatu

– strefy euro. Miały to być gospodarki o zbilansowanych finansach publicznych (niski deficyt – do 3 proc.), o ustabilizowanym długu publicznym (do 60 proc. PKB), gospodarki, w których byłaby utrzymywana niska i stabilna inflacja. A te trzy najważniejsze właściwości wpływają na kolejne dwa parametry: ustabilizowane długoterminowe stopy procentowe (papiery dziesięcioletnie mające stabilną rentowność pozwalającą na bezproblemową obsługę długu) oraz stabilny kurs walutowy. Takie warunki postawione były każdemu z krajów, aby strefa euro mogła funkcjonować.

Obecny dramat strefy euro polega w gruncie rzeczy na tym, że nikt tych parametrów od wielu już lat poważnie nie traktował. Regularnie, rok po roku, były one łamane. I to za sprawą presji politycznej – w wielu krajach Unii na kredyt kupowano głosy wyborców. Można więc powiedzieć, że dla celów politycznych łamano zasady ekonomiczne. A dziś to wszystko się skumulowało i stworzyło sytuację kryzysową.

Są oczywiście kraje, które wzorcowo realizują wytyczne z Maastricht, ale żeby było ciekawiej, to kraje spoza strefy euro! Idealnie parametry te trzymają Szwecja i Dania, choć można powiedzieć, że ogólnie dobrze pod tym względem spisują się wszystkie kraje skandynawskie. Finlandia, która jest w strefie, też na tle innych państw wypada bardzo korzystnie. Do tego dochodzą jeszcze Niemcy, których sytuacja także nie wygląda najgorzej. Dług przekracza tam 60 proc. PKB, ale w tak wielkiej gospodarce to jest jeszcze tolerowane. Poza wyżej wymienionymi państwami właściwie nikt nie przestrzega kryteriów z Maastricht, a Południe pofolgowało sobie już zupełnie.

Niestety, i Niemcy, i Francuzi – najbardziej wpływowe kraje Unii – też w pewnym momencie zdecydowanie złamali te kryteria. Było im więc niezręcznie karać kraje z najgorszą sytuacją fiskalną. Odpuszczając silnym, dopuszczono do tego, że słabi zaczęli tej swobody nadużywać, i to na dużą skalę.

Koniec dobrobytu

Dziś minister finansów RFN Wolfgang Schäuble proponuje stworzenie kolejnej ponadnarodowej instytucji: unii stabilizacyjnej. Ulega on złudzeniu, że struktura zewnętrzna może wymusić na poszczególnych państwach politykę odpowiedzialności w finansach publicznych. Ciężko w to jednak uwierzyć. Albo państwa same dojdą do tego, że muszą wprowadzić programy oszczędnościowe – to znaczy pojawią się politycy, którym uda się przekonać społeczeństwa, że innego wyjścia nie ma – albo wprowadzanie tego siłą zakończy się fiaskiem.

Nikt nie ma jednak wątpliwości, że strefa euro potrzebuje obecnie jakiejś interwencji ekonomicznej. Aktualnie trwają w Europie bardzo ważne rozmowy ekspertów o przyszłości unii walutowej. Za parę dni odbędzie się spotkanie liderów unijnych, na którym wybrane pomysły zostaną politycznie zaakceptowane. Po wczorajszych rozmowach Angeli Merkel i Nicolasa Sarkozy'ego nei musimy raczej obawiać się dodruku euro w masowej skali.

Jeśli chodzi o tempo drukowania pieniądza, Europa zachowuje się bardziej powściągliwie niż Stany Zjednoczone, jednak to nie znaczy, że nie robiła tego wcale. Niemcy próbują hamować ten proces, dwóch bardzo cenionych ekspertów odeszło z zarządu EBC na znak protestu przeciwko takim operacjom. Kanclerz Niemiec potwierdziła wczoraj, że myśli podobnie. Przecież kiedyś w ten sposób wytworzona masa pieniądza mogłaby spowodować znaczny wzrost inflacji.

Z drugiej strony wszystkie inne pomysły także są bardzo ryzykowne. Niemcy – a pamiętajmy, że to największa unijna gospodarka – tak samo sprzeciwili się pomysłowi emisji papierów skarbowych wspólnych dla całej unii walutowej. Nietrudno ich zrozumieć, gdyż to oni musieliby być żyrantem takich pożyczek.

Wydaje się, że zwycięży raczej propozycja zecydowanego dokręcenia śruby fiskalnej: podnieść podatki, a zarazem obciąć wydatki w tych krajach, które są najbardziej zadłużone. Na to wskazywałby pomysł paktu stabilizacyjnego, potwierdzającego kreteria z Maastricht. Tylko że społeczeństwa zachodnie nie wydają się na to emocjonalnie gotowe. Łatwiej byłoby w przypadku Europy Środkowo-Wschodniej: przeszliśmy tak ostre zakręty po upadku komunizmu, że groźba pewnego spadku poziomu życia czy podwyższonej inflacji nie jest nam tak bardzo straszna.

W państwach Zachodu ludzie przez ostanie kilkadziesiąt lat żyli w warunkach niezwykłego dobrobytu i w takiej sytuacji z pewnością wyszliby na ulice, co widzimy już w Grecji, na razie i tak w małej skali. Ostatnie demonstracje „oburzonych" na Zachodzie były wyrazem autentycznego masowego niezadowolenia wynikającego z tego, że te społeczeństwa zbytnio przyzwyczaiły się do życia na kredyt, życia na znacznie wyższym poziomie, niż możemy sobie w ogóle wyobrazić. A póki to życie na kredyt trwało sobie w najlepsze, nikt się nie zastanawiał nad tym, że jest ono ponad stan.

Co by oznaczało dla nas, gdyby kraje Południa rzeczywiście wyszły, albo raczej zostały wyrzucone, ze strefy euro? W tych państwach spowodowałoby to na pewno masowe bankructwa, olbrzymie bezrobocie oraz pociągnęłoby za sobą bardzo drastyczny spadek dochodów. Nas nie dotknęłoby to aż tak drastycznie. Nie jesteśmy członkiem strefy euro, więc jej rozpad nie stanowi dla nas bezpośredniego zagrożenia. Nie znaczy to jednak, że możemy to ryzyko lekceważyć, bo różne grupy społeczne z tego powodu mocno dostałyby po kieszeni.

Problem z kredytami i z pracą

Po pierwsze, nasz rozwój gospodarczy uzależniony jest mocno od rozwoju Zachodu. Jeśli spojrzymy na długoletnie wykresy takiej zależności gospodarczej, to Polska rośnie w tempie 6 czy więcej proc., a Europa rośnie w tempie 3 – 4 proc. Jak Europa zaczyna schodzić poniżej zera, to my rośniemy w tempie 1 proc. Jeśli Europa spadnie jeszcze niżej, to i my możemy to odczuć w postaci kurczenia się gospodarki.

Patrząc bardziej szczegółowo, zauważymy, że bardzo duża część naszego eksportu idzie do tych krajów, które potencjalnie mogą z unii walutowej wypaść. Dla mniej więcej jednej czwartej naszego eksportu rynek zbytu uległby więc mocnemu ograniczeniu. Ludzie pracujący w przedsiębiorstwach produkujących towary na te rynki mogliby stracić pracę. Jeśli do tego mieliby oni kredyt w walutach obcych, to pojawia się kolejny problem. Bo rozpad strefy euro spowodowałby ogromny chaos w kursach walutowych, a także postawiłby ogromny znak zapytania nad funkcjonowaniem funduszy unijnych.

Choć samo wprowadzenie do obiegu rodzimych walut jest technicznie do przeprowadzenia w krótkim czasie (liczonym w dniach lub tygodniach), to jednak zanim waluty te zaczną działać jak normalny pieniądz, zanim przejdą fazę zaburzeń inflacyjnych i zanim wyłonią się w miarę stabilne kursy, może minąć czasu znacznie więcej. A w Polsce są ludzie, którzy już dziś mają problemy ze spłacaniem kredytu we frankach szwajcarskich.

W wyżej opisanej sytuacji siła franka mogłaby pójść niewiarygodnie do góry. Skuteczne do tej pory interwencje Banku Szwajcarii mogłyby już nie wystarczyć, bo w warunkach silnych zawirowań na rynkach walutowych frank pozostałby bardzo pewną walutą. Straciliby nie tylko właściciele kredytów, ale także cały sektor bankowy. A pamiętajmy, że olbrzymia jego część jest własnością banków z krajów strefy euro. Na szczęście przy dobrym działaniu naszego nadzoru bankowego nie musimy się obawiać drenowania naszych banków z płynności finansowej, jednak ustałoby zewnętrzne ich finansowanie.

Innymi słowy, możliwości prowadzenia przez nie akcji kredytowej bardzo uległyby ograniczeniu, nie mówiąc już o tym, że banki same obawiałyby się udzielania kredytów w tak niepewnych warunkach. Kto więc nie ma kredytu, ale chciałby po niego sięgnąć, może go albo nie uzyskać, albo dostać na bardzo mało korzystnych warunkach. To wszystko oznaczałoby oczywiście spowolnienie naszego wzrostu gospodarczego.

Jedynym plusem byłoby to, że Grecja czy Włochy nagle okazałyby się dla nas krajami bardzo tanimi turystycznie. Powrót do ich rodzimych walut oznaczałby powrót do walut bardzo słabych.

Z drugiej strony jednak, choć akurat w Grecji, we Włoszech, w Hiszpanii czy Portugalii nie pracuje zbyt wielu naszych obywateli, więc kryzys tamtych gospodarek nie oznaczałby bezpośrednio utraty miejsc pracy dla wielu Polaków, jednak pośrednio już na pewno tak. Mogłoby się nagle okazać, że w Wielkiej Brytanii, Szwecji czy Niemczech, gdzie dotychczas wielu naszych rodaków znajdowało pewne zatrudnienie, konkurencja na rynku pracy uległaby dużemu zaostrzeniu. W krajach tych pojawiłaby się ogromna ilość np. Włochów i Hiszpanów niemogących znaleźć pracy u siebie.

Mądry Polak przed szkodą

Nie powinniśmy się jednak oglądać na innych. W tej chwili naprawdę powinniśmy się skupić na naszej własnej sytuacji. Musimy po pierwsze, szukać wewnętrznych źródeł wzrostu, po drugie, tworzyć lepsze warunki dla biznesu, a po trzecie, obrać drogę do stabilizacji finansowej. Bo jeżeli my będziemy stabilni, a wszyscy inni rozchwiani, to nam rynki będą taniej pożyczały pieniądze – tak jak to już się dzieje. Polskie obligacje mają rentowność niższą od obligacji hiszpańskich i włoskich.

Gdyby ktoś 15 czy 20 lat temu powiedział, że Polska będzie pożyczać taniej niż Hiszpanie czy Włosi, to ciężko byłoby w to uwierzyć. Ale tak się stało i to naprawdę głównie nasza własna zasługa. Choć raz jest Polak mądry przed szkodą. Wprowadzenie do swoich konstytucji zapisu o 60-proc. granicy długu publicznego kraje Zachodu rozważają dopiero teraz. My wprowadziliśmy taki zapis już w 1997 roku. Dziś nie czas się oglądać na kryzys strefy euro, skoro i tak nie mamy na to żadnego wpływu. Czas wziąć się do roboty, by na tym kryzysie stracić jak najmniej. —not. puo

Dariusz Filar jest profesorem UG, ekonomistą, członkiem Rady Gospodarczej przy Premierze. W latach 2004 – 2010 członek Rady Polityki Pieniężnej, wchodził też w skład Europejskiej Rady Ekonomistów

Rozpad strefy euro jest realnym zagrożeniem. Jeżeli w najbliższych dniach nie uda się wprowadzić w życie jakiegoś wspólnego planu ratunkowego, może to być kwestią miesięcy lub nawet tygodni. Unia walutowa zapewne nie rozpadnie się całkowicie, zapewne nie wszystkie 17 państw wróci do swoich rodzimych walut. Bardziej prawdopodobne jest powstanie ograniczonej struktury skupionej wokół Niemiec (w jej skład wejś mogą też Holandia, Austria, Słowacja, Finlandia, pewnie również Francja). Kraje słabsze natomiast mogą rzeczywiście z unii walutowej wypaść. Dodajmy, że wizja taka nie jest niczym nowym. W Wielkiej Brytanii dyskusja o tym, czy strefa euro przetrwa, trwa już od dawna. W Polsce niestety mało się o tym mówi, gdyż nie mamy tradycji publicznego dyskutowania o sprawach gospodarczych. U nas świadomość takiego zagrożenia w szerszym wymiarze społecznym praktycznie nie istnieje.

Pozostało 92% artykułu
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę
Opinie polityczno - społeczne
Rząd Donalda Tuska może być słusznie krytykowany za tempo i zakres rozliczeń
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Katedrą Notre Dame w Kreml