Wolni Polacy Joanny Lichockiej - Ziemkiewicz

Liczba ludzi zaangażowanych w aktywne obalanie III RP oraz ich pasja czyni „drugi obieg" znacznie silniejszym i nieporównanie bardziej twórczym od pierwszego – pisze publicysta

Publikacja: 29.12.2011 18:31

Rafał A. Ziemkiewicz

Rafał A. Ziemkiewicz

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Film Joanny Lichockiej "Przebudzenie" skłonił Łukasza Warzechę do kilku sceptycznych refleksji. Na pierwszy rzut oka wydają się one zdroworozsądkowe, w istocie oparte są na fałszywych przesłankach.

Film, przypomnę, portretuje ludzi, którzy za swą misję uznali upamiętnianie tragedii smoleńskiej i domaganie się jej wyjaśnienia. Poetę, menedżera w młodości zaangażowanego w działalność opozycyjną, którą po roku 1989 uznał na wiele lat za zakończoną i już niepotrzebną, wchodzącego w dorosłość harcerza i kilka innych osób połączył odruch moralnego sprzeciwu wobec triumfującej podłości, kłamstwa i wobec agresji skrzykniętych pod smoleński krzyż przez prorządowe media "młodych z fejsbuka". W osobach bohaterów filmu sportretowane jest całe środowisko, z którym identyfikuje się autorka i dla którego swój film zrobiła.

Rzecz jest emocjonalnie mocna, narracyjnie sprawna i jako dzieło, zapis czasu, nie podlega dyskusji. Sceptycyzm Warzechy dotyczy przesłania. Oskarża on sportretowanych w filmie "wolnych Polaków" (bo tym zaczerpniętym z Rymkiewicza określeniem posługują się autorka i jej bohaterowie) o dwa grzechy. Pierwszy, że zamykają się w sferze symboli, w quasi-metafizycznym przeżywaniu kolejnego rozdziału narodowej martyrologii, zamiast działać skutecznie. Drugi, że zadowalają się tworzeniem i wypełnianiem własnej niszy wewnątrz społeczeństwa, odwracają się plecami do reszty Polski, nie szukają porozumienia z nią i sposobów jej pozyskania.

Budowanie na pogardzie

Warzecha zapomina chyba, a powinien pamiętać, że w tej niszy nikt nie zamknął się sam z własnej woli. Wypchnięcie poza debatę publiczną i postawienie poza nawiasem "nowoczesnego społeczeństwa" dużej części społeczeństwa – tej religijnej, mającej urobione poglądy patriotyczne i antykomunistyczne – było w sferze mentalnej aktem założycielskim III RP i dokonało się u samego jej zarania, w momencie rozpadu zwycięskiego Komitetu Obywatelskiego, zwanego wojną na górze.

Zmieniały się potem totemy, którymi znakowano obszar wykluczenia, nie zmieniała się zasada, że III RP nie jest dla wszystkich. Ci, którzy głosowali na Wałęsę, ci, którzy głosują na PC i ZChN, ci, którzy słuchają Radia Maryja, byli tu od zawsze tymi gorszymi: elity i zawłaszczane przez nie media poddawały ich nieustającej tresurze wstydu i szyderstwa, kreowały na groźny, ciemny motłoch, który jeśli nie zniszczył dotąd rodzącej się demokracji i "reform", to tylko dzięki nieustającej intensywnej straży "ludzi przyzwoitych i na poziomie", z salonem michnikowszczyzny na czele.

Zmieniają się pełniący obowiązki Orwellowskiego Emanuela Goldsteina, natomiast mechanizm się nie zmienia i nie zmieni, bo wynika on z całej założycielskiej konstrukcji III RP, która zakładała, że światła elita "z obu stron historycznego podziału", wznosząc się ponad stare uprzedzenia, modernizuje i przeprowadza Polskę do Europy, nie oglądając się na społeczeństwo, w swej masie nierozumiejące tego procesu.

Wymagało to budowania "nowoczesnej", "europejskiej" elity, elity modernizacyjnej, zdolnej masom imponować, którą stworzono metodą "ochrzczenia" elity peerelowskiej przez bohaterów i intelektualistów opozycyjnych. A jedynym realnym spoiwem takiej elity jest wspólnie przeżywana niechęć i pogarda wobec "ciemnej", nienowoczesnej części Polaków, odrzucenie i szyderstwo okazywane ich systemowi wartości i ich symbolom.

W pierwszych latach niepodległości dawny "inteligent pracujący" przeradzający się w przedstawiciela "biurowej klasy średniej" budował swe poczucie przynależności do nowoczesnej, europejskiej i lepszej części społeczeństwa na noszeniu koszulki z napisem "Bendem Prezydentem" i rechotaniu z prostactwa Wałęsy, dziś buduje je na pogardzie dla "pisowców".

Nie miejmy jednak złudzeń, że gdyby Jarosław Kaczyński albo PiS nagle zniknął, tak jak po wykonanym przez okrągłostołowe elity polityczne zwrotem "konkordatowym" zniknęli z mediów "katoliccy ajatollahowie", "czarni" i "zetchaenowcy", debata publiczna przestałaby być jednym wielkim judzeniem na polski ciemnogród. W ciągu kilku dni wykreowano by nowego wroga, by nadal mieć kim straszyć i na kim skupiać pogardę "młodych, wykształconych z dużych miast".

Samowykluczenie

Ruch, który zrodziła tragedia smoleńska, a bardziej bezprecedensowa kompromitacja państwa i jego elit, którą nazwałem tragedią posmoleńską, jest w oczywisty sposób reakcją na próbę wykluczenia i pozbawienia głosu tych, którzy widzą w sobie, w moim przekonaniu słusznie, prawdziwych dziedziców ducha i tradycji "Solidarności", ukradzionej i zawłaszczonej przez zblatowanych w Magdalence cwaniaczków. A poprzez "Solidarność" – całej tradycji polskiej walki o wolność, prawdę i sprawiedliwość.

Niewątpliwie fakt, iż taką tragedię można było w wolnej Polsce tak łatwo zamieść pod dywan, obłożyć tak zmasowanym kłamstwem i tak dać się Rosji potraktować przy jej wyjaśnianiu, to szok, który dla eksplozji energii "wolnych Polaków" odegrał rolę decydującą. W połączeniu z przekroczeniem przez Tuska wszelkich granic przyzwoitości w posługiwaniu się do celów politycznych brutalnością, agresją i fałszem (co symbolizowała postać Palikota), musiał on stać się momentem założycielskim nowej, innej Polski.

Jak można jednak zarzucać "emigrację wewnętrzną" (Warzecha nie używa tego terminu, ale o to w jego zarzucie chodzi) tym ludziom, którzy właśnie wyrwali się z bierności, poświęcają bezinteresownie swój czas, swoją pasję, siły, nierzadko i pieniądze, Polsce? Którzy przecież nie ograniczają się do wzdychania na rocznicowych mszach, ale zrobili dokładnie to, co postulował przed laty Kuroń: zaczęli "zakładać komitety".

Lista samych klubów "Gazety Polskiej" przekroczyła 250 pozycji, a przecież oprócz nich działają jeszcze rozmaite stowarzyszenia i ruchy tworzące finansową i organizacyjną strukturę o zasięgu porównywalnym z zasięgiem ignorujących ich mediów. Bez jakiegokolwiek wsparcia, przy nieustannym rzucaniu kłód pod nogi (proszę spróbować choćby tylko wynająć salę na "niebłagonadiożną" imprezę w miejscowości, w której szafarzem lokalnych posad i pieniędzy jest PO z jej "stronnictwami sojuszniczymi").

Zważywszy jak lubią się oni sami dumnie określać "drugi obieg" jest w stanie mimo to produkować co kilka tygodni film, który rozpowszechniany całkowicie poza oficjalnym obiegiem dociera do kilku milionów widzów i wchłania przez swoją dystrybucję kilku-, niekiedy nawet kilkunastotysięczne nakłady książek, to stereotyp "niszy" staje się mocno dyskusyjny.

Oczywiście, dało to "wolnym Polakom" poczucie siły, które skłania do odpłacania elitom tą samą monetą. Wykluczeni sami zaczęli wykluczać. To sytuacja zupełnie inna niż w najlepszych czasach Piotra Wierzbickiego, Tomasza Wołka czy Cezarego Michalskiego, kiedy to największym marzeniem liderów prawicowej opinii (nie wyłączając braci Kaczyńskich) pozostawało zostać uznanym przez Adama Michnika za godnego dopuszczenia do dyskusji.

Salon michnikowszczyzny bardzo stracił na uroku (bo różnica między tym sprzed dwóch dekad a tym obecnym jest ta sama, co między towarzystwem z obiadów czwartkowych u króla Stasia a bywalcami herbatek u generałowej Zajączkowej), a Salon Odrzuconych stracił kompleksy i z odzyskaną dumą powtarza dziś elitom III RP słowa Piłsudskiego: "jechał was pies, Polska takich nie potrzebuje".

Nowy więc nie jest podział. Nowe jest to, że ten podział został zaakceptowany także przez drugą stronę, że odrzucenie stało się po Smoleńsku obustronne. Dotychczasowa, jak to rubasznie ujmuje lud, "dyskusja d... z batem" zmieniła się w obustronne mordobicie. I kiedy liczni intelektualiści, jakby spadli z księżyca, nagle z obłudnym zdziwieniem dostrzegają, że Polacy nie potrafią już ze sobą rozmawiać nawet w rodzinach, przy świątecznym stole, trzeba rację przyznać Jarosławowi Markowi Rymkiewiczowi: "to się już nie sklei".

Odwrócenie mocy biegunów

Nie podzielam jednak przekonania Warzechy, że to musi się okazać zabójcze dla "drugiego obiegu", a nie jego przeciwników. Błąd, jak sądzę, wynika z obrazowego stereotypu Polski podzielonej narzucającego trwałość różnic. Na Polskę trzeba patrzeć jak na 30 milionów stalowych opiłków, które starają się do siebie przyciągnąć dwa magnetyczne bieguny, mówiąc hasłowo: "patriotyczny" i "modernizacyjny".

W ostatnich latach siła przyciągania tego drugiego była nieporównanie wyższa, obietnica nowoczesności, akceptacji w Europie i otwartego kredytu konsumpcyjnego uznawana była przez masy za atrakcyjniejszą od swojskości. To stworzyło złudzenie ogromnej przewagi elity III RP nad tymi, których wykluczyła i zamknęła w "pisowskim" rezerwacie. Ale do mas dociera właśnie, wraz z podwyżkami, świadomość, że zostały bardzo oszukane. Za zaparcie się siebie i oddanie Europie miały bowiem zyskać w niej i na to poszły nieograniczonego w hojności sponsora. A teraz okazuje się, że weszliśmy do Unii po to, żeby ją ratować przed bankructwem. A obiecana nowoczesność, już nie tylko na kolei i w służbie zdrowia, ale prawie w każdej dziedzinie zamiast Europy przypomina coraz bardziej "Misia" Barei.

Szykuje się więc rychłe odwrócenie mocy biegunów. Tym bardziej że liczba ludzi zaangażowanych dziś w aktywne obalanie III RP na razie w sferze kultury i symboli oraz ich pasja czyni "drugi obieg" znacznie silniejszym i nieporównanie bardziej twórczym od pierwszego. Porównywanie, jak to czyni salon, liczby uczestników marszów smoleńskich z liczbą widzów "X Faktor" to przejaw chciejstwa elit. Porównajmy ją raczej z liczbą osób, który przy gigantycznym wsparciu mediów i celebrytów oraz wielomilionowych dotacjach dla postępowych organizacji i wydawnictw udaje się zwabić na imprezy w rodzaju "kolorowej niepodległej" albo z liczbą podpisów, które przy równie potężnym nagłośnieniu zdołano zebrać pod żądaniem parytetów czy pełnej legalizacji aborcji.

Autor jest publicystą tygodnika  "Uważam Rze"

Film Joanny Lichockiej "Przebudzenie" skłonił Łukasza Warzechę do kilku sceptycznych refleksji. Na pierwszy rzut oka wydają się one zdroworozsądkowe, w istocie oparte są na fałszywych przesłankach.

Film, przypomnę, portretuje ludzi, którzy za swą misję uznali upamiętnianie tragedii smoleńskiej i domaganie się jej wyjaśnienia. Poetę, menedżera w młodości zaangażowanego w działalność opozycyjną, którą po roku 1989 uznał na wiele lat za zakończoną i już niepotrzebną, wchodzącego w dorosłość harcerza i kilka innych osób połączył odruch moralnego sprzeciwu wobec triumfującej podłości, kłamstwa i wobec agresji skrzykniętych pod smoleński krzyż przez prorządowe media "młodych z fejsbuka". W osobach bohaterów filmu sportretowane jest całe środowisko, z którym identyfikuje się autorka i dla którego swój film zrobiła.

Pozostało 91% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Jan Romanowski: PSL nie musiał poprzeć Hołowni. Trzecia Droga powinna wreszcie wziąć rozwód
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA