Aleksander Łukaszenko kłamie o zbrodni katyńskiej - Zychowicz

Brak zdecydowanej reakcji Warszawy na słowa białoruskiego prezydenta jest niezrozumiały. Nadszedł czas, by wyjaśnić ostatnią tajemnicę zbrodni katyńskiej – pisze publicysta „Rzeczpospolitej"

Publikacja: 01.01.2012 21:52

Piotr Zychowicz

Piotr Zychowicz

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Zbrodnia katyńska była jedną z największych krzywd wyrządzonych narodowi polskiemu w jego długiej, tragicznej historii. Sowieci nie tylko wymordowali nasze elity, ale jeszcze przez pół wieku w perfidny sposób na ten temat kłamali. Sprawia to, że Katyń jest naszą narodową traumą, a Polacy stali się szczególnie wyczuleni na wszelkie próby manipulowania prawdą historyczną w tej sprawie.

Trudno więc zrozumieć brak zdecydowanej reakcji polskich władz na niedawną, oburzającą, wypowiedź białoruskiego prezydenta Aleksandra Łukaszenki. – Sprawdziliśmy wszystkie nasze archiwa. Żaden polski obywatel nie został rozstrzelany, zlikwidowany na ziemi białoruskiej – powiedział przywódca na zorganizowanej w Mińsku konferencji prasowej.

– Mieliśmy tylko punkty przesyłowe – zapewniał dziennikarzy. – Polacy, których w nich przetrzymywano, trafiali do Rosji, być może też na Ukrainę, o ile dobrze pamiętam. Znaleźliśmy list szefa białoruskiego NKWD Ławrentija Canawy do szefa całego NKWD Ławrentija Berii, według którego na terytorium Białorusi nie ma Polaków podlegających likwidacji.

Twarde dowody

Cała ta wypowiedź, od pierwszego do ostatniego słowa, jest kłamstwem. I nie chodzi tu o żadne polskie domysły, ale o ujawnione wcześniej dokumenty sowieckie. Nie pozostawiają one wątpliwości, że NKWD wiosną 1940 roku na terytorium Białorusi zamordowała 3782 polskich więźniów. Oficerów rezerwy, policjantów, urzędników, lekarzy, dziennikarzy, adwokatów. Przedstawicieli naszych elit.

O tych nieszczęsnych ludziach wspomniano w wielu dokumentach, na czele ze słynną notatką Berii – podpisaną przez Stalina, Woroszyłowa, Mołotowa, Mikojana, Kalinina i Kaganowicza – z 5 marca 1940 roku. Był to wyrok na 22 tysiące Polaków, którzy wpadli w sowieckie ręce w trakcie i po zakończeniu kampanii wrześniowej, i mieli paść ofiarą zbrodni katyńskiej.

„Sprawy aresztowanych i znajdujących się w więzieniach w zachodnich obwodach Ukrainy i Białorusi 11 000 osób, członków różnorakich k-r [kontrrewolucyjnych] szpiegowskich i dywersyjnych organizacji, byłych obszarników, fabrykantów, byłych polskich oficerów, urzędników i zbiegów rozpatrzyć w trybie specjalnym, z zastosowaniem wobec nich najwyższego wymiaru kary – rozstrzelania" – czytamy w dokumencie.

Komorowski w Bykowni

Wiadomo, że w konsekwencji wydania tego rozkazu centralna trójka NKWD zaczęła przesyłać listy śmierci do poszczególny ośrodków NKWD, które miały wykonać mokrą robotę. Między innymi do Mińska. Wkrótce potem Polaków przetrzymywanych w więzieniach na terenach II RP przyłączonych do sowieckiej Białorusi skoncentrowano właśnie w tym mieście. W kwietniu 1940 roku wszelki ślad po nich zaginął.

Schemat był więc dokładnie ten sam co w przypadku innych masakr dokonanych na Polakach w ramach zbrodni katyńskiej, co nie pozostawia wątpliwości, że ludzie ci zostali zabici na miejscu. Nie wiemy jednak, gdzie konkretnie to zrobiono (pewnie w Mińsku), gdzie ich pogrzebano (pewnie w Kuropatach) oraz kto dokładnie został zastrzelony (udało się odtworzyć jedynie szczątkowe dane).

Wszystko to sprawia, że mord na Białorusi pozostaje ostatnim niewyjaśnionym epizodem katyńskiej tragedii. O zbrodniach dokonanych na oficerach i policjantach – w Katyniu, Smoleńsku, Charkowie i Twerze – wiemy już bardzo dużo. W miejscach, gdzie pogrzebano tych ludzi (Katyń, Piatichatki, Miednoje) zbudowano cmentarze wojskowe, do których mogą pielgrzymować rodziny ofiar.

Niedawno udało się również uporządkować sprawę polskich cywilów zamordowanych w ramach zbrodni katyńskiej na Ukrainie. Chodzi o 3435 osoby, które były przetrzymywane w więzieniach na terenach II RP przyłączonych do ukraińskiej republiki sowieckiej. Zgładzono ich w 1940 roku w Kijowie i pochowano m.in. w pobliskiej Bykowni.

Pod koniec listopada do tej podkijowskiej miejscowości przyjechali prezydenci Polski Bronisław Komorowski i Ukrainy Wiktor Janukowycz. Złożyli razem hołd zamordowanym przez bolszewików Polakom i zainaugurowali budowę polskiego cmentarza wojennego. Tym samym zamknięty został przedostatni rozdział zbrodni katyńskiej.

Pozostała tylko Białoruś. Nie ma żadnych wątpliwości, że gdzieś na terytorium tego kraju, być może nawet dość blisko – oddalonej o niecałe 200 kilometrów od Warszawy – granicy, leżą w bezimiennej mogile blisko 4 tysiące naszych rodaków.

Klucz w rękach Putina

Zdobycie informacji, gdzie znajduje się to tajne do dziś miejsce, nie jest nawet kwestią ciekawości historyków czy prestiżu i honoru państwa polskiego. To oczywiście ważne, ale sprawa ma także wymiar czysto ludzki. Jak powtarza znawca stosunków sowiecko-polskich prof. Wojciech Materski, na terytorium Związku Sowieckiego podczas ostatniej wojny zaginęło około 100 tysięcy Polaków.

Gdyby udało się ustalić tożsamość 4 tysięcy z nich zamordowanych na Białorusi, przynajmniej część rodzin zaginionych dowiedziałaby się prawdy. Kiedy, gdzie i przez kogo zostali zamordowani. Ludzie ci przed własną śmiercią (najmłodsze dzieci ofiar mogą mieć 71 lat) mogliby pojechać na ich mogiły, pomodlić się i zapalić świeczkę.

Najbardziej przykre w całej sprawie jest to, że wszystkiego moglibyśmy się dowiedzieć niemal natychmiast. Wystarczyłby jeden telefon Władimira Putina do szefa archiwów byłej KGB gen. Wasilija Christoforowa, aby po godzinie na biurku ambasadora RP w Moskwie znalazła się pełna dokumentacja zbrodni. Na czele z zestawieniem nazwisk jej ofiar, czyli tak zwaną listą białoruską.

Rosyjskie zapewnienia, że papiery te „gdzieś się zgubiły", są kpiną. W archiwach tych może się bowiem zgubić spinacz, ale na pewno nie dokumentacja dotycząca tak ważnej operacji. Operacji potajemnego zamordowania kilku tysięcy obcokrajowców. Znawcy postsowieckich zasobów archiwalnych nie mają wątpliwości, że wszystkie te papiery leżą gdzieś w Moskwie pod kluczem, uporządkowane, w zapieczętowanych kartonach.

Powołane niedawno Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia zapowiedziało, że we współpracy z Rosjanami będzie się starało „zrekonstruować listę białoruską na podstawie archiwów rosyjskich i dokumentów polskich". Brawo. To bardzo szczytna inicjatywa, ale rozwiązanie tej kwestii zależy tylko od woli politycznej Kremla i jego decyzji. Tej zaś od lat brakuje.

Taktyka Łukaszenki

Ostatnio pojawiła się nadzieja, że drugi egzemplarz listy białoruskiej może znajdować się na Białorusi. Gdy w zeszłym roku relacje Łukaszenki z Rosjanami były fatalne, podczas rozmowy z polskimi dziennikarzami zasugerował on właśnie taką możliwość. Choć teraz – gdy się już z Moskwą pogodził – zapewnia, że „żadnej listy" w Mińsku nie ma, wydaje się to niezwykle prawdopodobne.

Dokładnie tak było bowiem z dokumentacją dotyczącą Polaków zamordowanych w 1940 roku na Ukrainie. Tak zwaną listę ukraińską dostaliśmy nie od Rosjan, ale właśnie od Ukraińców. Okazało się, że powstała ona w dwóch egzemplarzach. Jeden był w Moskwie, drugi pozostał w Kijowie, w archiwum tamtejszego NKWD. Gdy upadł Związek Sowiecki, bezcenne dla nas papiery przejęli Ukraińcy.

Z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że dokładnie tak samo jest w przypadku Białorusi. Kopia listy może znajdować się nie tylko w Moskwie, ale również w Mińsku, w archiwach pozostawionych przez tamtejsze NKWD. Jak podkreśla emigracyjny historyk Zbigniew Siemaszko – którego ojciec został zamordowany na Białorusi – wskazywałaby na to sowiecka praktyka obiegu dokumentów.

O ile w krajach Zachodu służby specjalne wszelkie brudne sprawy załatwiały „na gębę" i dbały o to, by nie zostawić żadnych śladów archiwalnych,o tyle w Związku Sowieckim było dokładnie odwrotnie. Tam wszystkie zbrodnicze rozkazy wydawano na piśmie, a oprawcy z poszczególnych jednostek NKWD robili wszystko, by nie wypuścić z ręki dokumentacji popełnionych przez siebie zabójstw.

Czekiści musieli się bowiem liczyć z tym, że na Kremlu może dojść do kolejnej wymiany ekipy lub nagłej zmiany „generalnej linii partii". I zamordowani wczoraj „wrogowie ludu" jutro mogą okazać się „niewinnymi ofiarami błędów i wypaczeń". Właśnie dlatego, aby zabezpieczyć się przed ewentualnymi represjami, woleli mieć dokumenty świadczące, że wykonywali rozkazy, a nie działali z własnej inicjatywy.

Dość poklepywania po plecach

Czy te wszystkie przypuszczenia są słuszne i rzeczywiście istnieje drugi egzemplarz dokumentów dotyczących zabitych Polaków – tego oczywiście nie możemy być pewni. Ustalenie faktów powinno jednak się stać priorytetem polskich władz. Na początku i na końcu każdego oficjalnego spotkania z przedstawicielami Rosji i Białorusi polscy przywódcy jak mantrę powinni powtarzać dwa słowa: „lista białoruska". I tak aż do skutku.

Jednocześnie musimy naciskać na Mińsk, aby zgodził się na dopuszczenie naszych archeologów do miejsc, w których prawdopodobnie mogą leżeć zamordowani Polacy. To wspomniane podmińskie Kuropaty oraz kilka innych punktów, które – zaledwie kilka dni temu w wywiadzie udzielonym „Rz" – wskazał wybitny znawca sowieckich zbrodni popełnionych na terytorium Białorusi, szef tamtejszej sekcji Memoriału Ihar Kuzniacou.

Według niego NKWD mogła pogrzebać Polaków we wsi Mały Trościeniec; w Łoszycy, gdzie znajdował się dwór rodziny Lubańskich; na terytorium zakładów produkcji traktorów Traktornyj Zawod; na Lotnisku Mińsk-1 lub w Komarówce. Niewykluczone również, że masowe mogiły znajdują się w parku Czaluskincau albo na terenie obecnej dzielnicy mieszkalnej Mińska – Masiukouszczynie. Kolejne prawdopodobne miejsce to Głębokie w obwodzie witebskim.

Jak mówi Kuzniacou, wszystkie te punkty służyły bolszewickim służbom specjalnym jako tajne cmentarzyska w latach 30., gdy w Sowietach trwała wielka czystka. Niewykluczone więc, że kilka lat później pochowano tam również Polaków. Jego przypuszczenia wydają się o tyle prawdopodobne, że praktykę taką zastosowano na przykład w Katyniu, gdzie ciała naszych oficerów zakopano obok ciał zamordowanych wcześniej rosyjskich „wrogów ludu".

Sprawa gehenny Polaków na Białorusi pozostaje niewyjaśniona z powodu złej woli naszych partnerów na Wschodzie i Polska powinna zrobić wszystko, co w jej mocy, aby ten opór przełamać. Niestety, można odnieść wrażenie, że sprawa ta uznawana jest przez nasz rząd za trzeciorzędną. Szczególnie widoczne jest to w relacjach z Rosją, gdzie za dobrą monetę przyjmowane są kolejne wykręty Kremla – jak zwykle sprzedawane nam ze słodkim uśmiechem – i zapewnienia, że moskiewscy archiwiści usilnie poszukują tak ważnych dla nas dokumentów, ale... nie mogą znaleźć. Albo że potrzeba na to jeszcze tylko „trochę" czasu.

Czasu upłynęło już dość. Od momentu wymordowania Polaków minęło 71 lat, a od upadku Związku Sowieckiego 20. Wystarczy już więc poklepywania po plecach i „szczerych" zapewnień o polsko-rosyjskiej przyjaźni płynących z Kremla. Najwyższa pora, by wyjaśnić ostatnią tajemnicę zbrodni katyńskiej.

Zbrodnia katyńska była jedną z największych krzywd wyrządzonych narodowi polskiemu w jego długiej, tragicznej historii. Sowieci nie tylko wymordowali nasze elity, ale jeszcze przez pół wieku w perfidny sposób na ten temat kłamali. Sprawia to, że Katyń jest naszą narodową traumą, a Polacy stali się szczególnie wyczuleni na wszelkie próby manipulowania prawdą historyczną w tej sprawie.

Trudno więc zrozumieć brak zdecydowanej reakcji polskich władz na niedawną, oburzającą, wypowiedź białoruskiego prezydenta Aleksandra Łukaszenki. – Sprawdziliśmy wszystkie nasze archiwa. Żaden polski obywatel nie został rozstrzelany, zlikwidowany na ziemi białoruskiej – powiedział przywódca na zorganizowanej w Mińsku konferencji prasowej.

– Mieliśmy tylko punkty przesyłowe – zapewniał dziennikarzy. – Polacy, których w nich przetrzymywano, trafiali do Rosji, być może też na Ukrainę, o ile dobrze pamiętam. Znaleźliśmy list szefa białoruskiego NKWD Ławrentija Canawy do szefa całego NKWD Ławrentija Berii, według którego na terytorium Białorusi nie ma Polaków podlegających likwidacji.

Pozostało 90% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?