Na to wygląda. Bo jak napisała niedawno w komentarzu w "Wyborczej" Elżbieta Cichocka – "państwo zafundowało pacjentom okres wzmożonego lęku, który, niestety, jeszcze się nie skończył". Proszę zauważyć: nie premier Donald Tusk, nie rząd Tuska, nie była minister Ewa Kopacz ani nawet nie obecny minister Bartosz Arłukowicz, choć ten ostatni miał ze sprawą akurat najmniej do czynienia. Nie jakieś konkretne osoby, ale bezosobowe "państwo".

To charakterystyczny symptom: jeżeli coś nie działa albo wręcz się wali, to pomiędzy tym zdarzeniem a osobami odpowiedzialnymi za daną dziedzinę wyrasta nagle, w oczach niektórych, mur nie do przebycia. Ba, przepaść wręcz! W jednym ze swoich niedawnych komentarzy napisałem, że w dniu paraliżu na drogach na południu Polski, spowodowanego przez wcale nie dramatyczne opady śniegu, nie dostrzegłem ministra transportu Sławomira Nowaka osobiście sprawdzającego satysfakcję kierowców. A przecież miał sprawdzać satysfakcję pasażerów kolei. To co, kierowcy gorsi? I od razu odezwali się internauci, którzy zaczęli mnie pouczać, że pomiędzy stanem odśnieżenia dróg a ministrem transportu nie ma żadnego, ale to absolutnie żadnego iunctim.

Podobnie rzecz się ma z Warszawą, gdzie prezydentem jest całkowicie ponadpartyjna wiceprzewodnicząca Platformy Obywatelskiej. Jeśli tylko wytknąć nieskoordynowane i rozgrzebane remonty, brud na ulicach, brak parkingów czy cokolwiek innego – zaraz się okazuje, że prezydent miasta nie ma z tym absolutnie nic wspólnego. No bo co ona może, poza przyznaniem kolejnych premii i nagród? Nic, proszę państwa, nic.

To wszystko zadaje kłam złośliwym opiniom, że przesuwamy się ku jakiemuś autorytaryzmowi. Gdyby tak było, obowiązywałaby maksyma Ludwika XIV "państwo to ja" (w tym wypadku "państwo to Tusk") i kwestia odpowiedzialności nie budziłaby wątpliwości. Ale ponieważ demokracja u nas aż huczy, więc obowiązuje inne motto: "państwo to nikt".

Autor jest komentatorem  dziennika "Fakt"