Ostatnio w Polsce falę oburzenia wywołał emitowany przez białoruską telewizję państwową serial "Tałasz". Rzecz rozgrywa się na Polesiu podczas wojny polsko-bolszewickiej 1920 roku. Tytułowy Wasyl Tałasz to białoruski partyzant, który współpracując z Armią Czerwoną, walczy z "polskim okupantem". Polacy zostali w serialu pokazani karykaturalnie, na modłę "niemieckich faszystów" ze starych sowieckich filmów.
Nasi żołnierze chodzą po planie w błyszczących oficerkach, wrzeszczą i wymachują batami. Śpiewając Mazurka Dąbrowskiego, mordują kobiety i dzieci, palą wsie oraz torturują niewinnych białoruskich chłopów, żeby na ich trupach zbudować imperialną Polskę "od morza do morza". Serial był od dłuższego czasu reklamowany przez białoruskie media, a jego twórcy przekonywali, że sytuacja polityczna niewiele się do dziś zmieniła.
Za kordonem
Nasze MSZ słusznie zaprotestowało przeciwko takiemu przedstawieniu polskich żołnierzy, ale problem jest głębszy. Serial "Tałasz" jest bowiem tylko emanacją polityki historycznej białoruskiego reżimu. Polityki, którą Mińsk prowadzi konsekwentnie od wielu lat. Niewiele różni się ona od oficjalnej wykładni dziejów forsowanej w czasach Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej (BSRS).
Zgodnie z nią polsko-sowiecki spór o Białoruś w XX wieku przedstawiany jest w sposób dokładnie odwrotny, niż wyglądał w rzeczywistości. Polakom miały przyświecać imperialne cele, a ich rządy na terenach białoruskich miały dla ludności oznaczać kampanię mordów i krwawego terroru oraz nędzę. Bolszewizm zaś miał przynieść Białorusinom wolność i dobrobyt.
To absurd. Czy pamiętają państwo reklamę płynu do mycia naczyń, w której połowę talerza zamoczono w jednym specyfiku, a drugą połowę w drugim? Gdy aktorka wyjęła talerz, okazało się, że jedna jego część jest lśniąco czysta, a druga nadal tłusta i zabrudzona. Proszę wybaczyć porównanie, ale Białoruś w dwudziestoleciu międzywojennym była właśnie takim talerzem, który został poddany podobnemu eksperymentowi.