"Jaka szkoda, że o tych sprawach mówimy dopiero w obliczu takiej tragedii" – podsumowała refleksyjnie prezenterka jednej z całodobowych telewizji informacyjnych rozmowę z ekspertami opisującymi organizacyjne nonsensy na polskiej kolei, zaniedbania i zaniechania, zmarnowanie przeznaczonych na poprawę bezpieczeństwa środków unijnych i inne patologie. A ja przed telewizorem zakląłem tak samo, jak – pamiętam – klął przed laty mój tata przy komunistycznym "Dzienniku Telewizyjnym". Właśnie, pani redaktor, dlaczegóż to nie mówiliście o tym wcześniej?
W ubiegłym roku mieliśmy cztery poważne wypadki w ruchu pasażerskim, z których każdy mógł skończyć się większymi ofiarami. Wypadków w ruchu towarowym nikt nie liczył i nie odnotowywał. Eksperci za każdym razem alarmowali o fatalnych skutkach podzielenia PKP na zbyt wielką liczbę spółek, decyzyjnych absurdach, ryzykownych oszczędnościach i marnowaniu środków unijnych. Opozycyjni dziennikarze pisali o tym wielokrotnie. Z jakiegoś powodu media elektroniczne nigdy nie szły tropem tych publikacji, a po wypadkach skwapliwie wracały do całodobowego zachwycania się władzą i bicia piany o zagrożeniu "powrotem IV RP".
A teraz co usłyszymy? Że wypadki, niestety, wszędzie się czasem zdarzają i że państwo zdało egzamin, bo sprawnie zorganizowało pomoc dla rodzin i wypłaciło zasiłki pogrzebowe? Pochwały dla akcji ratowniczej i dla przygotowanej naprędce przez rządowych piarowców (jak należy się spodziewać) kolejnej specustawy? Ruganie prawicowych polityków i komentatorów za "granie tragedią"? Co jeszcze musi się w III RP zawalić, wybuchnąć albo spłonąć, żeby wyrwało to władzę z butnego samozadowolenia, a jej medialnych giermków skłoniło do zajęcia się dziennikarstwem zamiast propagandy?
Autor jest publicystą tygodnika "Uważam Rze"