Dramatyczne dialogi, narastające napięcie, problemy z komunikacją. Stłumione „Jezus Maria" Radosława Sikorskiego, wypowiedziane w chwili, gdy zaczął do niego docierać ogrom tragedii w Smoleńsku. Zaskakująco sucha, odarta z emocji relacja ambasadora Bahra z miejsca upadku samolotu.
Dopiero w ubiegłym tygodniu poznaliśmy zapisy rozmów prowadzonych przez urzędników MSZ i dyplomatów kilkanaście minut po katastrofie prezydenckiego tupolewa. Nie dlatego jednak, by Polacy mieli pełny obraz tego, co działo się rano 10 kwietnia 2010 roku, by poznali najistotniejsze fakty, by mogli ocenić postępowanie władz. Decyzja o ujawnieniu taśm nie została podjęta w imię racji stanu czy dla dobra śledztwa. Nie - MSZ umieścił nagrania w Internecie dlatego, iż nadszedł stosowny moment, by użyć ich w politycznej walce.
Ta nagła potrzeba „transparentności" ze strony Radosława Sikorskiego była reakcją na słowa, które padły podczas wysłuchania publicznego w Brukseli, zorganizowanego przez polityków PiS. Wzięli w nim udział naukowcy podważający oficjalną wersję wypadku, zawartą w raportach MAK oraz komisji Millera. Raz jeszcze przedstawiono teorię o dwóch eksplozjach na pokładzie tupolewa, sugerując, iż nad lotniskiem Siewiernyj doszło do „ingerencji osób trzecich". Jarosław Kaczyński pytał zaś, jak to możliwe, iż Radosław Sikorski niemal od razu wiedział, że zginęli wszyscy pasażerowie.
Minister obruszył się na Twitterze, zarzucając byłemu premierowi ciągłe insynuacje i „granie tragedią smoleńską". Wkrótce światło dzienne ujrzały taśmy MSZ, które miały dowieść, mówiąc dosadnie, iż Sikorski nie maczał palców w żadnym spisku i nie był „zadaniowany" przez rosyjskie służby specjalne.
Długa lista zagadek
Nerwowość ministra jest zrozumiała. Sikorski zdaje sobie sprawę, że jego resort i on osobiście ponoszą dużą część winy za bałagan decyzyjny po polskiej stronie, za brak zabezpieczenia terenu katastrofy, za oddanie śledztwa Rosjanom, bez najmniejszej próby znalezienia innego rozwiązania. Szef dyplomacji nie postarał się także o to, by światowa opinia publiczna nie była zdana wyłącznie na „rewelacje" raportu Tatiany Anodiny, mimo że sam od czasu do czasu zamieszcza teksty w najważniejszych tytułach prasy anglosaskiej i szczyci się dobrymi kontaktami wśród zachodnich elit. Szkoda, że nie wykorzystał tych kontaktów wtedy, gdy mogły się okazać najbardziej przydatne.