Tak nawiasem, w tegorocznym budżecie pan minister Rostowski zapisał wpływ 1,2 miliarda (słownie: tysiąc dwieście milionów) złotych z fotoradarów. Już się nie chce przypominać, jak to się pan premier pogardliwie wyrażał kiedyś o rywalu, co to zamiast budować drogi stawia fotoradary, ale warto przypomnieć, że pierwszym kwartale, jak podała prasa, wpływy z tego foto-haraczu wyniosły 7 milionów (słownie siedem milionów), co nie zwraca nawet kosztów, jakie rząd PO-PSL włożył w rozbudowę orwellowskiego systemu ich ściągania. Okazuje się, że wszystkie fotoradary na nic, bo cała Polska zamiast jechać i przekraczać prędkość stoi w korkach.
A może tak stanie w korkach obłożyć mandatami? Kto autostradą lub drogą szybkiego ruchu, spełniającą warunki „przejezdności" określone specustawą, posuwa się z prędkością niższą od dozwolonej, podlega karze... Ho ho, to by zapewniło dziurawej państwowej kasie spływ gotówki znacznie większy, niż 1,2 miliarda. Praktycznie nieograniczony. I to na długie lata, bo przecież każdy wie, że jak się tych autostrad rządowi i „gdace" nie udało oddać na Euro, to potem już ich nie dokończą tym bardziej.
A pan minister Rostowski, mówiąc nawiasem, zażądał od Balcerowicza, żeby zdjął ludziom z widoku licznik długu publicznego, bo „zagrożenie już minęło". Nie chce mi się już nawet podejmować polemiki z tym przekonaniem, że niby dlaczego minęło ? bo według Eurostatu, który olewa jego „kreatywną księgowość", wynosi już ponad 56 proc. PKB (a więc tak naprawdę jesteśmy już poza drugim progiem oszczędnościowym) i stale rośnie. Ale zwróćcie Państwo uwagę ? trzy lata nas zapewniał, bożył się, omalże jak Wałęsa przysięgał na Matkę Boską, że żadnego zagrożenia nie ma. A teraz radośnie oznajmia, że już minęło. Jak takim nie wierzyć? Jak ich nie szanować?
Skoro przy fachowcach, to jak mam spokojnie pisać o Złotych Wężach, kiedy salon znalazł sobie nowego autoryteta od Smoleńska? Już nie pana Hypkiego, który redaguje pismo o lotnictwie, więc z grubsza wie przynajmniej co to samolot, ale niejakiego Krzysztofa Łozińskiego. Tenże pan Łoziński, którego pamiętam mgliście z czasów gdy bez większych sukcesów próbował kariery dziennikarza od wszystkiego, ogłasza, że profesor Binienda „plecie bzdury", a jego obliczenia nie są nic warte. I w ogóle nie jest żadnym tam ekspertem ani autorytetem. Dowodem fakt, że ? twierdzi pan Łoziński ? na stronie internetowej NASA nie znalazł on żadnych jego publikacji.
Otóż na stronie NASA jest 58 prac profesora Biniendy, co natychmiast opublikowali, z kompletem linków, prawicowi blogerzy. Do demaskowania nieuctwa i „bzdur" eksperta NASA, na dodatek, jak na złość naszym salonom, właśnie uhonorowanego prestiżową nagrodą Amerykańskiego Stowarzyszenia Inżynierów ASCE, bierze się facet, który nie umie nawet obsłużyć przeglądarki internetowej. Jego kompetencje są takie, że przedstawia się jako „pasjonat lotnictwa", i że kiedyś ścinał brzozę ? a właściwie nie wynika z rozmowy, że sam to robił, może tylko rozmawiał z kimś, kto brzozę rąbał ? i „każdy wie, jakie to twarde drzewo".
I takie oto mądrości komentatorzy i publicyści salonu oraz gwiazdy dziennikarstwa III RP ogłaszają „rozbiciem w puch pisowskich kłamstw o rzekomym zamachu", z tą samą groteskową butą, z jaką Janina Paradowska ogłasza, że „twarde i celne słowa premiera wywołały popłoch w szeregach PiS". Oczywiście, mogliby przecież znaleźć innego profesora, choćby nie tak utytułowanego, który by ? odpowiadając za to swoim nazwiskiem ? zweryfikował obliczenia profesora Biniendy (których jedyną podstawą, przypomnijmy, są dane podane w oficjalnym raporcie) i pokazał, gdzie i jaki popełnił on błąd. Mogli by, oczywiście, przecież całe elity intelektualne są u nich i z nimi. Ale z jakiegoś powodu wyciągają tylko takiego wuja-muja, „pasjonata lotnictwa", i nadrabiają pewnością siebie, bluzgami i agresją wobec tych, którzy ośmielają się kwestionować ustalenia pp. Anodiny i Millera. Którzy, nota bene, niczego nie przeliczali, ani nawet, co ostatnio przyznano, w ogóle nie badali tej nieszczęsnej brzozy. Bo po co, skoro wszystko było z góry było wiadomo.