Tuskowi nie ufa więcej osób niż Macierewiczowi

W sondażach PiS niemal zrównał się z partią rządzącą. Donaldowi Tuskowi nie ufa więcej osób niż Antoniemu Macierewiczowi. Kto i dlaczego popiera jeszcze Platformę - wyjaśnia publicysta

Publikacja: 10.05.2012 22:31

Łukasz Warzecha

Łukasz Warzecha

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

G??rupa pierwsza:

ofiary własnych kompleksów. Swego czasu Gazeta Wyborcza nieustannie podkreślała, że wśród zwolenników PO jest szczególnie dużo Młodych, Wykształconych, z Dużych Miast (MWzDM). Jak to często bywa ze zbyt topornymi kliszami, i ta została obśmiana i dzisiaj dziennik z Czerskiej sięga po nią znacznie rzadziej. Nie znaczy to, że formalnie rzecz biorąc, Wyborcza nie miała racji. Faktycznie, wśród wspierających PO była i nadal jest spora grupa MWzDM. Tylko nikt nie zadał pytania, gdzie odebrali oni swoje wykształcenie i w którym pokoleniu pochodzą z dużych miast. W rzeczywistości samo sformułowanie młodzi, wykształceni, z dużych miast było dość prostą manipulacją psychologiczną, obliczoną na skaptowanie tych, którzy do owych dużych miast przyjechali z prowincji i cierpią na jej kompleks. Nie są to bynajmniej wszyscy imigranci, ale wielu zrobi wszystko, żeby pokazać, iż oni ze swoimi korzeniami  które uważają za wybitnie kompromitujące  nie mają już nic wspólnego. Że nie należy wiązać ich ani z ich babcią, idącą co niedziela do kościoła do sąsiedniej wsi, ani z ojcem rolnikiem, ani z lokalną społecznością, która integruje się wokół parafii. Takie to ciemne i nieeuropejskie.



A tu proszę: Wyborcza oraz partia rządząca dostarczają gotowego sposobu na zwalczenie tych kompleksów  wystarczy poprzeć PO i z automatu zostaje się Europejczykiem, oświeconym i otwartym. Oczywiście  otwartym w rozsądnych granicach. Otwartym na Krytykę Polityczną czy parytety, ale przecież nie na to, od czego się uciekło.



Dla wielu MWzDM (oraz innych, którzy cierpią na rozliczne kompleksy) mechanizm jest nadal prosty, a skojarzenia oczywiste. PO równa się Europa, nowoczesność i spokój, opozycja równa się wojna, ciemnogród i duszna atmosfera.



O tę grupę toczy się wojna wizerunkowa, czasami bardziej, czasem mniej intensywna. PiS przechodzi do ofensywy, gdy prezes otacza się młodymi, ładnymi kobietami albo nagrywa jakieś przesłanie na YouTubie. Platforma specjalnych kontrataków nie musi przeprowadzać, ponieważ prorządowe media nieustannie sprzedają dyskretnie mantrę, że wspieranie jej to przepustka do uwolnienia się od kompleksów.



Grupa druga:

ofiary klisz medialnych. Toczyłem niedawno na Twitterze dyskusję z pewnym bardzo skądinąd miłym i uprzejmym oponentem, który stwierdził, że Antoni Macierewicz to psychopata. W toku rozmowy usiłowałem dojść, na jakiej właściwie konkretnej podstawie mój interlokutor postawił taką diagnozę, ale nie otrzymałem odpowiedzi.

I otrzymać jej nie mogłem, bo mój rozmówca był ofiarą jednej z wielu medialnych klisz. Zbitka Macierewicz psychopata jest dość dobrze utrwalona w umysłach osób, które zwykło się nazywać złośliwie lemingami. Leming to ktoś, kto nie jest zdolny do całkowicie samodzielnego myślenia. Oczywiście samemu lemingowi wydaje się, że myśli nadzwyczaj samodzielnie, jednak te samodzielne przemyślenia zwykle powtarzają słowo w słowo takie właśnie medialne klisze jak Macierewicz psychopata albo kto krytykuje rząd, ten pluje na swój kraj. Żadna z owych klisz nie wytrzymuje drobiazgowej analizy. O Macierewiczu można powiedzieć wiele złych rzeczy i całkiem sensownie te poglądy uzasadnić: że jest nadmiernie podejrzliwy, że wyciąga zbyt daleko idące wnioski, że ma skłonność do zbyt daleko posuniętych skrótów myślowych i tak dalej. W żadnym jednak wypadku nie wypełnia to znamion psychopatii. Z kolei krytyka rządu nie ma oczywiście nic wspólnego z opluwaniem swojej ojczyzny.

Ofiary medialnych klisz nie są w stanie wyrwać się z ich kręgu z kilku powodów. Na przykład dlatego, że są na to po prostu zbyt leniwe intelektualnie. Albo dlatego, że uznają, iż telewizyjno-gazetowe autorytety, wsparte przez megaautorytety w rodzaju Władysława Bartoszewskiego, muszą mieć rację. Albo dlatego  tu następuje powiązanie z poprzednio opisaną grupą  że posługiwanie się gotowymi i efektownie brzmiącymi zbitkami daje im poczucie wyższości, a więc pomaga wyzwolić się z kompleksów.

Tak czy owak, wyzwolenie się z niewoli medialnych klisz wymaga całkiem sporego wysiłku umysłowego. Bywa jednak tak, że czasami jakaś pojedyncza publikacja albo przypadkiem obejrzany film czy program zasiewa wątpliwość. Ofiara medialnych klisz ciągnie wątek już na własną rękę z czystej ciekawości, aż nagle dostrzega, że cały medialny schemat legł w gruzach. To oznacza wyzwolenie.

Grupa trzecia:

ofiary psychicznej inwestycji. Psychika ludzka jest tak skonstruowana, że jeżeli się w coś bardzo uwierzy i przez długi czas popiera się jakąś ideę, osobę, pogląd, grupę  bardzo trudno się z tego wycofać. Wiąże się to bowiem z ogromnym kosztem psychicznym. Trzeba nie tylko przyznać się do błędu, ale w dodatku zakwestionować sens swoich decyzji i działań z długiego okresu życia. Ten syndrom doskonale widać u niektórych obrońców Peerelu.

Wśród zwolenników PO spora grupa to właśnie ofiary własnej psychologicznej i emocjonalnej inwestycji. To na ogół osoby, które niezbyt radzą sobie z analizowaniem rzeczywistości, w tym polityki, i pojmują ją bardzo emocjonalnie. Ich zaangażowanie w poparcie dla Platformy nie jest oparte na zrozumieniu jej programu czy tym bardziej racjonalnej i spokojnej ocenie dokonań, ale na podobaniu się. Ta emocjonalność wyklucza niemal możliwość wycofania się czy choćby modyfikacji swojego stanowiska. W końcu miłość jest ślepa.

Takie osoby można z tej miłości wyzwolić, ale trzeba to robić powoli i z wyczuciem. Nie można ich zmuszać, żeby z punktu zaprzeczyły wszystkiemu, czego emocjonalnie broniły przez kilka lat. Trzeba przede wszystkim przekonywać, że przyznanie się do błędu nie tylko nie jest wstydem, ale wręcz powodem do chwały.

Grupa czwarta:

ofiary owczego pędu. Polityką się za bardzo nie interesują. Pamiętają, że premierem był Kaczyński, i wiedzą, że teraz jest Tusk, ale z wymienieniem liderów innych ugrupowań mieliby już problemy. Kiedy ktoś pyta ich o polityczne sympatie, mówią po prostu to, co słyszą dookoła siebie albo co im się wydaje, że powinni powiedzieć. Gdzieś tam usłyszeli z ust kogoś znanego, że Macierewicz to psychopata, Kaczyński ma kompleksy, a szczęśliwi ludzie wspierają Platformę. Oni szczęśliwi może przesadnie nie są, ale też nie chcą wyglądać na nieszczęśliwych, więc dla świętego spokoju mówią, że popierają PO. Może gdy dotkną ich bezpośrednio skutki rządów partii Tuska, zaczną się głębiej zastanawiać.

Grupa piąta:

ofiary Kaczyńskiego. Jak wiadomo, znaczna część wyborców PO głosuje na tę partię nie dlatego, że ceni ją lub jej przywódcę, ale dlatego, że nie chce powrotu do władzy Jarosława Kaczyńskiego. Wśród tych osób  a także wśród tych, którzy głośno zwalczają opozycję  są tacy, którzy mają po temu autentyczne powody, wynikające wprost z osobistych doświadczeń. I nie mówię tutaj o ludziach w stylu byłego aktora Kondrata, który strasznie się boi Kaczyńskiego, ale nie potrafi wyjaśnić, dlaczego. Ani o Michale Kamińskim, który walczy po prostu o ustawienie się w życiu. Mówię o osobach, które doświadczyły z jakiegoś powodu zła za rządów PiS, czasem wprost ze strony jego działaczy. To może być lekarz, któremu CBA zrobiło nieuzasadnioną kontrolę, bo kolega w szpitalu brał łapówki. Albo ktoś, kto na poziomie lokalnym przekonał się, że zaufani ludzie Kaczyńskiego, przysyłani z centrali, mogą wszystko. Albo biznesmen, który kręcił powiatem, a za PiS dobrano mu się do skóry.

Tych raczej nic nie przekona  chyba że analogicznej krzywdy doznają ze strony obecnej władzy.

Grupa szósta:

ofiary swoich stanowisk. Na Twitterze obecnych jest kilku polityków PO i członków rządu, którzy uprawiają propagandę sukcesu nie tylko bardzo nachalną, ale i toporną. Minister, który choć czmychnął z PiS do PO jeszcze w 2007 r., nadal czuje się w obowiązku udowadniać swoją dozgonną lojalność wobec jej lidera. Były dziennikarz Wyborczej, który najpierw został rzecznikiem polskiej prezydencji  absurdalnego propagandowego spektaklu  a potem dostał ciepłą posadkę wiceministra rozwoju regionalnego. Ich motywacja jest akurat całkowicie zrozumiała. To splot wdzięczności, autentycznych przekonań i pilnowania własnego interesu. Żaden z nich nie zacznie gryźć karmiącej go ręki.

Grrupa siódma:

ofiary konfitur. Trochę podobna do grupy szóstej, ale luźniej związana z partią. To nie działacze ani politycy, ale raczej członkowie komitetów honorowych: znany reżyser, mający monopol na niektóre tematy, czy znany aktor, który wie, że jeżeli powie o PO coś krytycznego, to władze miasta z tejże PO postarają się, aby jego prywatny teatr musiał się wynieść z miejskiego lokalu. To także medialny błazen, który zrobił karierę i pieniądze na poniżaniu ludzi i ostentacyjnym podlizywaniu się władzy i który wie, że jego wygodny byt od tejże władzy w jakimś stopniu zależy. Zaś na niższym szczeblu  rozmaici wykładowcy akademiccy, autorzy analiz pisanych dla rządu, szefowie think tanków, będących beneficjentami grantów i tak dalej.

Powie ktoś, że brakuje w tej klasyfikacji kategorii, wydawałoby się, oczywistej: ludzi, którzy wspierają PO, ponieważ uważają po prostu, że dobrze rządzi i wyraża odpowiadające im poglądy. Tej kategorii nie ma, ponieważ na jej członków można się dzisiaj natknąć równie często jak na sensowną wypowiedź Stefana Niesiołowskiego.

Autor jest publicystą dziennika Fakt

G??rupa pierwsza:

ofiary własnych kompleksów. Swego czasu Gazeta Wyborcza nieustannie podkreślała, że wśród zwolenników PO jest szczególnie dużo Młodych, Wykształconych, z Dużych Miast (MWzDM). Jak to często bywa ze zbyt topornymi kliszami, i ta została obśmiana i dzisiaj dziennik z Czerskiej sięga po nią znacznie rzadziej. Nie znaczy to, że formalnie rzecz biorąc, Wyborcza nie miała racji. Faktycznie, wśród wspierających PO była i nadal jest spora grupa MWzDM. Tylko nikt nie zadał pytania, gdzie odebrali oni swoje wykształcenie i w którym pokoleniu pochodzą z dużych miast. W rzeczywistości samo sformułowanie młodzi, wykształceni, z dużych miast było dość prostą manipulacją psychologiczną, obliczoną na skaptowanie tych, którzy do owych dużych miast przyjechali z prowincji i cierpią na jej kompleks. Nie są to bynajmniej wszyscy imigranci, ale wielu zrobi wszystko, żeby pokazać, iż oni ze swoimi korzeniami  które uważają za wybitnie kompromitujące  nie mają już nic wspólnego. Że nie należy wiązać ich ani z ich babcią, idącą co niedziela do kościoła do sąsiedniej wsi, ani z ojcem rolnikiem, ani z lokalną społecznością, która integruje się wokół parafii. Takie to ciemne i nieeuropejskie.

Pozostało 86% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?