Lewa Francja

Socjaliści triumfują nad Sekwaną, ale ich dominacja może być krótkotrwała - pisze publicysta

Publikacja: 19.06.2012 20:12

Marek Magierowski

Marek Magierowski

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompala Waldemar Kompala

Niedawny szczyt włosko-francuski w Rzymie był spektaklem miłości, braterstwa i politycznej solidarności. Francois Hollande i Mario Monti spijali sobie miód z dzióbków i jednym głosem mówili o sposobach na walkę z kryzysem.

Lejtmotyw? Polityka drastycznych oszczędności, narzucona przez Niemcy, to nie jest najlepszy pomysł na ratowanie Europy. „Musimy jednak uważać, by zanadto nie irytować Angeli Merkel. Pani kanclerz nie może odnieść wrażenia, że stawiamy ją pod ścianą" - uprzedzał premier Italii. „Zgadza się. Trzeba ją przekonać, że chcemy wyjść z tych tarapatów razem z nią, a nie przeciwko niej" - mówił prezydent Francji.

Osamotniona Angela

Hollande jest nowym graczem na unijnej scenie, ale graczem bardzo poważnym. Miażdżące zwycięstwo jego macierzystej Partii Socjalistycznej w niedzielnych wyborach do Zgromadzenia Narodowego jeszcze bardziej umocni jego pozycję - nie tylko we Francji, lecz także w Europie.

Hollande, w przeciwieństwie do swojego poprzednika, nie nadużywa wyświechtanych sloganów o „odwiecznej przyjaźni francusko-niemieckiej", nie peroruje o „motorze Unii", szuka nowych sojuszników i nowych rozwiązań.

To, co mówili kilka dni temu Monti i Hollande, nie mogło umknąć uwagi Angeli Merkel. Kanclerz Niemiec już dawno nie była w Europie tak bardzo osamotniona. Do niedawna to raczej niektórzy niemieccy komentatorzy ostrzegali, iż „stawianie pod ścianą" Greków czy Portugalczyków tylko rozjuszy tamtejsze społeczeństwa, a arogancja Berlina może przynieść skutek odwrotny do zamierzonego. Teraz to Hollande uspokaja swoją sąsiadkę zza miedzy: „Spokojnie, Angela, jakoś się dogadamy, musisz po prostu przyjąć nasze argumenty".

Nie ma już mowy o nienaruszalnej osi Berlin - Paryż, a tym bardziej o dyktacie samej pani kanclerz. Między Hollande'em a Merkel może i jest chemia, ale dawne zasady ustąpiły miejsca kwasom.

Hollande od wielu miesięcy domaga się emisji euroobligacji, a niedawno wystąpił z postulatem ustanowienia specjalnego fundusz na rzecz wzrostu, o zasobach w wysokości 120 mld euro (swoją drogą, jeśli Unii Europejskiej cokolwiek dobrze wychodzi, to na pewno tworzenie rozmaitych funduszy). Prezydent Francji czuje się coraz pewniej i ogłasza coraz odważniejsze propozycje. Wyborcy dali mu ogromny mandat zaufania: najpierw pokonał urzędującego prezydenta, co nie zdarzyło się od ponad 30 lat. Zaś pięć tygodni później socjaliści zdobyli większość absolutną w parlamencie.

Bez wymówek

Wyniki niedzielnych wyborów wywołały entuzjazm lewicy, ale mogą być dla nich przekleństwem. Socjaliści nie będą teraz mieli żadnej wymówki: ani koalicjanta, na którego można zrzucić winę za opieszałość we wprowadzaniu reform, ani silnej opozycji, rzucającej kłody pod nogi.

Podczas kampanii Hollande złożył sporo obietnic i będzie się musiał z nich wywiązać, jeśli nie chce, by za parę miesięcy wyborcy zaczęli kręcić nosem, uznając, że nic się nie zmieniło. Prezydent mówił o aktywniejszej roli państwa w gospodarce i zapowiedział stworzenie 60 tysięcy nowych miejsc pracy w szkolnictwie. Obniżony zostanie także wiek emerytalny dla ludzi, którzy zaczęli pracę w bardzo młodym wieku. Ubytki w budżecie mają zostać zrekompensowane wyższymi podatkami, na które złożą się przede wszystkim najbogatsi Francuzi. „Musimy przeprowadzić w naszym kraju porządki. Reformy będą wymagać poświęceń ze strony każdego Francuza, ale obciążenia zostaną rozłożone sprawiedliwie" - stwierdził w jednym z wywiadów Manuel Valls, minister spraw wewnętrznych i jedna z medialnych gwiazd PS.

Co ciekawe, rząd poprosił Naczelny Sąd Rozrachunkowy o audyt wydatków budżetowych: wyniki mają zostać opublikowane na początku lipca. Może to oznaczać, że Hollande szuka jednak sposobu na to, by z niektórych obietnic się wycofać. W przeszłości ten sam sąd (z grubsza odpowiednik Najwyższej Izby Kontroli) wielokrotnie krytykował rozrzutność administracji państwowej. Hollande mógłby zatem powołać się na raport i stwierdzić, iż jest zmuszony trzymać finanse państwa w ryzach.

W tym roku deficyt budżetowy powinien zostać obniżony do 4,5 proc., w przyszłym roku do 3 proc., a w 2017 r. ma zniknąć. Hollande nie może sobie pozwolić na nieodpowiedzialne rozdawnictwo, chyba że maksymalnie przykręci podatkową śrubę. Ale to z kolei zdusi wzrost gospodarczy, a przecież dla Hollande'a wzrost to priorytet. Prezydent nie będzie miał zatem łatwego zadania.

Rządy kobiet

Tym bardziej że mimo triumfu w wyborach jego partia wciąż jest targana personalnymi konfliktami, a sam Hollande nie jest typem apodyktycznego lidera, rządzącego partią twardą ręką. Jego przeciwnicy w obozie socjalistów na razie się nie wychylają, z zewnątrz widać sielankę politycznej jedności, jeśli jednak notowania Hollande'a i całej lewicy zaczną spadać, ta bukoliczna atmosfera szybko się skończy.

Szefowa partii Martine Aubry przegrała z Hollande'em prawybory w PS, a potem nie weszła do rządu, mimo że była typowana nawet na stanowiska premiera. Aubry, córka Jacques'a Delorsa, była minister pracy i autorka słynnej ustawy o 35-godzinnym tygodniu pracy, ciężko przeżyła porażkę w prezydenckich przedbiegach i na pewno nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Każde potknięcie Hollande'a będzie oznaczało punkt dla niej.

Hollande'a mogą też pogrążyć kolejne dwie kobiety: jego obecna partnerka, dziennikarka Valérie Trierweiler, oraz była - Ségolene Royal, która była kandydatką PS w wyborach prezydenckich pięć lat temu. W trakcie kampanii parlamentarnej Trierweiler oficjalnie poparła na Twitterze Oliviera Falorniego, niezależnego kontrkandydata Royal w okręgu wyborczym La Rochelle, który kiedyś należał do Partii Socjalistycznej. Ostatecznie Falorni pokonał rywalkę przytłaczającą różnicą głosów, 63:37 procent. Royal nie była w stanie ukryć wściekłości: stwierdziła, cytując Wiktora Hugo, iż „ostatecznie zdrada zawsze zdradza zdrajców", a Martine Aubry nazwała Falorniego „kandydatem skrajnej prawicy" (rzeczywiście, w drugiej turze Falorni przejął aż 75 proc. głosów elektoratu Frontu Narodowego). Na pierwszy rzut oka „afera twitterowa" wygląda na podrzędną operę mydlaną, ale może mieć poważne konsekwencje dla przyszłości lewicy.

Kobiety zaczynają odgrywać coraz większą rolę we francuskiej polityce, nie tylko w jej tabloidowym wydaniu. W nowym Zgromadzeniu Narodowym będzie ich aż 155 (ok. 27 proc.) - najwięcej w historii francuskiego parlamentaryzmu. Wśród nich: Marion Maréchal-Le Pen, zaledwie 22-letnia wnuczka Jean-Marie Le Pena. Notabene, Front Narodowy w stu procentach zrealizował zalecenia dotyczące parytetu płciowego: będzie miał jedną posłankę i jednego posła. Choć warto wspomnieć, że Marine Le Pen, ciocia Marion, nie zdobyła mandatu.

Centrum? Nie, dziękuję

Lepeniści wracają do parlamentu po 15 latach posuchy, ale jest też kilku polityków, którzy doznali wstydliwej klęski. Do parlamentu, oprócz Royal, nie dostali się m.in. były minister spraw wewnętrznych Claude Guéant oraz eksminister obrony Michele Alliot-Marie (oboje z prawicowej UMP). Największym przegranym okazał się Francois Bayrou, przywódca centrystów, który stracił miejsce w Zgromadzeniu Narodowym po raz pierwszy od 26 lat. Centrum przestało być dla Francuzów atrakcyjną opcją polityczną. Jak wskazuje wielu komentatorów, scena polityczna nad Sekwaną się polaryzuje, wyborcy coraz bardziej cenią wyrazistość, co może sprzyjać choćby takim ugrupowaniom jak Front Narodowy.

Dzisiejsze sukcesy francuskiej Partii Socjalistycznej nie muszą wcale oznaczać dominacji tego ugrupowania przez najbliższych dziesięć lat. Jeśli francuska gospodarka nie stanie szybko na nogi, ci sami wyborcy, którzy głosowali na Hollande'a, mogą bez zmrużenia powieki poprzeć tych, którzy obiecają im jeszcze więcej. A populistów nad Sekwaną nie brakuje - zarówno po lewej, jak i po prawej stronie.

Autor jest publicystą „Uważam Rze"

Niedawny szczyt włosko-francuski w Rzymie był spektaklem miłości, braterstwa i politycznej solidarności. Francois Hollande i Mario Monti spijali sobie miód z dzióbków i jednym głosem mówili o sposobach na walkę z kryzysem.

Lejtmotyw? Polityka drastycznych oszczędności, narzucona przez Niemcy, to nie jest najlepszy pomysł na ratowanie Europy. „Musimy jednak uważać, by zanadto nie irytować Angeli Merkel. Pani kanclerz nie może odnieść wrażenia, że stawiamy ją pod ścianą" - uprzedzał premier Italii. „Zgadza się. Trzeba ją przekonać, że chcemy wyjść z tych tarapatów razem z nią, a nie przeciwko niej" - mówił prezydent Francji.

Pozostało 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?