Myliłby się jednak ten, kto uważałby, że wiemy, co to jest zabytek i jaką definicję przyjąć, aby tym mianem określać pamiątki historii. W myśl ustawy zabytkiem jest nieruchomość (np. pojedynczy budynek, cmentarz, historyczny układ urbanistyczny lub krajobraz kulturowy) albo rzecz ruchoma (np. dzieło sztuki użytkowej, obraz, rzeźba, znalezisko archeologiczne – np. artefakt), ich części lub zespoły rzeczy, które są dziełem człowieka lub związane z jego działalnością i stanowią świadectwo minionej epoki bądź zdarzenia, a których zachowanie leży w interesie społecznym ze względu na swoją wartość artystyczną, naukową lub historyczną. Definicja ta, dość rozległa, nie pozostawia jednak wątpliwości: wszystko to, co jest dziełem człowieka i co ma wartość artystyczną, naukową lub historyczną i zostało wykonane w przeszłości, może być zabytkiem. W tak pojętej definicji samo kryterium czasu nie jest najważniejsze. Ważne jest to, aby taki wytwór działalności człowieka był świadkiem epoki. A zatem czy każda stara rzecz jest zabytkiem?
Wawel i wychodek jednym są zabytkiem?
Wydawałoby się, że definicja jest prosta i ci, którzy decydują o tym, jak ją interpretować, mierzą wszystko odpowiednią miarą. Trudno się jednak pogodzić z tym, że wybitne dzieło architektoniczne będące świadkiem wiekopomnych zdarzeń jest takim samym zabytkiem jak coś, co jest co prawda wytworem działań człowieka i pochodzi z danej epoki, ale ani jego wartość historyczna, ani naukowa ma się nijak do tego prawdziwego zabytku. Czy można z takim samym pietyzmem i używając takiej samej definicji, mówić o Wawelu, jak i pochodzącym, co prawda z owej epoki, za przeproszeniem, tylko wychodku? Czy zrównanie zabytków w myśl jednej definicji nie powoduje, że wychodkowi nadaje się biurokratycznie znaczenie Wawelu, a Wawel deprecjonuje, wrzucając go do jednego worka z... no właśnie – wychodkiem? Czy podejście do zabytku nie powinno być bardziej indywidualne, bardziej zróżnicowane w zależności od jego wartości? I to nie tylko tej materialnej, ale przede wszystkim historycznej? Dzisiaj, kiedy coraz mniej zabytków znajduje się w rękach państwa, a zależność petencka autentycznych opiekunów zabytków od urzędników jest niczym niehamowana, tym bardziej należy rozważyć wprowadzenie gradacji ważności. Gradacji na zasadzie chociażby trójpodziału na klasy: 1, 2, 3. I niechby klasy te były prostą wynikową wieku, wielkości i historycznego znaczenia, a już uprościłyby właścicielom zabytków urzędnicze kontakty. Eliminując często nieuzasadnione wymogi tworzenia opinii i analiz służących nie dobru zabytku, ale swego rodzaju przychylności „środowiska". Dodatkowo wystarczyłoby w tych dwóch niższych klasach wprowadzenie zasady domniemanej, wiążącej zgody na prace rewaloryzacyjne przy zabytku po przedstawieniu opinii trzech naukowców z profesorskimi tytułami np. z dziedziny architektury, historii i archeologii. W ten oto sposób urzędniczy proces wydawania zgody na prace przy zabytkach ograniczyłby się do administracyjnych przesłanek. A nie do merytorycznych rozstrzygnięć, do których często konserwatorzy-urzędnicy nie mają odpowiednich kompetencji.
Konserwator – tylko konserwuje, opiekun – się opiekuje!
Temu, kto opiekuje się zabytkami, powinny należeć się szacunek i wszelka pomoc. Bo przecież to on dba o namacalne pamiątki naszej wspólnej historii. I jako opiekun ma przecież aktywną funkcję w stosunku do dzieła innego człowieka. Często dzieła naszych przodków. Wypełnia funkcję, która polega na ciągłym i bezinteresownym zaspokajaniu potrzeb zabytku. Jest osobą ze wszech miar pozytywną, bo żywotnie zainteresowaną istnieniem zabytku w jak najlepszej kondycji. Jakże w takim razie podchodzić do urzędowej nazwy tych, którzy ustawowo powinni opiekować się zabytkami w Polsce? Otóż oni nie nazywają się dzisiaj OPIEKUNAMI zabytku. Oni nazywają się KONSERWATORAMI. I jak już z samej definicji tej nazwy wynika, nie opiekują się oni zabytkami, oni je tylko konserwują! A konserwacja znaczy przecież nie mniej jak powolne przemijanie. Znaczy pogodzenie się ze stanem istniejącym.
Znaczy poddanie się. Czy chodzi nam o to, aby w majestacie prawa państwo poddawało się i pozwalało na przemijanie zabytków? Na przemijanie namacalnych pamiątek naszej historii? I warto byłoby dzisiaj się zastanowić nad tym, czy w czasach, kiedy w innych państwach Europy urzędnicy nazywają OPIEKUNAMI zabytków, nie pora pożegnać naszych KONSERWATORÓW i powierzyć los polskich zabytków w ręce OPIEKUNÓW! Opiekunów, którzy z natury rzeczy mieliby za zadanie opiekowanie się zabytkami jako aktywną funkcją zobowiązaną do pomocy.
Czy odnowiony zabytek jest jeszcze zabytkiem?
Zmiana podejścia do zabytków jest konieczna, bo z samego upływu czasu i jego wpływu na otaczającą nas rzeczywistość widać, że rzecz niepielęgnowana przemija. Rzecz, nad którą nie roztacza się opieki, niszczy się. Rzecz jedynie konserwowana zostaje pozbawiona ducha. A zatem czy zabytkiem jest jeszcze coś, co z niego pozostało w konserwowanym procesie samodestrukcji? Czy przemijający zabytek w sensie funkcji jest jeszcze zabytkiem? Gdzie zaczyna się i gdzie się kończy definicyjna wartość zabytku? Czy zabytkiem jest jeszcze coś, co zostało, co prawda wytworzone w danej epoce, ale w trakcie opieki, a nie konserwacji zmieniło istotne swe elementy na bardziej współczesne? Czy ilość oryginalnych kamieni w zabytkowej nieruchomości określa jej przynależność do definicji zabytku? W tym miejscu warto przytoczyć tzw. paradoks statku z Theseus opisany przez Plutarcha i zadać pytanie: czy statek, który wypłynął w morze i wrócił po wielu latach do tego samego portu i w którym w trakcie podróży wymieniono wszystkie zgniłe elementy drewniane na nowe, jest jeszcze tym samym statkiem? Odpowiedzi na to pytanie szukano przez wieki i w zależności od kręgów kulturowych różnie ona wyglądała. W Polsce problem ten także zajmował filozofów. I odpowiedź na to pytanie leży nie w ilościowym podejściu do rozwiązania, lecz jakościowym! Nie ilość pierwotnych kamieni czy cegieł jest ważna, ale forma, funkcja czy zgodność kompozycyjna pamiątki historii pretendująca do nazwy zabytku. Czy Wawel, mimo że wielokrotnie przebudowany i remontowany, nie jest zabytkiem? Jest, bo zawsze był przede wszystkim Wawelem. A zatem zabytkiem będzie zawsze to dzieło ludzkiej twórczości, którego funkcja i forma trwa lub została z powrotem przywrócona, niezależnie od tego, ile pierwotnych elementów z dnia jego wytworzenia jest jeszcze w nim zawarte. I najlepszym chyba przykładem tak pojętego zabytku jest i Zamek Królewski w Warszawie, i Stare Miasto wpisane na listę UNESCO. Nie dziwi to dzisiaj nikogo, gdyż ten, któremu zawdzięczamy dzisiaj piękno takiej Warszawy, prof. Jan Zachwatowicz, był sygnatariuszem ze strony Polski Biblii Konserwatorskiej, jaką jest dzisiaj Karta Wenecka.