In vitro, czyli wielka mistyfikacja

Nikt z przeciwników zapłodnienia pozaustrojowego nigdy nie atakował dzieci - pisze publicysta

Publikacja: 08.07.2012 20:13

Tomasz P. Terlikowski

Tomasz P. Terlikowski

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Poważna debata na temat zapłodnienia pozaustrojowego metodą in vitro jest w Polsce niemożliwa. A powodem wcale nie są fundamentalistycznie nastawieni katolicy (od jakiegoś czasu określani w Polsce mianem talibów lub katoli), ale zwolennicy tej metody, którzy posługują się kłamstwem, insynuacją i emocjami, budując świat wielkiej mistyfikacji, w której rozmowa o faktach staje się niemożliwa.

I nie ma co udawać, że jest to strategia przypadkowa. Ona wynika ze świadomości, że w sporze na fakty zwolennicy zapłodnienia pozaustrojowego muszą przegrać. Dlatego sięgają po kłamstwa (można je też określić mitami), które mają przesłonić trudną dla nich rzeczywistość. Niedawna okładka tygodnika „Newsweek" doskonale podsumowuje wszystkie te mity.

Kto nienawidzi dzieci?

Pierwszym i najbardziej skandalicznym mitem, jakim nieustannie posługują się zwolennicy metody in vitro, jest budowanie w opinii publicznej przekonania, że sprzeciw wobec tej metody oznacza wrogość wobec dzieci nią poczętych. Tomasz Lis, który na okładce zadał pytanie: „Dlaczego nasza prawica nienawidzi dzieci z probówki", nie był pierwszym, który wytoczył taki zarzut. Przed nim w wielkim liście do dziennikarzy podobną opinię wyrazili rodzice dzieci z in vitro.

Emocjonalnie to oczywiście bardzo mocny zarzut, w przestrzeni publicznej nikt nie chce uchodzić za wroga dzieci i szczęścia rodzinnego. Problem z nim polega tylko na tym, że jest całkowicie nieprawdziwy. Nikt z przeciwników zapłodnienia pozaustrojowego nie atakował dzieci. One mają taką samą godność i takie same prawa, jak każde inne dziecko. Są niewątpliwym szczęściem rodziców, ale - i to trzeba powiedzieć zupełnie wprost - w niczym nie zmienia to moralnej oceny techniki, za pomocą której je poczęto.

A ocena ta wynika z ogromnej miłości i szacunku dla każdego dziecka, a nie tylko dla tego, któremu lekarze pozwolili się urodzić.

„Nasza prawica", czyli przeciwnicy zapłodnienia in vitro, są przeciwko tej metodzie, bowiem w jej trakcie na jedno urodzone dziecko przypada statystycznie nawet do 20 innych, które umierają w trakcie procedury albo trafiają do zbiorników z ciekłym azotem, gdzie czekają na zmiłowanie rodziców lub wyłączenie lodówki i śmierć. „Mrozaczków" (jak cieplutko określają je rodzice) jest w Polsce od 60 do 70 tysięcy. Każde z nich jest osobnym człowiekiem, z własnymi predyspozycjami, każde jest ceną, jaką zwolennicy in vitro są gotowi płacić za „szczęście rodziców". Krótko tę cenę można ująć jednym zdaniem: po trupach do celu.

"Religia" probówki

Zwolennicy zapłodnienia in vitro zarzucają także przeciwnikom tej metody religijny fundamentalizm (co wyrażać ma słowo „talibowie"). I jak poprzednio zarzut ten można raczej postawić im, a nie przeciwnikom.

Krytycy techniki „na szkle" posługują się bowiem argumentacją naukową, przypominają o skutkach ubocznych, jakie ma procedura in vitro dla poczętych nią dzieci (wszyscy badacze przyznają, że są one ogromne) i wreszcie odwołują się do polskiej konstytucji, która jasno i zdecydowanie broni życia od poczęcia do naturalnej śmierci. A w przypadku zapłodnienia in vitro życie nie jest zaś bronione od poczęcia.

Jest rzeczą oczywistą, że w procedurze tej giną dzieci i jest w nią to wliczone. Jest jasne, że integralną częścią tej metody jest zamrażanie zarodków - wszyscy się na to godzą. I wreszcie jest powszechnie wiadome, że technika ta zakłada eugeniczną selekcję zarodków.

Trudno to (już tylko te same trzy elementy) pogodzić z obroną życia od poczęcia. Szczęście rodziców nie jest zaś wartością, którą można zestawić z prawem do życia i godnością ludzi na najwcześniejszym etapie rozwoju. Nie sposób się też pogodzić z wygodnym przesunięciem granicy życia (niezgodnym nie tylko z konstytucją, ale i z genetyką), jakiej dokonują lekarze zajmujący się in vitro, którzy przekonują, że życie zaczyna się od momentu implantacji. Jedyną podstawą takiego mówienia jest samousprawiedliwienie osób wykonujących technikę na szkle.

Aby przesłonić te trudne do obrony elementy procedury in vitro tworzy się swoistą „religię in vitro", w której wszystkie problemy moralne i naukowe zostają zastąpione przez narrację o szczęściu, jakim są dla rodziców dzieci. Nie ma tu miejsca na wątpliwości, pytania, problemy. Co najwyżej na nienawiść do inaczej myślących, których trzeba obrzydzić i zniszczyć, uniemożliwiając im głoszenie ich poglądów.

Emocje zamiast racji

Oba mity zwolenników zapłodnienia in vitro są świadectwem ich słabości. Nie mogąc zmierzyć się z argumentami, faktami i odkryciami naukowymi muszą posuwać się do emocjonalnych ataków, histerycznych oskarżeń czy przebrzmiałych opowieści o „naukowości" tej techniki.

Ten ostatni argument jest zresztą najgorszy z możliwych. Każdy, kto zna - choćby pobieżnie - historię medycyny czy biologii, wie, że z faktu, iż coś odkryli czy zrobili naukowcy, nie wynika, że jest to dobre czy moralnie dopuszczalne. Przekonaliśmy się o tym wielokrotnie. Za każdym razem ceną za to przekonanie były realne życia ludzkie. I nie inaczej będzie tym razem, szkoda tylko, że zanim to się stanie, zanim i w Polsce, i na świecie, metoda in vitro zostanie zakazana, zginąć będzie musiało tak wielu ludzi.

Autor jest redaktorem naczelnym portalu i kwartalnika „Fronda", adiunktem na Wydziale Nauk Społecznych i Administracji Wyższej Szkoły Informatyki, Zarządzania i Administracji w Warszawie, autorem wielu książek z dziedziny bioetyki, m.in. „Robienie dzieci", „Nowa kultura życia. Apologia bioetyki katolickiej". Niebawem ukaże się zbiór jego esejów „Ślady Boga"

Poważna debata na temat zapłodnienia pozaustrojowego metodą in vitro jest w Polsce niemożliwa. A powodem wcale nie są fundamentalistycznie nastawieni katolicy (od jakiegoś czasu określani w Polsce mianem talibów lub katoli), ale zwolennicy tej metody, którzy posługują się kłamstwem, insynuacją i emocjami, budując świat wielkiej mistyfikacji, w której rozmowa o faktach staje się niemożliwa.

I nie ma co udawać, że jest to strategia przypadkowa. Ona wynika ze świadomości, że w sporze na fakty zwolennicy zapłodnienia pozaustrojowego muszą przegrać. Dlatego sięgają po kłamstwa (można je też określić mitami), które mają przesłonić trudną dla nich rzeczywistość. Niedawna okładka tygodnika „Newsweek" doskonale podsumowuje wszystkie te mity.

Pozostało 87% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Jan Romanowski: PSL nie musiał poprzeć Hołowni. Trzecia Droga powinna wreszcie wziąć rozwód
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA