Nastraszeni aquaparkiem

Rzekome marnotrawienie pieniędzy na budowę aquaparków to jeden z koronnych argumentów, który wykorzystują krytycy funduszy europejskich. Tyle tylko, że to mit – pisze publicysta.

Publikacja: 13.03.2013 18:53

Konrad Niklewicz

Konrad Niklewicz

Foto: materiały prasowe

Red

Opinia o dotacjach jakoby masowo marnowanych na aquaparki od lat regularnie pojawia się w dyskusji o wykorzystaniu funduszy unijnych. Do reductio ad aquarium (mam nadzieję, że łacinnicy mi wybaczą) instynktownie uciekają się wszyscy ci, którzy chcą wykazać, że pieniądze europejskie są wydawane w Polsce źle. Ostatnio po aquaparkowy argument sięgnięto nawet na trybunie sejmowej – w czasie debaty nad efektami negocjacji budżetu Unii Europejskiej na lata 2014–2020.

Wygląda jednak na to, że żaden z krytyków nie sprawdził, ile europejskich pieniędzy faktycznie zostało w ten sposób wydanych. Odpowiedź mogłaby ich zaskoczyć: nieco ponad jeden promil.

Ćwiczenia z rachowania

Tak, dobrze państwo przeczytali. Zaledwie 0,2 proc. (po zaokrągleniu) wszystkich pieniędzy, jakie Polska ma do dyspozycji (w ramach Narodowych Strategicznych Ram Odniesienia NSRO) i jakie zostały rozdzielone w podpisanych umowach na dotację (stan na koniec 2012 r.), przeznaczono na inwestycje sportowo-rekreacyjne w jakikolwiek sposób związane z wodą. W skali całego kraju jest ich raptem 74 (przeznaczono na nie pół miliarda złotych unijnych dotacji).

Nawet jeśli jako podstawy do porównania użyjemy tylko tej części funduszy europejskich, którą do wykorzystania miały samorządy – to wówczas udział aquaparków, basenów, pływalni lub kąpielisk wzrośnie do 7 promili (0,7 proc.).

Jeśli jednak skupimy się tylko na aquaparkach właściwych, czyli tych inwestycjach, które mają słowo „aquapark” w nazwie projektu (wyrzucając z zestawienia np. remonty przyszkolnych basenów), to wówczas okaże się, że na rozrywkę wodną przeznaczono z budżetu UE „oszałamiającą” kwotę kilkudziesięciu milionów złotych. Ułamki promila.
Polska na lata 2007–2014 ma do dyspozycji ponad 270 miliardów złotych. Proszę zestawić w głowie te dwie liczby: 270 miliardów i kilkadziesiąt milionów. Proporcje – przyznacie państwo – dają do myślenia.

Warto też zrobić dodatkowe ćwiczenie z rachowania: porównać wydatki na baseny, pływalnie i aquaparki z innymi wydatkami, dokonanymi z funduszy europejskich przez samorządy. Na modernizację dróg lokalnych i krajowych wydano 25,5 proc. całej sumy, zapisanej w umowach zawartych do końca 2012 r. To ponad 18 miliardów złotych. Na oczyszczalnie ścieków – 9 proc. (6,2 mld zł). Na promowanie czystego transportu miejskiego – 5 procent (czyli 3,7 mld zł). Na infrastrukturę edukacyjną 2,5 proc. (czyli ponad 1,7 mld zł). Już nawet na e-administrację (np. podania urzędowe składane przez Internet) samorządy wydały więcej niż na „aquaparki”, bo prawie 1,4 proc. wartości wszystkich umów (ponad 980 mln zł).

Celowo pomijam fakt, że część aquaparków (choć nie wszystkie) okazało się bardzo dobrą inwestycją dla lokalnych społeczności: generują dochody, zwiększają jakość życia mieszkańców okolicy, przyciągają turystów. Tylko w kilku przypadkach wodnorozrywkowe inwestycje okazały się pułapką. I na pewno szkoda wydanych na nie pieniędzy europejskich. Ale to są już promile promila!

Wyjątek to nie reguła

Mówiąc wprost: teza, że Polska jak długa i szeroka marnowała pieniądze na aquaparki, to kompletna bzdura. I ona nigdy nie będzie prawdziwa. Reguły wydawania unijnych środków na lata 2014–2020 praktycznie całkowicie wykluczają takie wydatki (tak na wszelki wypadek).

Dekonstrukcja mitu aquaparków jest potrzebna, bo dyskusja o wykorzystaniu funduszy unijnych w Polsce jest zarażona takimi właśnie mitami. Drugim ulubionym (po aquaparkach) chłopcem do bicia są fundusze europejskie wydawane na szkolenia i wszelkiego rodzaju projekty edukacyjne. Mimo podawanych przez Ministerstwo Rozwoju Regionalnego twardych danych wciąż pokutuje pogląd, że pieniądze z Europejskiego Funduszu Społecznego są rzekomo marnotrawione.

Niewiele się pisze o tym, że co drugi bezrobotny w wieku 50–64 lata, który wziął udział w szkoleniu dofinansowanym z programu operacyjnego „Kapitał ludzki”, w ciągu sześciu kolejnych miesięcy (od szkolenia) albo znalazł nową pracę, albo założył własną działalność gospodarczą. Albo o tym, że najbardziej prężne polskie firmy, działające w najbardziej innowacyjnych i przyszłościowych sektorach, same chcą wysyłać pracowników na szkolenia finansowane z funduszy unijnych.

Przykład? Przedsiębiorstwa działające w słynnej podrzeszowskiej Dolinie Lotniczej. WSK PZL-Rzeszów dostał wsparcie na przeszkolenie 1007 (sic!) pracowników. PZL Mielec – 184 pracowników. Projekt dla Hamilton Sundstrand – 145 pracowników. Zakład Kuźnia Matrycowa – 120 pracowników. Lotnicze Zakłady Produkcyjne Naprawcze Aero-Kros – 78 pracowników… W sumie w całej Dolinie Lotniczej ze specjalistycznych szkoleń, możliwych dzięki funduszom unijnym, skorzystało bądź skorzysta 2,5 tys. osób.

Czy te firmy, działające na wyjątkowo trudnym, konkurencyjnym – światowym! – rynku starałyby się o szkolenia, gdyby uważały je za bezwartościowe? Retoryczne pytanie, ale warto je zadawać. Oczywiście, sprawdzając wszystkie -naście tysięcy projektów szkoleniowych dofinansowanych z pieniędzy unijnych, pewnie da się odszukać wątpliwe przykłady. Ale od kiedy wyjątek stanowi regułę?

Ostatni duży zastrzyk

Wynegocjowany niedawno nowy budżet Unii Europejskiej na lata 2014–2020 będzie prawdopodobnie ostatnim tak dużym zastrzykiem unijnego wsparcia dla Polski. Nie możemy sobie pozwolić na złe wydanie tych pieniędzy, dyskutujmy więc o tym, jak najlepiej wydać wynegocjowane ponad 72 mld euro z polityki spójności. Ale ta dyskusja nie może się opierać na fałszujących rzeczywistość mitach. Mapa drogowa, na której ścieżki kreśliła fantazja, jeszcze nikogo do celu nie doprowadziła.

Autor jest zastępcą dyrektora Instytutu Obywatelskiego, think tanku Platformy Obywatelskiej. W przeszłości był m.in. dziennikarzem „Gazety Wyborczej”, rzecznikiem polskiej prezydencji w Radzie Unii Europejskiej i wiceministrem rozwoju regionalnego

Opinia o dotacjach jakoby masowo marnowanych na aquaparki od lat regularnie pojawia się w dyskusji o wykorzystaniu funduszy unijnych. Do reductio ad aquarium (mam nadzieję, że łacinnicy mi wybaczą) instynktownie uciekają się wszyscy ci, którzy chcą wykazać, że pieniądze europejskie są wydawane w Polsce źle. Ostatnio po aquaparkowy argument sięgnięto nawet na trybunie sejmowej – w czasie debaty nad efektami negocjacji budżetu Unii Europejskiej na lata 2014–2020.

Wygląda jednak na to, że żaden z krytyków nie sprawdził, ile europejskich pieniędzy faktycznie zostało w ten sposób wydanych. Odpowiedź mogłaby ich zaskoczyć: nieco ponad jeden promil.

Pozostało 89% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?