Co naprawdę wydarzyło się w polskiej infosferze po nocnym wtargnięciu rosyjskich dronów? Jakie mechanizmy dezinformacyjne uruchomiono i kto je napędzał? Czy państwo zareagowało wystarczająco skutecznie? O tym wszystkim Michał Szułdrzyński rozmawia z Michałem Fedorowiczem z kolektywu analitycznego Res Futura. Ekspert precyzyjnie diagnozuje stan polskiego internetu i ostrzega: to nie był tylko incydent, to test naszej odporności na informacyjne prowokacje. A wynik? Niepokojący.
Ile nas kosztuje brak zaufania?
Wrześniowy incydent z rosyjskimi dronami nie był tylko zagrożeniem militarnym – równolegle do naruszenia przestrzeni powietrznej rozpoczął się atak informacyjny. Jak zauważa Fedorowicz, w sferze technicznej system zadziałał, ale w infosferze. – Okazało się, że jesteśmy dziurawi – mówi. W ciągu kilku godzin po zdarzeniu przestrzeń informacyjna w Polsce została nasycona wpisami prorosyjskimi, oskarżeniami wobec Ukrainy i klasycznymi przykładami dezinformacji.
– Część użytkowników mediów społecznościowych w Polsce uważa, że była to, oczywiście wbrew dowodom, ukraińska prowokacja – mówi Fedorowicz. – To nie zniknęło do dzisiaj.
Ekspert podkreśla, że ten incydent obnażył brak zaufania obywateli do instytucji państwowych oraz ujawnił całą mapę kont, „fabryk, fabryczek i manufaktur”, które regularnie produkują antyukraińskie i prorosyjskie treści. Co więcej, znaczna część tych narracji nie pochodzi z Rosji – są tworzone przez polskich obywateli.
– To nie są jakieś ruskie boty z fabryki w St. Petersburgu. To są nasi obywatele, którzy z jakichś powodów, czy to pobudek finansowych, ideologicznych, a często też dla lajków, tworzą te treści, dystrybuują i powielają – zauważa.
Czytaj więcej
24 lutego 2022 roku Rosja rozpoczęła pełnowymiarową inwazję na Ukrainę. W październiku Rosja spra...
Dlaczego Rosji zależy na tym, żeby w internecie wybuchały kłótnie?
Rosyjska strategia dezinformacyjna nie ma na celu przekonania kogokolwiek do jednej słusznej wersji. Celem jest chaos, polaryzacja i rozbicie społecznej jedności.
– Rosjanom nie zależy, żeby jedna opcja wygrywała. Im zależy, żeby zawsze był podział. Żeby były dwie, trzy opinie, bo wtedy nie ufamy nikomu i zwalczamy się nawzajem – wyjaśnia Fedorowicz.
Choć państwo zareagowało – odbyły się konferencje prasowe, premier i ministrowie informowali o rosyjskim pochodzeniu dronów – to po 48 godzinach narracje prorosyjskie znów zaczęły dominować w sieci. Dla trolli i botów nie ma przerwy: pracują 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu.
– Media społecznościowe to zakrzywiony obraz rzeczywistości. (…) Algorytm decyduje, co pokazuje częściej – mówi Fedorowicz. – To, co działa w infosferze, to proste, prymitywne, ale skuteczne narracje.
Przykład? Wystąpienie premiera na Warsaw Security Forum o „naszej wojnie” natychmiast zostało zmanipulowane. – Rosyjskie telegramy i polskie Facebooki straszyły, że zaraz będziemy walczyć na Ukrainie – mówi ekspert.
Czytaj więcej
Drony zaobserwowane w ub. tygodniu nad Szlezwikiem-Holsztynem miały dokonać pomiarów elektrowni,...
Czy chwalenie Władimira Putina to jeszcze wolność słowa?
Jednocześnie wskazuje na największy problem: brak realnych narzędzi do przeciwdziałania dezinformacji. Platformy społecznościowe są poza jurysdykcją UE – ulokowane w USA lub Azji, a próby ich kontrolowania są nieskuteczne.
– Cenzura się nie sprawdza. Nawet w Rosji nie udało się zakazać Telegrama – mówi Fedorowicz. – Ona nie działa, nie ma funkcji edukacyjnej.
Według niego konieczne są administracyjne, edukacyjne rozwiązania – czasowe ograniczenie dostępu do internetu dla tych, którzy notorycznie publikują treści prorosyjskie. – Najzwyczajniej w świecie powinni mieć ograniczony internet. Czasowo. Tydzień. Dziesięć dni – postuluje.
Nie chodzi o represje, ale o jasny sygnał: wspieranie propagandy wroga to nie jest opinia, to działanie hybrydowe. – Jeżeli ktoś chwali zbrodniarza wojennego, jakim jest Władimir Putin, to nie ma nic wspólnego z wolnością słowa – podkreśla. – To są działania, które mają osłabić zaufanie do państwa i wywołać panikę.
Tymczasem Rosja testuje nas nie tylko w sferze militarnej – testuje też społeczną odporność. Ostatni atak był symulacją, która miała sprawdzić, jak reagujemy, komu ufamy, jak szybko rozprzestrzeniają się fałszywe informacje.
– To były ćwiczenia dezinformacyjne. Zapad 2025. Żołnierze ćwiczyli, ale Rosjanie testowali nas z perspektywy psychologicznej i informacyjnej – mówi Fedorowicz.
Czy rząd Donalda Tuska jeszcze potrafi opowiadać spójne historie
Na koniec rozmowa schodzi na szersze trendy polityczne i społeczne widoczne w sieci. Platforma Obywatelska, jak zauważa ekspert, coraz częściej przegrywa komunikacyjnie, gdy zostaje sama. Przykład? Afera wokół uchwały zakazującej sprzedaży alkoholu nocą w Warszawie. – Platforma, grając sama, nie ma mocy, by narzucać swoje narracje – mówi Fedorowicz. – Zostaje zasypywana huraganowo postami, nawet przez własnych wyborców.
Rozpad projektów centrowych, wojna o narracje między Konfederacją a PiS, skrajna personalizacja polityki i brak spójnych komunikatów rządu – to wszystko sprawia, że w mediach społecznościowych rząd nie prowadzi skutecznej narracji.
– Media społecznościowe to opowieść. Dobrej opowieści się nie przerywa, ale też musi być dobrze napisana – zauważa Fedorowicz. – Jeżeli konferencja to tylko środek, a nie ma początku i zakończenia, to algorytmy tego nie widzą. To się nie klika.
I dodaje: – Rząd powinien cały czas opowiadać historię. Rozpisaną na scenariusze, etapy, fragmenty. Tak, by nie kończyło się na jednym tweecie premiera.