Komorowski bez dubeltówki

Prezydent w sprawie działań na rzecz rodzin jest w pół drogi. Mówi o dramacie demograficznym i chce zmian. Ale nie dość dobitnie upomina się o zmianę prowadzonej polityki rządu – uważa publicysta "Rz"

Publikacja: 04.06.2013 20:00

Bartosz Marczuk

Bartosz Marczuk

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała Waldemar Kompała

Bronisław Komorowski włączył się w promowanie działań na rzecz rodzin. To dobra informacja. Nasza sytuacja demograficzna jest dramatyczna, im więcej sojuszników dla tej sprawy, tym lepiej.

Co ciekawe program głowy państwa „Dobry klimat dla rodziny", złożony z 44 rekomendacji, bardzo krytycznie, często wręcz bezlitośnie, zwraca uwagę na ułomności polityki społecznej rządu, skutkujące zatrważająco małą liczbą urodzeń. Wskazuje m.in. na brak mieszkań, nadmierny fiskalizm państwa, niedostępność placówek opiekuńczych, czy niewielkie udział gmin w polityce rodzinnej. Powstał na podstawie siedmiu ekspertyz dotyczących każdego poruszanego zagadnienia. Ich lektura nie pozostawia złudzeń.

Wpychanie dzieci do żłobków nie tylko nie jest dobrze przyjmowane przez rodziców, ale może się też okazać kosztowne

To dobry prognostyk dla determinacji głowy państwa w dążeniu do zmiany nieprzyjaznej rodzinie rzeczywistości. Jednak w wielu punktach prezydencki program powinien zostać zrewidowany, pojawiają się też w nim niestety propozycje niebezpieczne. Najważniejsze jest jednak, że Bronisław Komorowski powinien mocniej upomnieć się o politykę na rzecz rodzin. Nawet narażając się na konflikt z rządem.

Składki ZUS na ulgę PIT

Jednym z głównych postulatów prezydenta jest wyższy odpis podatkowy dla rodzin. Jaki jest powód jego zgłoszenia? Z ekspertyzy sporządzonej na potrzeby programu wyłania się dość ponury obraz funkcjonowania obecnego systemu ulg. Teoretycznie powinny z niej korzystać zwłaszcza rodziny posiadające więcej potomstwa. Mogą korzystać z większej liczby „ulg", co więcej od tego roku odpisy na trzecie oraz czwarte i kolejne dziecko w rodzinie zostały podniesione odpowiednio o 50 i 100 proc. Faktycznie jednak wiele rodzin nie wykorzystuje ulg bo nie ma odpowiedniego dochodu by móc je odliczyć od podatku.

W analizie czytamy, że nawet rodziny posiadające jedno dziecko nie mogą w pełni skorzystać z odpisu. Dotyczy to 76 proc. z nich. W przypadku rodzin z trojgiem dzieci jest już bardzo źle – zaledwie 31 proc. z nich wykorzystuje w pełni odliczenie. Innymi słowy – dla prawie 70 proc. wielodzietnych ulga w PIT jest tylko teoretyczna.

Prezydent proponuje naprawę tej sytuacji. Chce wprowadzić dość skomplikowany nowy model -  miałby to być wyższa kwota wolna od podatku. Dzięki niej w kieszeniach podatników pozostałoby 1,7 mld zł, na zmianach skorzystaliby głównie rodzice większej liczby dzieci, o przeciętnych dochodach. Prezydent wspomina też o tym, że jest gotowy do dyskusji czy pieniądze na ten cel nie powinny pochodzić z likwidacji możliwości wspólnego rozliczania bezdzietnych małżonków.

Trudno przyklasnąć zwłaszcza drugiej propozycji. Nie trzeba wielkiej wyobraźni by domyślić się jaki będzie skutek ewentualnej likwidacji wspólnego rozliczania. Brak legalizacji związków. W ten sposób prezydent może osłabić instytucję małżeństwa i tym samym dzietność - w zalegalizowanych związkach przychodzi na świat więcej dzieci. Trudno jest też popierać działania, które tak naprawdę będą wobec rodzin neutralne. Zabierzmy jednym by dać innym – nie tędy powinien iść kierunek myślenia o polityce demograficznej.

Skomplikowana i pełna zagrożeń wydaje się też propozycja wprowadzania do systemu rozliczeń nowej formuły kwot wolnych. W toku debaty publicznej może to wykoślawić lub co gorsza całkowicie wywrócić ten pomysł. A prezydent słusznie dostrzega nadmierny fiskalizm w stosunku do rodzin.

W tej sytuacji lepsze jest pozostawienie systemu obecnych ulg, tyle, że z możliwością ich odliczania od składek ubezpieczeniowych. Jeśli komuś nie wystarcza podatku powinien ulgę odpisać od danin na rzecz ZUS. Ponieważ rozliczenie odbywa się po zamknięciu roku podatkowego, za zwrot podatku odpowiadałby budżet, nie dokonując żadnych uszczupleń na kontach ubezpieczeniowych podatnika w ZUS. Należałby też rozciągnąć odliczanie ulgi na samozatrudnionych rozliczających się podatkiem liniowym, kartą podatkową i ryczałtem ewidencjonowanym. Taki system jest prosty, nie wymaga właściwie żadnych modyfikacji, a przynosi realną ulgę rodzinom.

Konieczne zachęty

Prezydent w programie chce się też upomnieć o ogólnopolską Kartę Dużej Rodziny (KDR). Przekonuje, że ma „ustanawiać powszechne zniżki w opłatach za usługi publiczne dla rodzin wielodzietnych". To idea warta poparcia. Tyle, że prezydent pozostaje tu w sferze deklaracji i jedynie „miękkiego" zachęcania gmin do wprowadzania KDR. A  bez realnych zachęt trudno spodziewać się, by masowo rozpoczęły one wprowadzać u siebie te inicjatywy.

Kartę trzeba wprowadzić na trzech poziomach, a inicjatywa powołania do życia ogólnopolskiego rozwiązania powinna pochodzić od rządu. Pierwszy  poziom powinien być ogólnopolski. Tu konieczny jest, choć niewielki, wysiłek finansowy ze strony państwa. Wprowadzenia np. ulgowych przejazdów koleją. To daje to, po pierwsze, realną ulgę dla rodzin, a po drugie, nawet ważniejsze, tworzy oddolny popyt na karty. Przełamuje niemoc ich upowszechnienia. Jeśli ludzie spostrzegą, że KRD daje im prawo do nieco tańszego przejazdu koleją, upomną się także w swoich gminach o wprowadzenie programu.

Drugi poziom powinien funkcjonować w samorządach. Także tutaj przydałaby się zachęta. Można wprowadzić nieco wyższy udział w PIT lub CIT dla tych gmin, które wprowadzają programy. Gdy karta zadziała na tych dwóch poziomach, zadziała też na trzecim, chyba najważniejszym – na poziomie biznesu. Służyć będzie jako swego rodzaju identyfikacja popytu, co uruchomi konkurencję biznesu o wielodzietnego klienta. Można sobie wyobrazić powszechne zniżki w księgarniach, restauracjach, centrach medycznych, w sklepach z odzieżą czy nawet hipermarketach.

Samo zachęcanie do wprowadzenia KRD nie wystarczy. Prezydent powinien upomnieć się o pieniądze na ten cel.

Bezsensowny MdM

Kolejnym dużym zagadnieniem poruszanym w programie prezydenta jest dostęp do mieszkań. To rzecz niezwykle ważna. W napisanej przez dr Irenę Herbst ekspertyzie, ogromnie krytycznej do obecnego modelu wspierania budownictwa czytamy m.in. że w Polsce brakuje 1,5 mln mieszkań, 1 mln nadaje się do wyburzenia, a „polityka mieszkaniowa prowadzona po roku 2007 zasługuje na jednoznacznie negatywną ocenę". Zdaniem autorki podstawowym problemem z zaspokojeniem naszych potrzeb mieszkaniowych jest brak odpowiedniej liczby lokali na wynajem. Niska podaż mieszkań i bardzo wysokie stawki najmu powodują brak wewnętrznych migracji za pracą, a sprzyjają emigracji z Polski. Uważa ona, że rząd nie powinien uruchamiać programu Mieszkanie dla Młodych, bo spowoduje on podwyżkę cen mieszkań i większe zyski banków niż realną pomoc rodzinom.

„Polska jest krajem niezamożnym, PKB na jednego mieszkańca jest o ok. 40 proc. niższy od średniego poziomu krajów UE. Ale struktura własnościowa mieszkań w Polsce – 20 proc. mieszkań na wynajem i 80 proc. własność prywatna – tego nie odzwierciedla. W większości krajów europejskich i zamożniejszych krajów, liczba już istniejących i nowo budowanych mieszkań na wynajem jest znacząco wyższa. Tak właśnie jest w Szwajcarii (ponad 65% to mieszkania na wynajem), Holandii (50 proc.), Francji (50 proc.), Finlandii (50 proc.), Szwecji (50 proc.), Danii (55 proc.), Niemczech (ponad 60 proc.), Wielkiej Brytanii (40 proc.) czy USA (ponad 40 proc.) i Japonii (65 proc.)" – przekonuje Irena Herbst.

Dlatego w prezydenckich rekomendacjach czytamy o konieczności wdrożenia „wspieranego ze środków publicznych programu społecznych mieszkań czynszowych (...) czyli rozwoju mieszkań na wynajem", o wdrożeniu „systemu oszczędzania na cele mieszkaniowe" oraz o „uproszczeniu przepisów oraz przyspieszenia uchwalania planów zagospodarowania przestrzennego".

Trudno nie zgodzić się z tymi postulatami. Jednak w tej sprawie prezydent powinien mówić donioślejszym głosem. Wprowadzenie takiej polityki wymaga pieniędzy. A o tym prezydent nie wspomina, podliczając całość swojego programu na 4 mld zł.

Bronisław Komorowski powinien też publicznie powiedzieć o bezsensowności uruchamianego właśnie przez rząd MdM oraz o konieczności przyspieszenia prac nad ułatwieniami w prawie dla inwestorów. Taki głos skłoniłby rząd do poważniejszej dyskusji o obecnym modelu wspierania mieszkalnictwa.

Czy potrzebujemy żłobków?

Kolejnym zagadnieniem jakim zajmuje się prezydent jest system opieki nad dzieckiem. Domaga się zwiększenia liczby miejsc opieki dla najmłodszych, przedszkolaków, oraz dobrze zorganizowanych świetlic dla dzieci w szkołach podstawowych. I znów prezydent zgłaszając te postulaty opiera się na zamówionych przez siebie opracowaniach, które malują nasz system opieki w czarnych barwach. 87 proc. gmin nie ma żadnych placówek opieki nad najmłodszymi, zaledwie 3 proc. z nich jest objęta opieką instytucjonalną, wydajemy nieprzeciętnie dużo na przedszkola w zamian dostając niewspółmiernie mało (winę za to ponosi głównie obowiązująca także w przedszkolach Karta Nauczyciela), a „w roku szkolnym 2011/2012 świetlicy szkolnej nie posiadało 40 proc. szkół podstawowych i 66 proc.  gimnazjów" – czytamy w trzech ekspertyzach dotyczących tych zagadnień.

Prezydent w obszarze opieki nad najmłodszymi dziećmi proponuje głównie upowszechnienie placówek opiekuńczych - wskaźnik opieki ma się zwiększyć do 30 proc., a pieniądze na ten cel mają pochodzić z budżetu. Wydaje się, że ta propozycja nie jest najszczęśliwsza. Wpychanie dzieci do żłobków nie tylko nie jest specjalnie dobrze przyjmowane przez rodziców, ale może się też okazać kosztowne – trzeba budować infrastrukturę, zatrudniać odpowiedni personel, taka opieka powoduje też koszty ukryte, np. zwolnienia lekarskie rodziców, choroby dzieci, narażanie małych dzieci na stres rozstania z własnym domem. Lepiej jest, i tu warto zaznaczyć że prezydent też o tym wspomina, dać rodzicom bon opiekuńczy i pozostawić w ich gestii jak zapewnią opiekę nad dziećmi. Państwo powinno ufać rodzinom, może się ponadto okazać, że będzie to rozwiązanie tańsze niż rozbudowa żłobkowego systemu.

W pełni trzeba natomiast zgodzić się z prezydentem co do konieczności zwiększenia dostępności przeszkoli i przyjaznej dla rodziców oraz dzieci szkole podstawowej. Ale także tu głowa państwa powinna mówić o przyczynach nie najlepszej sytuacji. A w dużej mierze wynika ona z obowiązywania Karty Nauczyciela. Gdyby nauczycieli pracowali więcej, a gminy nie musiałby płacić im według stawek ustalanych w Warszawie, poprawiłaby się jakość edukacji i dostępność do miejsc w przedszkolach.

Pensje wschodnie, ceny zachodnie

Dalsze propozycje można zaliczyć do sfery działań „miękkich" i edukacyjnych. Dobrze, że prezydent upomina się o wprowadzenie zasady, że przy uchwalaniu ustaw czy nowelizacjach trzeba wskazywać jak będą one wpływać na kondycję rodzin. Teraz w tzw. ocenie skutków regulacji (OSR) nie ma takie obowiązku – od lat dopominają się o to środowiska związane z rodzinami, tuż przed wyrzuceniem z rządu taki postulat zgłosił też Jarosław Gowin.

Dość niebezpiecznie brzmi natomiast zapis o wprowadzeniu obowiązkowego nauczania przedmiotu „Wychowanie do życia w rodzinie". Wprawdzie chęci prezydenta są tu jasne – afirmacja rodziny i rodzicielstwa, ale przy obecnej ofensywie światopoglądowej środowisk lewicowych może się okazać, że zamiast afirmować mamę, tatę i dzieci, będziemy uczyć o rodzicu 1 i rodzicu 2 oraz „różnych formach rodzin".

Mało przekonująco brzmią też postulaty związane z godzeniem roli zawodowej i rodzicielskiej. Prezydent wpisał np. do programu „ograniczenie skali pracy ponadwymiarowej" czy „elastycznej organizacji czasu pracy". To postulaty może i słuszne, ale pamiętajmy ile wynoszą zarobki w Polsce i jakie są ceny. W skrócie – pensje wschodnie, ceny zachodnie.

Prezydent dopomina się także o możliwość wykorzystywania urlopu rodzicielskiego do 4. roku życia dziecka. Rząd wprowadzając roczne urlopy upiera się, że ma być on wykorzystany do 1. roku. Tutaj argumenty rządu są bardziej przekonujące. Wskazuje, że  pracodawca byłby w takiej sytuacji narażony na ciągłą, trwającą cztery lata niepewność, kiedy rodzice skorzystaliby z urlopu. Utrudniałoby to prowadzenie firmy i mogło stać się powodem unikania zatrudniania kobiet.

Prezydencki projekt wart jest wsparcia. Powinien jednak ulec modyfikacjom. Głowa państwa powinna też odważniej domagać się polityki na rzecz rodzin.

Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?