Wielu ludzi pióra mogłoby pozazdrościć Arturowi Domosławskiemu szczęścia do podnoszących sprzedaż kontrowersji. Zaraz po wydaniu „Kapuściński non-fiction" w 2010 roku, tuż przed bożonarodzeniowym szturmem na księgarnie, wybuchła o tę biografię burzliwa, długotrwała kłótnia na łamach prasy, szczególnie „Gazety Wyborczej" i „Rzeczpospolitej". Uboczny efekt promocyjny tej awantury był taki, że do dziś sprzedało się ponad 140 tysięcy egzemplarzy inkryminowanego dzieła; jak na rynek polski, to wynik fenomenalny.
Zdrada wydawcy
Blisko trzy lata później znów mamy mały dramat wokół tej książki. Oto bracia Jacek i Krzysztof Olesiejukowie, biznesmeni, którzy dorobili się na hurtowym obrocie książek i przejęli faktyczną kontrolę nad dawnym wydawnictwem Bertelsmanna Świat Książki wraz z prawami do dzieła Domosławskiego, wbijają temu ostatniemu prawny nóż w plecy. Wbrew woli autora ich przedstawiciel negocjuje ugodę z rodziną Kapuścińskiego. Nowy-stary wydawca gotowy jest publicznie przeprosić za domniemane wady książki wdowę po nim i córkę, choć Domosławski kategorycznie odrzuca zarzuty w procesach sądowych. Zdradzony autor i jego słynna, acz komercyjnie stygnąca już biografia ponownie rozpalają emocje. Przynajmniej wśród oczytanej części publiki.
Nie insynuuję tu żadnej manipulacji, po prostu zazdroszczę. Również okoliczności, w jakich Domosławski przebija się przez szum informacyjny. Kontrowersje wokół niego mają swój ciężar gatunkowy, prowadzą do debat o żywotnym znaczeniu dla kultury i zasad funkcjonowania jej twórców. Trzy lata temu w „Wyborczej" szło o to, jak daleko biograf może się posuwać, pisząc o prywatnym życiu kogoś niedawno zmarłego. Czy powinien oszczędzać uczucia bliskich tej osoby, zwłaszcza jeśli autora uważali za przyjaciela rodziny i ułatwiali mu pracę – czy też ma bezwzględnie skupić się na docieraniu do, bulwersującej czasem, prawdy? Tamta dyskusja zostawiła grube blizny na skórze autora (z powodu atmosfery, jaka wytworzyła się wokół niego, Domosławski odszedł z redakcji, choć, jak podkreśla, nikt go siłą z „Wyborczej" nie wypychał). Jednak debata miała też szerszy wymiar edukacyjny i ujmy mu nie przyniosła.
Racje rodziny
Zanim o tym, istotne zastrzeżenie. Piszący te słowa nie jest bezstronnym obserwatorem tej burzy. Z Ryszardem Kapuścińskim przez dziesięciolecia łączyła go serdeczna zażyłość. Pozostaje przyjacielem Alicji Kapuścińskiej. Jednocześnie jest jedną z osób cytowanych w „Kapuściński non-fiction" i nie dołączył do krytyków autora. Rozumie racje rodziny – Alicja Kapuścińska twierdzi, że umawiała się z przyjacielem domu, Arturem, na zupełnie inną książkę, nie biograficzną, oraz że ten nie tylko wprowadził ją w błąd co do swoich zamiarów, ale nadużył też jej zaufania po dopuszczeniu do domowych archiwów (Domosławski zaprzecza obu zarzutom). Z drugiej strony, jako miłośnik biografii, szczególnie anglosaskiej odmiany tego gatunku, autor niniejszego komentarza zaniepokojony jest tym, jak łatwo i jak zdecydowanie część polskiej inteligencji opowiada się po stronie cenzury, gdy w grę wchodzą względy towarzyskie, przyjaźnie.
Trzy lata temu niektóre wypowiedzi tuzów inteligencji o książce Domosławskiego były wręcz alarmujące. Sugerowały, że są oni skłonni przyznawać rodzinom znanych osób prawo do decydowania, co może być publikowane w ich biografiach. Taka hierarchia ważności, w której „dobra osobiste" i „prawo bliskich do dobrej pamięci o zmarłym" otrzymują priorytet nad prawem autorów do publikowania zweryfikowanych informacji, jest typowa dla dzisiejszej Polski, wpisuje się też w linię orzecznictwa sądów. Co nie rokuje dobrze ani polskiej debacie publicznej, ani kulturze. Zasada „o zmarłych albo dobrze, albo wcale" – sprawdza się zwykle w życiu prywatnym, ale na forum publicznym często szkodzi, pozwala hodować różne mity. Czym innym jest logika wdowy czy córki, broniących prawa do swojej prywatności i wspomnień, czym innym logika pisarska i zasady zdrowego dyskursu publicznego.