Porównywanie Dariusza P. z Jastrzębia-Zdroju do biblijnego Hioba nasuwało się samo i nie wyglądało na przesadę. Oto głęboko wierzącego katolika, stojącego od zawsze blisko ołtarza, najpierw jako ministrant, a potem jako nadzwyczajny szafarz Komunii św., ojca wzorcowej wręcz rodziny, spotkało tak ogromne nieszczęście. Na skutek niewielkiego w sumie pożaru stracił aż pięcioro najbliższych – żonę i czworo dzieci. Po ludzku rzecz biorąc, życie mu się zawaliło. Nikt by się nie zdziwił, gdyby reakcją Dariusza P. na tak straszne wydarzenia był bunt przeciwko Bogu, wielkie rozterki i wątpliwości, zawód, a przynajmniej rozczarowanie. Przyjęto by to ze zrozumieniem.
Podziw i chluba
Nic takiego jednak nie nastąpiło. Dariusz P. nie obraził się na Boga i Kościół, nie pomstował, nie przeżywał dramatycznego rozdarcia. Zachowywał się zupełnie inaczej. Dla wielu – imponująco. „Powszechny szloch rozległ się w kościele dopiero, kiedy proboszcz na koniec zaczął czytać podziękowanie przekazane przez pana Dariusza z synem Wojtkiem. – Jako że małżonkowie Joanna i Dariusz stanowili jedno przez 19 lat, tak i forma tego podziękowania będzie stanowić jedność: myśli, pragnień, uczuć – zaznaczył proboszcz przed jego odczytaniem. To podziękowanie powinni przeczytać także ludzie spoza Jastrzębia. Jest tak poruszające, że przytaczamy je w całości" – relacjonował na swych stronach internetowych „Gość Niedzielny".
Później niektórzy księża cytowali ów list w swych kazaniach jako przykład prawdziwie chrześcijańskiej, katolickiej postawy. A Dariusz P. raz po raz pojawiał się w mediach (nie tylko kościelnych) jako człowiek, który dzięki właściwie pojmowanej wierze i zaufaniu do Boga mężnie przeszedł przez straszne doświadczenie, które zrujnowało mu życie. Można powiedzieć, że dawał świadectwo. Na tym większy zasługiwał podziw. A przy okazji przynosił chlubę wspólnocie Kościoła katolickiego w Polsce nękanej atakami zmierzającymi do podważenia jej wiarygodności.
Po prawie 11 miesiącach nagle się okazało, że nie wszyscy podzielali zachwyt postawą Dariusza P. i sposobem, w jaki przeżywał swoją tragedię. Śledczy i prokuratorzy zbierali argumenty i dowody, aby oskarżyć go o straszną zbrodnię popełnioną z niskich pobudek. Zebrali ich na tyle dużo i wystarczająco mocnych, aby nie tylko przekonać gliwicki sąd do aresztowania Dariusza P. na trzy miesiące, ale również by upublicznić bardzo poważne zarzuty wobec człowieka, który jeszcze niedawno uchodził w oczach milionów ludzi za wzór cierpiącego z najwyższą godnością ojca rodziny i katolika.
W tym momencie rozpadł się – niezależnie od swej prawdziwości – obraz Dariusza P. jako wzorowego katolika mężnie i zgodnie z zasadami wiary przeżywającego dramat, jaki go dotknął. W tej samej chwili bolesnego uderzenia doznała wspólnota Kościoła, która do tej pory w pełni identyfikowała się ze swym członkiem, z jednej strony współczując mu, a z drugiej odwołując się do jego osoby jako przykładu godnego pokazywania i naśladowania.