Skołatana dusza polskiego konserwatysty

Niemiecko-rosyjskie alianse ?były na przestrzeni dziejów zawiązywane przez broniących status quo reakcjonistów przeciwko szukającym zmian środowiskom postępowym ?– uważa publicysta.

Publikacja: 19.05.2014 02:12

Red

Wzajemne przyciąganie się Niemców i Rosjan czy, ściślej rzecz biorąc, pociąg Niemców do Rosjan ma różnorodne podstawy: ideologiczne, religijne, światopoglądowe. I nie ogranicza się tylko do geostrategicznych i politycznych relacji między szeroko pojętymi Niemcami a Rosją na przestrzeni wieków, czyli tego, co stanowi przedmiot zainteresowania historyka.

Temat ten jest zresztą od kilku tygodni poddawany krytycznej analizie w prasie niemieckiej. Nie tylko w prawicowych mediach koncernu Axel Springer – takich jak „Die Welt" – ale również w liberalno-lewicowym „Der Spiegel". Komentatorzy na ich łamach zastanawiają się, czy i na ile Niemcy oddalają się od Zachodu, a więc czy zbliżają się do Rosji czy też szukają drogi pośredniej między Wschodem a Zachodem (do czego można dążyć w sferze politycznej bądź militarnej, ale już nie moralnej, i w tym aspekcie zbliżenie Berlina do Moskwy oznacza po prostu oddalanie się od demokracji oraz wartości leżących u podstaw zachodniej cywilizacji).

Piotr Semka pisze na łamach magazynu „Plus Minus" o „sojuszu rosyjsko-niemieckim" po 1991 roku. W tekście roszczącym sobie pretensje do historycznego minieseju takie ujęcie sprawy stanowi intelektualne nadużycie. U podstaw sojuszów leżą bowiem zawarte formalnie przez rządy umowy, a o niczym takim w wypadku Niemiec i Rosji mówić nie można. W ostatnim ćwierćwieczu mamy natomiast do czynienia z kuszeniem Berlina przez Moskwę i Władimira Putina i ze źle skrywaną nadzieją niemieckich przemysłowców na zrobienie „wielkiego interesu" z Rosją, na miarę „nowej modernizacji" porównywanej do przebudowy Rosji za Piotra Wielkiego.

Podkreślmy zwrot „z nadzieją", gdyż mimo sugestii Semki zjednoczone Niemcy nie zrobiły tu dotąd żadnego wielkiego interesu. Wysokość obrotów handlowych między nimi a Rosją w ostatnim roku jest nawet – niewiele, ale jednak – mniejsza niż wysokość polsko-niemieckiej wymiany handlowej. Polska i inne wschodnioeuropejskie kraje powinny też z tego powodu domagać się od Berlina poszanowania ich interesów.

Chińska konkurencja

U podstaw prorosyjskich sympatii w niemieckich kołach prawicowo-konserwatywnych leży oczywiście przekonanie, że ani z Polską, ani z żadnym innym wschodnioeuropejskim krajem wielkich interesów nie zrobią. Bo już je zrobiły, a ponadto wschodnia Europa jest za mała dla niemieckich ambicji i gospodarczej ekspansji.

Do największych krytyków wewnętrznej polityki Putina należą niemieccy Zieloni

Niemcom się marzy modernizacja niezmierzonych połaci rosyjskiej Eurazji zapewniająca trwałe zatrudnienie dla niemieckiego robotnika, stosy zamówień w gabinetach niemieckich przemysłowców i w efekcie eksplozję niemieckiej gospodarki. Z przewidywalnymi zapewne dla Europy i świata konsekwencjami w sferze politycznej i nie tylko. Z perspektywy niemieckiego przemysłu konkurencją dla Rosji mogą być tylko Chiny, a nie mała wschodnia Europa. Po wybuchu konfliktu ukraińskiego niemiecki wicekanclerz Sigmar Gabriel poleciał zresztą szybko do Pekinu, by wysondować nastroje, ale chińscy towarzysze poklepali go tylko po ramieniu, zapewniając kontynuację współpracy gospodarczej i nie obiecując nic ponadto.

Gdy sytuacja na Ukrainie uległa zaostrzeniu, przedstawiciele niemieckiego przemysłu zaczęli gorączkowo zapewniać, że oczywiście akceptują „prymat polityki nad gospodarką". Ale tylko dlatego, że coraz bardziej widoczne stawało się to, że jest odwrotnie. Od dziesięcioleci uważa się, iż politykę wschodnią Berlina dyktuje Komisja Wschodnia Niemieckiej Gospodarki. Jej wpływy w niemieckim MSZ trudno przeceniać. A niemiecki przemysł nie jest oczywiście w rękach socjaldemokratów ani lewicy, ani Zielonych, lecz prawicy, konserwatystów i nacjonalistów. I to oni są sympatykami Rosji starającymi się zrozumieć nieprzeniknioną rzekomo „duszę rosyjską" i popierającymi agresywną politykę Putina. Ich postawa w obecnym konflikcie skłoniła nawet niedawno socjaldemokratycznego szefa dyplomacji Franka-Waltera Steinmeiera do ostrej uwagi pod adresem zgromadzonych na konferencji przemysłowców, że „nie może być żadnej dwutorowości – polityki krytykującej Putina i gospodarki robiącej interesy jak zawsze, jak gdyby nic się nie wydarzyło". To wszystko Polacy jako sąsiedzi Niemiec powinni wiedzieć. Obawiam się jednak, że prawicowi publicyści nie chcą tego zauważać, a tym bardziej zrozumieć.

Socjaldemokraci podzieleni

Zasadniczym problemem polskiej prawicy wydaje się przekonanie, że ich sojusznikami na Zachodzie, a zwłaszcza w Niemczech, musi być tamtejsza prawica. Stąd też winnych niemiecko-rosyjskiego flirtu szuka po lewej stronie – a jego krytyków po prawej. Rzeczywistość jest bardziej skomplikowana.

Oczywiście proradzieckość byłego kanclerza Helmuta Schmidta (który nie przerwał słynnej podróży po NRD mimo ogłoszenia stanu wojennego w Polsce i strofował „Solidarność", by nie podpalała Europy swoimi awanturami) i jego obecna prorosyjskość są legendarne. Jednakże nie sądzę, żeby takie stanowisko podzielali wszyscy socjaldemokraci. Poza tym trzeba pamiętać, że to socjaldemokratyczny kanclerz Willy Brandt doprowadził do uznania przez RFN granicy na Odrze i Nysie, podczas gdy CDU i CSU przez całe lata 70. i 80. rzucały się w tej sprawie w proteście Rejtanem. A tak wielbiony przez polską prawicę chadek Helmut Kohl podczas konferencji zjednoczeniowej Niemiec do końca nie chciał się na uznanie tej granicy zgodzić, więc przedstawiciele zachodnich mocarstw go do tego zmusili.

Również zasługi kanclerza Gerharda Schrödera dla budowy gazociągu północnego wspierającego strategię uzależnienia energetycznego Zachodu od Rosji (za co został nagrodzony doskonale płatną posadą w radzie nadzorczej koncernu) są oczywiste. Nie wolno jednak zapominać, że po utracie władzy przez SPD i Zielonych to właśnie kanclerz Angela Merkel jak lwica broniła tego projektu i brutalnie odrzucała wszelkie polskie zastrzeżenia prezentowane w Berlinie przez Lecha Kaczyńskiego czy też Donalda Tuska. I nie musiała wcale brać pod uwagę stanowiska socjaldemokratycznego koalicjanta, bo go nie miała. Koalicjantem Merkel była reprezentująca interesy niemieckiego przemysłu liberalna FDP. (Notabene Platforma Obywatelska jest ideologicznie najbliższa tej właśnie partii – liberalnej gospodarczo, zachowawczej obyczajowo i społecznie – a nie CDU czy innym zachodnim partiom konserwatywnym). Merkel popierała rurę bałtycką, bo poza Rosją chciała ją mieć frakcja przemysłowców w CDU i koalicjant FDP.

Autor artykułu o niemiecko-rosyjskim zbliżeniu kompletnie pomija również rolę odgrywaną przez Zielonych. Obecnie ich wpływ na politykę rządu jest żaden bądź bardzo ograniczony. Mają jednak znaczne wpływy w głośnej frakcji europejskich Zielonych w Parlamencie Europejskim i wcale nie można wykluczyć ich udziału w następnym niemieckim rządzie. (Od kilku miesięcy w regionalnym rządzie Hesji owocnie współpracuje koalicja CDU i Zielonych).

Od lat formacja ta należy do największych krytyków wewnętrznej polityki Putina – łamania praw człowieka, kneblowania wolnych mediów – a obecnie zagorzale krytykuje rosyjską agresję na Ukrainę. Marieluise Beck w Bundestagu i Werner Schulz (były NRD-owski opozycjonista) w Parlamencie Europejskim to najradykalniejsi krytycy Putina i prób odbudowy rosyjskiego imperium. Z kolei były szef niemieckiej dyplomacji Joschka Fischer w artykule dla „Süddeutsche Zeitung" wezwał do jak najszybszego stawienia twardego oporu Putinowi, którego polityka zagraża pokojowi w Europie.

Rozpoznanie sojuszników ?i przeciwników

Ja rozumiem, że prawicowa dusza krwawi, jak czyta te słowa, ale trzeba się zdecydować, czy dla polskiej prawicy ważniejsza jest niechęć do geja i zielonego czy też miłość do ojczyzny i szukanie prawdziwych sojuszników w jej obronie.

Postawiony przez autora problem niemiecko-rosyjskiego flirtu oczywiście istnieje i nabiera ostrej aktualności. Jednakże przed podjęciem politycznych działań konieczne jest przeprowadzenie rzetelnej analizy w celu rozpoznania prawdziwych sojuszników i przeciwników. A nie tylko oglądanie świata i Niemiec przez ideologiczne okulary. Zapewne jest to bardziej przyjemne i niewątpliwie uspokaja skołataną wydarzeniami duszę polskiego konserwatysty, ale nie ma nic wspólnego z prowadzeniem skutecznej polityki zagranicznej.

I jeszcze na zakończenie warto przypomnieć, że tytułowy „alians czarnych orłów" był w Europie aliansem niemieckich i rosyjskich reakcjonistów broniących status quo przeciwko szukającym zmian postępowym nurtom – jakkolwiek by się one na różnych etapach rozwoju historycznego definiowały.

Autor był redaktorem prowadzącym ?Radia Wolna Europa w Monachium ?i korespondentem polskiej sekcji BBC ?w Berlinie. Obecnie jest komentatorem Polskiego Radia w Chicago i Nowym Jorku

Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?