Brukselski dylemat premiera - analiza Bogusława Chraboty

Donald Tusk jest „hamulcowym" w procesie reformowania Polski. Otoczył go kult jednostki, ?a on sam mu uległ ?– pisze redaktor naczelny „Rzeczpospolitej".

Publikacja: 24.07.2014 02:53

Bogusław Chrabota

Bogusław Chrabota

Foto: Fotorzepa/ Rafał Guz

Mam świadomość, że moment jest trudny i dla wszystkich tych, którzy nie życzą sobie Jarosława Kaczyńskiego u władzy, perspektywa objęcia przez Donalda Tuska stanowiska w Brukseli wydaje się czarnym koszmarem i początkiem końca koalicji. Zwłaszcza teraz, kiedy po kolejnej odsłonie procesu zjednoczeniowego pod sztandarem PiS doszło do połączenia sił Kaczyńskiego, Gowina i Ziobry.

Ale mimo to, a może nawet wskutek tych właśnie okoliczności, liderzy Platformy – a przede wszystkim sam Donald Tusk – winni zrobić sobie europejski rachunek sumienia i na poważnie zważyć wszystkie argumenty za i przeciw. Bo – paradoksalnie – jednoczenie się polskiej prawicy nie jest najważniejszym z procesów, jakie dzieją się w sferze polskiej polityki ani tym bardziej w Europie, a wejście Tuska w buty Van Rompuya może zarówno naszej, jak i europejskiej polityce dać zupełnie nowy impet.

Tusk i Putin

Trudno mi oceniać, jakie są osobiste relacje obu polityków, ale dotąd dla kremlowskiego jedynowładcy Donald Tusk był ledwie liderem rządu niewielkiego i skażonego antyrosyjskim kompleksem narodu znad Wisły. Mówiąc krótko: Putin z Tuskiem w ogóle się nie liczył, czego najlepszym dowodem jest sprawa wraku polskiego Tu-154M zalegającego na składowisku złomu pod Smoleńskiem.

Polski rząd był w najlepszym wypadku wobec Rosji petentem, ale i to rzadko, bo najczęściej występował w roli karconego za byle przewinienie krnąbrnego uczniaka. O prawdziwej polityce Putin zwykł rozmawiać z Angelą Merkel i Francois Hollande'em, a liczy się tak naprawdę z przywódcami Chin i Barackiem Obamą.

Najbardziej żenujące jest to, że przeciwnicy scenariusza brukselskiego Tuska mają tylko jeden argument: bez Tuska do władzy dojdzie Kaczyński

Czy kiedykolwiek zacznie się liczyć z Unią Europejską? Tylko wtedy, kiedy zjednoczona Europa zacznie przemawiać jednym głosem, a na jej czele staną prawdziwe osobowości. Nie byli nimi ani Barroso, ani Van Rumpuy, ani tym bardziej Catherine Ashton. Nie mamy pewności, czy nowe rozdanie cokolwiek zmieni, ale – jeśli Europa ma istnieć – kiedyś tak stać się musi i Tusk teoretycznie może odegrać rolę w tym nowym rozdaniu.

Czy szef Rady Europejskiej to – jak powtarzają wątpliwi znawcy Unii – rola czysto symboliczna? Otóż nie; reprezentuje Unię wobec państw spoza jej kręgu. To z nim rozmawia Obama, to z nim rozmawiają Chińczycy, to z nim rozmawiać musi Putin. Taka reprezentacja Unii, zwłaszcza dziś, w czasie postępującego kryzysu ukraińskiego i zinstytucjonalizowanej bezczelności Kremla, byłaby nie tylko sensowna, ale i pożądana.

Czy Tusk wytrzyma spojrzenie „wilczych oczu" Putina? W tej kwestii nie mam wątpliwości, podobnie jak i kolejnej. Tusk, nawet jeśli nie jest skończonym ekspertem w sprawach Rosji, zna ją lepiej od zdecydowanej większości polityków zachodnich. Cała reszta to oczywiście znaki zapytania.

Tusk i Polska

Zacznę znów od pytania. Tym razem w oczywisty sposób retorycznego. Czy polska polityka musi być zakładnikiem jednego człowieka? A właściwie dwóch? Dwóch godnych siebie przeciwników, których nieszczęściem jest to, że wyglądają, jakby stali po przeciwnej stronie lustra?

Bo Tusk i Kaczyński, mimo dzielących ich różnic, są bardzo podobni. Są samotnymi liderami w świecie przeciętniaków. Bardziej z praktycznych niż ideologicznych pobudek wyrżnęli nie tyle partyjną opozycję, ile konkurentów do władzy. Nie wykształcili demokratycznych procedur w swoich partiach. Nie zainicjowali wewnętrznych debat programowych. Opierają się na rzeszy wyznawców, których w przypadku pierwszego motywuje udział we władzy, a w wypadku drugiego chęć udziału we władzy.

No i na koniec – last but not least – żaden z nich nie zatroszczył się o sukcesora. Ba! Nie stworzył mechanizmu przygotowującego sukcesję. Potencjalni sukcesorzy wędrowali do strefy politycznego niebytu. Tak jest do dzisiaj.

Czy takie atrybuty demokracji winny być w centrum naszego systemu wartości? Oczywiście, że nie. Podobnie jak nie ma potrzeby przeprowadzenia wywodu o tym, jak kaleki jest polski system partyjny. Wylano już na ten temat hektolitry atramentu.

Awans Donalda Tuska do Brukseli wywraca ten system. Polski premier, wchodząc na wyższe poziomy polityki światowej, „abdykuje" ze swej dotychczasowej roli. Dekomponuje układ, który sam stworzył, ale który jest kulą u nogi polskiej demokracji.

Jednak – i to jest istota problemu – dokonując takiego wyboru, musi użyć całego swojego autorytetu, całej swojej siły i wyobraźni, by partia, którą zostawia na placu boju, miała szansę się obronić. Musi postawić na jej witalność, zainicjować wewnętrzny ruch, tak jak rozumiał go klasyk myśli politycznej Vilfredo Pareto – czyli „krążenie elit".

Czy Platformę na to stać? Myślę, że bardziej niż inne partie. Jeśli miałaby się bez Tuska rozsypać, to może dla niej lepiej. Ale nie sądzę, by groziła jej taka perspektywa.

Tusk i rząd

Czy rząd bez Tuska się utrzyma? Myślę, że bez problemu. Trwałość aktualnej koalicji jest raczej niezagrożona. Im bliżej wyborów, tym naturalniejsze wydają się tendencje konsolidacyjne zarówno w rządzących partiach, jak i w koalicji. Dziś, w przededniu potrójnych wyborów, nikt w szeregach koalicji nie ma interesu, by ją wywrócić.

Kto miałby zastąpić premiera? Kandydatów jest wielu, ale jedna rzecz jest bezdyskusyjna. Taki rząd bez Donalda Tuska z natury rzeczy byłby rządem technicznym i przejściowym. I nieważne, czy na jego czele stanąłby, jak tego chce Lech Wałęsa, potłuczony, ale utalentowany Grzegorz Schetyna, marszałek Ewa Kopacz czy moja faworytka – Elżbieta Bieńkowska.

Zresztą, mam wrażenie, że w układzie rządzącym jest miejsce dla nich wszystkich. Obecność Kopacz w rządzie nie wyklucza z niego Bieńkowskiej, ale optymalnie byłoby, gdyby Kopacz została w Sejmie, Bieńkowska objęła tekę premiera, a Schetyna wrócił do swojej dawnej roli ministra spraw wewnętrznych.

Paradoksalnie przetasowania w rządzie zapowiedział sam premier na jesień. Oczekiwana rekonstrukcja rządu mogłaby być nowym otwarciem „pełną gębą", z pozbyciem się tych, którzy są dla tego rządu ciężarem, i wprowadzeniem do resortów najlepszego zasobu kadrowego, jakim dysponują koalicjanci. To także szansa dla PSL, by na nowo ułożyć się z Platformą albo  rozpocząć ostatnią rundę koalicyjnej gry w walce o nową stawkę. To jednak osobny temat, który wykracza poza ramy tego artykułu.

Co mogłoby skłonić Donalda Tuska do wejścia na taką ryzykowną ścieżkę? Niektórzy mówią, że miłość własna i osobista ambicja, bo to dla niego osobiście scenariusz zwycięski, ale ja taką motywację odrzucam. Myślę, że rozstrzygająca może być intuicja (pewność?), że Platforma jako partia władzy, by trwać w polityce, musi się nauczyć radzić sobie sama.

Więksi politycy od Tuska zostawiali swoje partie, by wzmocnić ich siły witalne, ale przed mało którym otwierała się taka perspektywa jak przed polskim premierem. Wydaje się, że okoliczności są rozstrzygające, bo gdyby nie, to co? Kolejne „Tusku, musisz"? Kolejny tuskobus i peregrynacja po prowincjonalnej Polsce, bo sztabowcy nic lepszego nie umieją wymyślić? A może Polacy nie dadzą się na to już nabrać?

Tusk i Platforma

Czym jest dzisiaj Platforma? To kluczowe pytanie z perspektywy „dylematu brukselskiego" premiera. Czy to partia przyszłości, jaką była przez lata, rozbudowując skrzydła i „zasysając" polityków z innych formacji? Czy ma jakąkolwiek inną ideologię niźli prymitywnie rozumiany „pragmatyzm ku władzy"?

Co łączy Grzegorza Schetynę, Pawła Zalewskiego, Joannę Kluzik-Rostkowską, Danutę Huebner, Jacka Rostowskiego i Bartosza Arłukowicza? Z pewnością rządzenie, ale czy coś jeszcze?

Tu moje wątpliwości są największe. Czytelny i zrozumiały program Platformy z czasów, kiedy szła do władzy, został zastąpiony przez zbitek amorficznych deklaracji podpartych hasłami w typie „ciepła woda w kranie". Partia niegdyś wolnorynkowa przekształciła się w niekonsekwentną socjaldemokrację pod dyktando lidera, który jest człowiekiem „koncyliacji społecznej", a nie reform.

A może Polska reform już nie potrzebuje? Winna trwać w tym rozdarciu, bezruchu, z dysfunkcjonalnym państwem, rozpadającą się sferą finansów publicznych, chromym systemem praw pracowniczych, kalekim sądownictwem, przywilejami górniczymi etc.?

Mniemam, że taka strategia ma niewielu zwolenników. Instrument ożywiania kraju tkwi w samym środku systemu partyjnego i bez dyskusji w ramach partii, bez dojścia do głosu nowych,  z Platformą czy bez niej na czele, nie mamy szans.

Donald Tusk jest „hamulcowym w tym procesie" i to trzeba  wybić wielkimi literami. Bez ujmy dla jego  znaczenia dla Polski. Otoczył go kult jednostki, a on sam mu uległ. Odejście Tuska z pierwszej linii polityki partyjnej wymusi uruchomienie mechanizmu odnowienia tej partii albo doprowadzi do jej dezorganizacji.

Tylko ten pierwszy scenariusz da jej szanse przetrwania. Taka, jak jest – nawet z Tuskiem – ale po przegranych dwojga z trzech wyborów i tak się rozleci. Dlatego abdykacja Tuska wymusi refleksję programową, kreowania nowych elit oraz sukcesję. Polska na to czeka.

Kto po Tusku

Nie wiem. Nie znam na tyle Platformy. Ale i nie chcę składać imiennych propozycji, bo to mogłoby oznaczać wystawienie kandydatów na cel albo przynajmniej jak  w stevensonowskiej  „Wyspie skarbów" zafundowanie im „czarnej plamy".

Mam jednak wrażenie, że nowy lider – jeśli do tego dojdzie – wyjdzie ze struktur Platformy. Pomysły na „import" mocnego lidera w rodzaju Rafała Dutkiewicza uważam za polityczną fikcję. Człowiek spoza partyjnego aparatu byłby zbyt łatwo podatny na polityczne „błądzenie" w partyjnych kuluarach i narażony na niepotrzebne ryzyko.

Trudno więc powiedzieć, jaką decyzję podejmie premier, ale myślę sobie, że Polska i on sam jesteśmy w szczególnie uprzywilejowanej przez historię sytuacji. Może – co rzadko się zdarza – iść na całość i awansować do pierwszej ligi europejskiej polityki albo tkwić w dalszym bezruchu.

Najbardziej żenujące jest to, że przeciwnicy scenariusza brukselskiego Tuska mają tylko jeden argument: bez Tuska do władzy dojdzie Kaczyński. W istocie dowód to z jednej strony biedy intelektualnej analityków, z drugiej prymitywizmu polskiej sceny politycznej. Ani jednego, ani drugiego naprawdę nie warto konserwować.

Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?