Sergey Andreev: Krym powrócił do ojczyzny

Winowajców nieszczęść Ukrainy trzeba szukać wśród tych, którzy, łamiąc ukraińską konstytucję, dokonali zamachu stanu, i tych, którzy wbrew prawu międzynarodowemu im patronowali – pisze ambasador Rosji w Polsce.

Publikacja: 29.03.2015 22:28

Sergey Andreev

Sergey Andreev

Foto: PAP/ Tomasz Waszczuk

Mój szanowny kolega ambasador Wielkiej Brytanii w Polsce Robin Barnett w „Rzeczpospolitej" z 20 marca 2015 r. zamieścił artykuł „Pamiętamy o Krymie". W jego tekście nie znalazłem nic nowego lub nieoczekiwanego – tę samą zniekształconą interpretację wydarzeń, które miały miejsce w ciągu ostatniego roku na Krymie i na Ukrainie i które codziennie na szeroką skalę, uporczywie są wbijane do świadomości społeczeństwa polskiego przez główne krajowe mass media.

Niemniej jednak jestem wdzięczny mojemu szanownemu koledze za możliwość skorzystania z prawa do odpowiedzi, tym bardziej cenną, że rosyjski punkt widzenia w polskich mediach jest przedstawiany znacznie rzadziej.

Bezprawie w Kijowie

Przede wszystkim trzeba zacząć od tego, że ponad rok temu USA, Wielka Brytania i ich sojusznicy dopomogli w przeprowadzeniu nielegalnego i bezprawnego zbrojnego zamachu stanu w Kijowie. Jego siłą uderzeniową były oddziały szturmowe ukraińskich ekstremistów nacjonalistycznych: Swobody, Prawego Sektora i innych spadkobierców ideologii i tradycji Ukraińskiej Powstańczej Armii i jej przywódców, faszystowskich popleczników Bandery i Szuchewicza – ludzi, których „bohaterskie czyny" może jeszcze ktoś pamięta, jeżeli nie w Wielkiej Brytanii, to w Polsce.

Na Ukrainie podniosła się fala rozpraw z tymi, którzy nowej władzy się nie podobali. Było to bezprawie z oczywistym antyrosyjskim, przy tym również antysemickim i często antypolskim, tłem. Tłumy skandowały na placach: „Moskali na szubienice", „Moskali pod nóż", „Bandera przyjdzie – porządek zaprowadzi". Uwagi na to można było nie zwracać tylko pod jednym warunkiem – jeżeli bardzo się nie chciało widzieć rzeczy oczywistych.

Sedno sprawy tkwi w tym, że po zamachu stanu w Kijowie ludność Krymu (według danych ze spisu z października 2014 r. na 2,3 mln mieszkańców Krymu 68 proc. stanowią Rosjanie, 16 proc. Ukraińcy i 12,5 proc. Tatarzy krymscy) w przytłaczającej większości uznała, że nie chce pozostać w składzie Ukrainy i będzie dążyć do przyłączenia się do Rosji. Władze i naród Rosji tę wolę ludności Krymu poparły.

W filmie „Krym. Droga do ojczyzny", na który się powołuje pan ambasador, prezydent Putin mówi o tym, że dopiero po zamachu stanu w Kijowie nakazał rozpocząć przygotowania do powrotu Krymu do Rosji – w przypadku, jeżeli taka będzie wola jego ludności.

Swoją wolę ludność Krymu wyraziła podczas referendum 16 marca 2014 r. zorganizowanego przez władze powołane zgodnie z ustawodawstwem Ukrainy na długo przed tymi wydarzeniami. W referendum wzięło udział 83 proc. wyborców, 95 proc. z nich zagłosowało za oddzieleniem Krymu od Ukrainy i przyłączeniem do Federacji Rosyjskiej. W ten sposób ludność Krymu zrealizowała swoje prawo do samostanowienia.

W Kosowie referendum nie było

Niewątpliwe posiadanie przez nią tego prawa wynika w szczególności z orzeczenia Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości ONZ z 2010 r. w sprawie zgodności z prawem międzynarodowym jednostronnej deklaracji niepodległości Kosowa. Wtedy, nawiasem mówiąc, pogłębiona argumentacja na rzecz takiego orzeczenia została przedstawiona między innymi przez prawników będących przedstawicielami rządów USA i Wielkiej Brytanii. Podkreślano również, że posiadanie prawa do samostanowienia jest niezależne od tego, czy jest ono przewidziane w ustawodawstwie państwa, w składzie którego znajduje się dane terytorium.

Trzeba zaznaczyć, że w Kosowie, jak wiadomo, referendum nie było, prawa decydowania o jego losie pozbawiono setki tysięcy serbskich uchodźców zmuszonych do opuszczenia tego kraju w ucieczce przed terrorem Armii Wyzwolenia Kosowa.

Tak więc prawo do samodzielnego wyboru swego losu przysługiwało mieszkańcom Krymu nie mniej niż mieszkańcom Kosowa lub na przykład mieszkańcom Falklandów, gdzie rząd brytyjski w 2013 r. również przeprowadził referendum w sprawie ich przynależności.

Twierdzenie, że mieszkańcy Krymu głosowali za powrotem do Rosji „pod lufami karabinów", w warunkach zastraszania i gróźb, jest po prostu absurdalne, co jest oczywiste dla każdego, kto chociażby w małym stopniu zna historię Krymu i tamtejszą sytuację.Chciałbym przypomnieć, że w czasie powrotu Krymu do Rosji nie przelano tam ani jednej kropli krwi. Ze stacjonującego na półwyspie 20-tysięcznego ukraińskiego zgrupowania wojskowego większa część żołnierzy przeszła do służby w siłach zbrojnych Rosji. Tak na pewno by nie było, gdybyśmy mieli do czynienia z „okupacją" lub „przyłączeniem terytorium przemocą".

Wojska rosyjskie przebywały na Krymie na podstawie umowy między Rosją a Ukrainą, a liczba żołnierzy tam obecnych nigdy nie przekraczała tej określonej w tej umowie. Rola rosyjskich wojskowych podczas referendum naprawdę była bardzo ważna – zabezpieczali oni swobodę głosowania, przeciwdziałali próbom zakłócenia go przez nielegalne władze kijowskie i ekstremistów. Takie próby Kijów podejmował, ale położono im kres już na samym początku.

„Niezależni obserwatorzy międzynarodowi" mogli przybyć na referendum, zapraszano ich, ale zachodnie rządy i parlamenty swoich przedstawicieli nie przysłały – najprawdopodobniej zdając sobie sprawę, że wynik referendum ich nie ucieszy.

Nie odwracać kota ogonem

Znamy cenę zarzutów wysuwanych przez USA, Wielką Brytanię i ich sojuszników, dotyczących nieprzestrzegania prawa międzynarodowego przez Rosję. Ale jesteśmy pewni swojej racji. Tym bardziej że dobrze pamiętamy, jak ci „obrońcy prawa międzynarodowego" bombardowali Jugosławię, przeprowadzili inwazję na Irak, ingerowali w konflikty wewnętrzne w Libii i Syrii, a również wsparli zamach stanu na Ukrainie.

Twierdzenia o „izolacji międzynarodowej Rosji" to samooszukiwanie się tych, którzy lubią – bez jakichkolwiek podstaw – nazywać siebie „społecznością międzynarodową", chociaż reprezentują tylko jej część, i to wcale nie większą i, niestety, nie najlepszą.

USA, Wielka Brytania i ich sojusznicy to na pewno nie cały świat, nawet jeżeli im się udaje, czasami przekupstwem, czasami szantażem i groźbami, zapewniać sobie wygodne wyniki głosowania w organizacjach międzynarodowych, nawet jeżeli pod ich kontrolą przygotowywane są „odpowiednie" raporty i opinie rzekomo niezależnych urzędników międzynarodowych.

To wszystko nie zmienia istoty sprawy: Krym powrócił do ojczystej przystani na zawsze, bo taka była i jest wola przytłaczającej większości jego ludności – Rosjan, Ukraińców, Tatarów krymskich. Po raz kolejny potwierdziły to niedawno badania opinii publicznej przeprowadzone na półwyspie przez zachodnie media i instytuty socjologiczne.

Jak wyglądałoby „spokojne życie" mieszkańców Krymu, gdyby półwysep pozostał częścią Ukrainy, możemy od wielu miesięcy zobaczyć zarówno na południowym wschodzie, jak i w innych regionach tego kraju.

Nie należy więc odwracać kota ogonem i obarczać winą Rosji. Winowajców nieszczęść Ukrainy trzeba szukać wśród tych, którzy łamiąc ukraińską konstytucję, dokonali zamachu stanu, i tych, którzy wbrew prawu międzynarodowemu im patronowali.

Pisał w "Opiniach"

Robin Barnett

„Pamiętamy o Krymie"

20.03.2015

Mój szanowny kolega ambasador Wielkiej Brytanii w Polsce Robin Barnett w „Rzeczpospolitej" z 20 marca 2015 r. zamieścił artykuł „Pamiętamy o Krymie". W jego tekście nie znalazłem nic nowego lub nieoczekiwanego – tę samą zniekształconą interpretację wydarzeń, które miały miejsce w ciągu ostatniego roku na Krymie i na Ukrainie i które codziennie na szeroką skalę, uporczywie są wbijane do świadomości społeczeństwa polskiego przez główne krajowe mass media.

Niemniej jednak jestem wdzięczny mojemu szanownemu koledze za możliwość skorzystania z prawa do odpowiedzi, tym bardziej cenną, że rosyjski punkt widzenia w polskich mediach jest przedstawiany znacznie rzadziej.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Michał Matlak: Czego Ukraina i Unia Europejska mogą nauczyć się z rozszerzenia Wspólnoty w 2004 r.
Opinie polityczno - społeczne
Bogusław Chrabota: Wolność słowa w kajdanach, ale nie umarła
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Nizinkiewicz: Jak Hołownia może utorować drogę do prezydentury Tuskowi i zwinąć swoją partię
Opinie polityczno - społeczne
Michał Kolanko: Partie stopniowo odchodzą od "modelu celebryckiego" na listach
Opinie polityczno - społeczne
Marek Kutarba: Dlaczego nie ma zgody USA na biało-czerwoną szachownicę na F-35?
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił