87 proc. rodziców, którzy posłali sześciolatki do szkoły, zrobiłoby to ponownie. To powinno zamykać rozmowę w tej sprawie. Ale nie zamyka. Wydamy kolejne miliony, żeby się dowiedzieć, czy pozostali Polacy też są za.
Zabieramy głos dlatego, że choć politycy zachowują się niepoważnie, to sprawa jest śmiertelnie poważna.
Dlaczego sześciolatki powinny pójść do szkoły? Dlatego, że wyrównuje to szanse edukacyjne między dziećmi z mniej zamożnych i gorzej wykształconych rodzin a ich rówieśnikami. Wszystkie badania wskazują, że o sukcesie edukacyjnym decyduje przede wszystkim wykształcenie rodziców (w Polsce – matki). Drugim istotnym czynnikiem jest wiek rozpoczęcia edukacji. Co więcej, są badania oparte na kilkudziesięcioletnich obserwacjach pokazujące, że dzieci z rodzin dysfunkcyjnych, które zostały objęte opieką przedszkolną, dużo rzadziej mają kłopoty w dorosłym życiu: rzadziej popadają w konflikt z prawem, w uzależnienia, w biedę, rzadziej się rozwodzą. Jeżeli zatem chcemy mieć lepiej wykształconych i szczęśliwszych dorosłych, to dzieci muszą wcześniej iść do przedszkola i szkoły.
A reforma sprawia nie tylko, że dzieci idą rok wcześniej do szkoły. Powoduje także obowiązkowe pójście pięciolatków do przedszkolnych zerówek i konieczność zapewnienia przez gminy miejsc dla nich w przedszkolach. To z kolei umożliwia większej grupie młodszych dzieci – trzy-, cztero- i pięciolatków – uczęszczanie do przedszkoli. Przy okazji trzeba przypomnieć, że mamy jeden z najniższych wskaźników objęcia czterolatków opieką przedszkolną w Europie.
Rok temu do szkoły poszła połowa rocznika sześciolatków. Widać, że programy zostały dobrze przygotowane, a szkoły zapewniły odpowiednie warunki edukacji młodszych dzieci. 1 września do szkoły poszedł cały rocznik dzisiejszych sześciolatków. W jaki sposób zatem mielibyśmy teraz ten stan rzeczy zmienić? Zrobić roczne wakacje dzieciom? Kazać powtarzać zerówkę? Ale oczywiście dla polityków jest to drobiazg. Uda się, bo musi.