Leszek Balcerowicz ostro skrytykował wszystkie partie (choć Nowoczesną de facto pochwalił) za ich ekonomiczny populizm. Tak przynajmniej wynika z informacji „Gazety Wyborczej" (1 października 2015). To jego prawo. Problem polega jednak na tym, że Balcerowicz sugeruje, iż jego krytyka ma charakter całkowicie obiektywny. A to jest nie do zaakceptowania. Z dwu powodów.
Po pierwsze, Balcerowicz – jak każdy – patrzy przez specyficzne okulary ideowe. W jego przypadku są to okulary neoliberalne. Po drugie, w postawie Balcerowicza nie ma krzty pokory. A powinna być, bo obciążają go decyzje (czy ich zaniechania), które przyniosły bardzo negatywne skutki.
Dziwne żądanie
Zasadnicza teza Leszka Balcerowicza, która brzmi: należy „naprawić" finanse publiczne, odwołuje się oczywiście do faktu, że finanse publiczne są niezrównoważone (deficyt) i rośnie dług publiczny. Balcerowicz chciałby „naprawy" na drodze redukcji względnego (?) poziomu wydatków.
Są jednak co najmniej cztery okoliczności, które taką strategię polityki gospodarczej czynią wątpliwą. Udział dochodów podatkowych (łącznie ze składkowymi na ubezpieczenie) jest w Polsce o 7–8 pkt proc. niższy niż przeciętnie w krajach starej Unii (jest też niższy od poziomu, jaki w tych krajach występował, gdy znajdowały się one na obecnym polskim poziomie rozwoju). Dług publiczny (w postaci zobowiązań cywilnoprawnych) jest zasadniczo niższy niż w krajach starej Unii. Dramatyczne są natomiast ubytki dochodów podatkowych budżetu z powodu oszustw (przede wszystkim w zakresie VAT, ale też CIT i – jak sądzę – PIT), mimo że stawki obciążeń (oprócz VAT) są w Polsce niskie. Ponadto pożyczanie pieniędzy jest obecnie stosunkowo tanie. No i jest jeszcze jedna kwestia: mamy (choć niewysoką) deflację.
W tych wszystkich okolicznościach kategoryczne domaganie się wdrożenia surowej polityki fiskalnej jest dziwne. Odzwierciedla, jak sądzę, twarde przekonania ideowo-teoretyczne autora.