Bugaj: Przez neoliberalne okulary

Swe kasandryczne opinie Leszek Balcerowicz sformułował przy okazji 5. rocznicy działania jego „zegara długu". Niestety, stracił okazję, by „siedzieć cicho". Cokolwiek powiedzieć o jego zasługach, to do powstania długu prof. Balcerowicz w wielkim stopniu sam się przyczynił – pisze ekonomista.

Aktualizacja: 17.10.2015 08:24 Publikacja: 15.10.2015 21:47

Bugaj: Przez neoliberalne okulary

Leszek Balcerowicz ostro skrytykował wszystkie partie (choć Nowoczesną de facto pochwalił) za ich ekonomiczny populizm. Tak przynajmniej wynika z informacji „Gazety Wyborczej" (1 października 2015). To jego prawo. Problem polega jednak na tym, że Balcerowicz sugeruje, iż jego krytyka ma charakter całkowicie obiektywny. A to jest nie do zaakceptowania. Z dwu powodów.

Po pierwsze, Balcerowicz – jak każdy – patrzy przez specyficzne okulary ideowe. W jego przypadku są to okulary neoliberalne. Po drugie, w postawie Balcerowicza nie ma krzty pokory. A powinna być, bo obciążają go decyzje (czy ich zaniechania), które przyniosły bardzo negatywne skutki.

Dziwne żądanie

Zasadnicza teza Leszka Balcerowicza, która brzmi: należy „naprawić" finanse publiczne, odwołuje się oczywiście do faktu, że finanse publiczne są niezrównoważone (deficyt) i rośnie dług publiczny. Balcerowicz chciałby „naprawy" na drodze redukcji względnego (?) poziomu wydatków.

Są jednak co najmniej cztery okoliczności, które taką strategię polityki gospodarczej czynią wątpliwą. Udział dochodów podatkowych (łącznie ze składkowymi na ubezpieczenie) jest w Polsce o 7–8 pkt proc. niższy niż przeciętnie w krajach starej Unii (jest też niższy od poziomu, jaki w tych krajach występował, gdy znajdowały się one na obecnym polskim poziomie rozwoju). Dług publiczny (w postaci zobowiązań cywilnoprawnych) jest zasadniczo niższy niż w krajach starej Unii. Dramatyczne są natomiast ubytki dochodów podatkowych budżetu z powodu oszustw (przede wszystkim w zakresie VAT, ale też CIT i – jak sądzę – PIT), mimo że stawki obciążeń (oprócz VAT) są w Polsce niskie. Ponadto pożyczanie pieniędzy jest obecnie stosunkowo tanie. No i jest jeszcze jedna kwestia: mamy (choć niewysoką) deflację.

W tych wszystkich okolicznościach kategoryczne domaganie się wdrożenia surowej polityki fiskalnej jest dziwne. Odzwierciedla, jak sądzę, twarde przekonania ideowo-teoretyczne autora.

Nie można uznać, że poglądy Balcerowicza wyrażają bezsporny dorobek naukowy. Tak nie jest. Obecne obiektywne uwarunkowania nie przemawiają za surową polityką makroekonomiczną. Przeciwnie, umiarkowana stymulacja popytu wydaje się celowa, choć – oczywiście – można sobie wyobrazić „przedobrzenie". Czy partie polityczne nie proponują rozwiązań, które doprowadzą – jak sugeruje Balcerowicz – do eksplozji wydatków, a potem do wybuchu inflacji?

To nie szaleństwo

„Ludzie Balcerowicza" wyliczyli, że w ciągu czterech lat obietnice PiS wygenerują dodatkowe wydatki budżetu na poziomie 220 mld zł (odpowiednio SLD – 180 mld zł, PSL – 150 mld zł, PO – 40 mld zł; tylko Petru jest OK). Żeby to policzyć, „eksperci" musieli przyjąć całą masę założeń, z konieczności subiektywnych.

Weźmy sprawę skrócenia wieku emerytalnego. W system ubezpieczeń, którego – jak rozumiem – propozycja prezydenta nie burzy, wmontowana jest zależność wysokości świadczenia od zgromadzonego kapitału emerytalnego. Świadczenie jest tym wyższe, im większy dany pracownik zgromadził kapitał i im później przechodzi na emeryturę. Zależność jest potężna.

Nie sądzę więc, by ludzie masowo wybierali świadczenie niskie i wczesne. Oczywiście będą pewnie tacy, którzy zdecydują się na niskie świadczenie i będą sobie dorabiać. Sądzę jednak, że wczesne i niskie świadczenia będą wybierać przede wszystkim ci, którzy nie będą mieli pracy albo osoby chore. Także ci (przede wszystkim kobiety), którzy zechcą poświęcić się opiece nad wnukami i umożliwić ich matkom pracę zawodową.

Powszechny system emerytalny (a więc z wyłączeniem ubezpieczeń rolników i mundurowych, a także górników) jest tak zbudowany, że w bardzo długim okresie jego dochody i wydatki się bilansują. Jednak nawet w okresie kilkunastu lat – jeżeli zapobiegamy drastycznemu spadkowi wysokości świadczeń – może wystąpić znaczny deficyt i konieczność dofinansowania ZUS z budżetu. Można temu zapobiec, wprowadzając przymus dłuższego czasu pracy – to metoda, którą wybrał rząd Donalda Tuska i PO. Ale można też przyjąć, że czas pracy się wydłuży, bo ludzie – jeżeli tylko będzie praca – sami tak zdecydują. Czy w tym drugim przypadku dotacje budżetu dla ZUS będą musiały drastycznie wzrosnąć? Nie sądzę.

Przyjmijmy jednak, że szacunek – 220 mld zł dodatkowych wydatków na program PiS – jest rozsądny. To nie jest horror! Tę kwotę trzeba porównać do wydatków (lub dochodów) sektora finansów publicznych (w przybliżeniu dochód tego sektora obecnie wynosi ponad 700 mld zł rocznie). Gdybyśmy przyjęli, że gospodarka rośnie w tempie 4 proc. i w tym samym tempie rosną dochody sektora finansów publicznych (a więc zakładając, że skandalicznie nieefektywne egzekwowanie danin publicznych się nie poprawi), to w ciągu czterech lat skumulowany przyrost dochodów sektora rządowego... grubo przekroczy 220 mld zł. Oczywiście musi nastąpić wzrost wydatków na różne dotychczas finansowane cele, np. na składkę do Unii (choć już niekoniecznie na rozdętą administrację państwa), ale można też przyjąć, że jednak egzekucja dochodów budżetu się poprawi (np. przyniesie dodatkowo 100 mld zł).

Program PiS (którego różne elementy są wysoce wątpliwe) nie jest finansowym szaleństwem, choć na pewno nie jest fiskalnie oszczędny. Oczywiście powstałyby wielkie problemy ze sfinansowaniem tego programu, gdyby wzrost PKB był zasadniczo niższy i wynosił np. 2 proc. Obecnie nie ma jednak powodów, by przyjmować tak pesymistyczną prognozę.

Księżycowe założenia

Swe kasandryczne opinie Balcerowicz sformułował przy okazji piątej rocznicy działania jego „zegara długu". Niestety, prof. Balcerowicz stracił okazję, by „siedzieć cicho". Cokolwiek przecież powiedzieć o jego zasługach, to akurat do powstania (zresztą wcale nie tak wysokiego) długu Balcerowicz w wielkim stopniu sam się przyczynił.

Po 1999 roku znaczna część tego długu powstała bowiem w konsekwencji ufundowania kapitałowego filaru ubezpieczeń. Pociągało to za sobą konieczność dofinansowania ZUS – na ogromną skalę – z dotacji budżetowych. Założenie, że dotacja ta zostanie pokryta z ekstraprzychodów budżetowych pochodzących z prywatyzacji, miało całkowicie księżycowy charakter. Było przejawem oszustwa bądź skrajnej niekompetencji.

Skala dofinansowania ZUS była zresztą większa, niż przewidywano, ponieważ wskutek zmasowanej (i całkowicie kłamliwej) reklamy nowo powstałych PTE w nowy system postanowili wejść praktycznie wszyscy pracownicy, którzy mogli, choć nie musieli się na to decydować. Rząd nie podjął żądnych działań, by się przeciwstawić zmasowanej i kłamliwej kampanii reklamowej.

Leszek Balcerowicz był wówczas ministrem finansów i wicepremierem, ponosi więc również odpowiedzialność za to, że PTE stosowały horrendalnie wysokie potrącenia ze składek emerytalnych (dodatkowo pobierano szybko rosnące kwoty „za zarządzanie"). PTE de facto korzystały z quasi-renty monopolowej i uzyskały gigantyczne dochody, co musi się negatywnie odbić na wysokości świadczeń emerytalnych.

O tym, jak korzystne były dla PTE ówczesne warunki, świadczy fakt, że obecnie (to w jakiejś mierze zasługa byłego ministra finansów Jacka Rostowskiego) zasadniczo zmniejszono udział PTE w przychodach ze składki i drastycznie ograniczono wielkość potrącanej marży, a mimo to biznes dla PTE pozostaje zyskowny.

Leszek Balcerowicz ma rację, gdy twierdzi, że kampania wyborcza przybrała formę festiwalu obietnic. Potrzebna jest merytoryczna ocena programów partyjnych, ale nie powinna być ona podporządkowana ideologicznym przekonaniom maskowanym prestiżem krytykującego.

Autor jest politykiem i ekonomistą. Był twórcą i przewodniczącym Unii Pracy, posłem na Sejm trzech kadencji.

Leszek Balcerowicz ostro skrytykował wszystkie partie (choć Nowoczesną de facto pochwalił) za ich ekonomiczny populizm. Tak przynajmniej wynika z informacji „Gazety Wyborczej" (1 października 2015). To jego prawo. Problem polega jednak na tym, że Balcerowicz sugeruje, iż jego krytyka ma charakter całkowicie obiektywny. A to jest nie do zaakceptowania. Z dwu powodów.

Po pierwsze, Balcerowicz – jak każdy – patrzy przez specyficzne okulary ideowe. W jego przypadku są to okulary neoliberalne. Po drugie, w postawie Balcerowicza nie ma krzty pokory. A powinna być, bo obciążają go decyzje (czy ich zaniechania), które przyniosły bardzo negatywne skutki.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Marek Kozubal: Dlaczego trzeba bić na alarm
Opinie polityczno - społeczne
Jan Nowina-Witkowski: Reset sceny politycznej po upadku PiS to szansa dla polskiej prawicy
Opinie polityczno - społeczne
Jan Skoumal: Sezon na Polę Matysiak w sejmowym lesie
Opinie polityczno - społeczne
Paweł Łepkowski: Debata wiceprezydencka w USA daje nadzieję na powrót dobrych obyczajów politycznych
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Czaputowicz: Dlaczego Polska nie chce ekshumacji na Wołyniu?