Pod koniec ubiegłego roku prezydent Rosji Władimir Putin werbalnie zaatakował Polskę, twierdząc, że w czasie II wojny światowej byliśmy sojusznikiem Hitlera i w związku z tym ponosimy współodpowiedzialność za Holokaust. Słowa te wywołały w naszym kraju zrozumiałe oburzenie. Sęk w tym, że Putin – który wcześniej bardzo rzadko uciekał się do podobnych zagrań – pozwolił sobie na takie słowa, ponieważ najwidoczniej uznał, że odsuwająca się od świata zachodniego Polska staje się coraz łatwiejszym celem ataków.
W ostatnich dniach nasz rząd zrobił kolejny prezent swoim oponentom. Premier Mateusz Morawiecki ogłosił bowiem, że nie wyklucza zawetowania unijnego budżetu. UE chce bowiem utworzyć mechanizm, który wypłatę środków powiąże z przestrzeganiem przez państwa członkowskie zasad praworządności. Szantaż ze strony polskiego rządu, zapowiedziany już wcześniej przez Jarosława Kaczyńskiego, ma sprawić, że rządząca w Polsce partia nie będzie musiała przestrzegać już reguł demokracji. To niestety kolejny dowód, jak bardzo odsuwamy się od cywilizowanych standardów świata zachodniego. Ale z perspektywy pozostałych państw UE to jednocześnie alarmujący sygnał, że Polska (wraz z Węgrami Viktora Orbána) staje się coraz bardziej irytującym i kłopotliwym, a w związku z tym coraz mniej potrzebnym elementem europejskiej polityki.
Kosztowna opcja atomowa
Warto w tym miejscu uświadomić sobie, co oznacza polski szantaż i dlaczego bez żadnej przesady można go nazywać „opcją atomową”. Kolejny unijny budżet na lata 2021–2027 opiewa na łączną sumę ponad biliona euro, do czego dodano jeszcze 750 mld euro w ramach tzw. Funduszu Odbudowy, pomyślanego jako zastrzyk dla gospodarek zniszczonych przez pandemię. Polska ma z tej puli otrzymać łącznie ponad 150 mld euro. To nie tylko wsparcie polskich rolników czy dofinansowanie projektów infrastrukturalnych, ale przede wszystkim pieniądze na pobudzenie zniszczonej pandemią koronawirusa gospodarki, która znajduje się na skraju wydolności. To pieniądze, na które czeka cała Europa, a najbardziej kraje Południa. To pieniądze, których i my potrzebujemy – na wczoraj.
Tymczasem polskim przywódcom najwidoczniej wydaje się, że prowadzą wyrafinowaną grę, dzięki której przyciągną do swojego obozu kolejne państwa pragnące większej „suwerenności”, i staną się tego obozu przywódcą. Jeżeli tak faktycznie jest, to mamy do czynienia z niebezpiecznymi iluzjami, podszytymi dość infantylnym przekonaniem o Polsce jako potencjalnym środkowoeuropejskim mocarstwie. Tymczasem prawda jest bolesna: nikt w Europie nie chce wchodzić w sojusze z państwem, które nie jest solidarne, niczego nie wnosi do wspólnej puli, ale ma wyłącznie oczekiwania i otwiera coraz to nowe pola konfliktów. Ulubione wezwanie prezydenta Dudy do „tworzenia świata opartego na sile prawa, a nie na prawie siły”, jest w najlepszym razie zbywane wzruszeniem ramion, bo przywódcy państw unijnych nie uważają za stosowne, żeby kraj odchodzący od standardów demokratycznych pouczał innych o „sile prawa”.
Zachowanie polskiego rządu wręcz zachęca największe europejskie państwa do forsowania kolejnych mechanizmów, które w przyszłości zabezpieczą unijny proces decyzyjny przed takimi szantażami. Nie trzeba dodawać, że polski rząd coraz rzadziej (jeśli w ogóle) będzie też zapraszany do udziału w nieformalnych dyskusjach, gdzie często zapadają decyzje kluczowe dla przyszłości UE.