Niedługo po transformacji ustrojowej, kiedy Polacy w wyborach chodzili od politycznej ściany postsolidarnościowej do ściany postsocjalistycznej, któryś z polityków stwierdził, że wymiana kadr w urzędach i ministerstwach to normalna rzecz; w końcu politycy chcą otaczać się swoimi ludźmi i mają do tego prawo. Przez lata zjawisko narastało i dotyczyło już nie tylko stanowisk kierowniczych, ale też coraz niższych pozycji urzędniczych i dosięgło nawet sprzątaczki. Zjawisko to przy akceptacji społecznej rozszerzało się na wszystko, w czym tylko państwo miało swój udział. Mam tu na myśli spółki Skarbu Państwa, czyli ten sektor gospodarki, który przez polityków jest w mniejszym lub większym stopniu kontrolowany. Wybory i zmiana władzy to zmiana obsady na „stołkach” współcześnie od samej góry aż po sam dół drabiny stanowiskowej. Nie liczy się przecież w kraju nad Wisłą praca i wiedza, ale stare dobre BMW, czyli bierny mierny, ale wierny.