Tylko co dokładnie? Jak pisze Bogusław Chrabota, świat lemingów to „perfekcyjnie zakreślone strefy prywatności". To „ciepła woda w kranie", „niezobowiązujący seks" i „uśmiechnięci politycy, zrelaksowani i opaleni". Owszem, kiedy opaleni są wyłącznie politycy, a ludziom brakuje pieniędzy na wakacje choćby raz do roku, wtedy jest źle. Ale odkładając na bok rozdział dóbr na linii Kolonia, Warszawa, a nawet Sewastopol, dlaczego świat uśmiechu i relaksu zasługuje na ironię? Nawet jeśli dążenie do niego jest cechą obśmiewanych lemingów, to niniejszym oświadczam: chciałbym, aby taki był nasz świat.
Dorastając w tak zwanym inteligenckim domu w późnych latach 80. (wtedy „inteligencki" nie brzmiał jeszcze tak sarkastycznie jak dziś), pamiętam pewną półkę w dużym pokoju. Miałem ją akurat na wysokości oczu. Na regale wypełnionym szaroburymi tomami serii wydawniczej „Nike", mało zachęcającymi i niezrozumiałymi dla dziecka, półka emanowała żywymi kolorami. By tak rzec, wyróżniała się opalenizną. Rodzice gromadzili tam kolejne wydania amerykańskiego „Newsweeka". W surrealistycznym świecie PRL, w którym słowo pisane przedstawiało prawdę i fałsz niejako na opak, chcieliśmy wierzyć, że w ten sposób ziarno prawdy z oazy wolności dociera także do naszego mieszkania. Wyobrażaliśmy sobie, że „tam" jest wielobarwny świat uśmiechu, ale i świat wartości.
Było to oczywiście spore nieporozumienie. Nasi okładkowi pupile, rozradowani mudżahedini ze stingerami na plecach, szybko przepoczwarzyli się we wcielenie wszelkiego zła – talibów. Prezydent Ronald Reagan też wcale nie okazał się dobrodusznym, prostolinijnym kowbojem. A jednak zastanawiam się, co w tym złego, by po niezliczonych pokoleniach Polaków, których życie podporządkowane było etosowi, powstaniom, konspiracji i różnym ketmańskim szpagatom, po prostu mieć ciepłą wodę w kranie i spokój życia prywatnego? Czy wymarzoną rolą Polaka jest los bohatera rozdartego między miłością do kraju i do bliskich, w którym wybór paść musi (bo musi!) na ojczyznę? Zamiast prorokować rok nienawiści i mnożących się granic, na przekór wszystkiemu proponuję życzyć sobie roku uśmiechu.
Oczywiście, abyśmy mieli rok uśmiechu, nie wystarczy garstka radosnych „utracjuszy" na placu Zbawiciela czy nawet w całej belgijskiej dzielnicy Kolonii. Nie wystarczy również, aby uśmiechali się politycy w dalekiej Brukseli. Ale rok uśmiechu nie musi zaraz oznaczać samobójczego pędu lemingów. A propos, o co chodzi z tymi sympatycznymi gryzoniami?
Obalanie mitów
Przypomnę: „Białe pustkowia", film Disneya pozornie dokumentujący życie północnej fauny, stworzyły mit, który nie tylko rozmija się z rzeczywistością, ale też po rozszyfrowaniu staje się groźnym memento. Scena zbiorowego samobójstwa, w którym lemingi niczym w stadnym obłędzie skaczą ze skały, jest sfingowana. Jak ustaliła kanadyjska telewizja CBC, filmowcy za pomocą obrotnicy sami wrzucali zwierzęta do rzeki. Specjalna technika zdjęciowa pozwoliła stworzyć wrażenie wielkiej masy. W rzeczywistości okrutna ekipa Disneya dysponowała stosunkowo niewielką liczbą zwierząt. Nieprawdą jest zatem, że gryzonie popełniają zbiorowe samobójstwa, a tym bardziej że zabijają się bez powodu.
Czego uczy nas historia z rzekomym dokumentem o lemingach? Po pierwsze, warto być czujnym i sprawdzać, czy nasza wizja rzeczywistości nie jest przypadkiem odpryskiem fantazji jakiegoś Walta Disneya. Po drugie, skoro już wiemy, że lemingi to nie społeczność samobójców-idiotów, to zamiast spisywać je na śmierć, przemyślmy alternatywę: 2016 nie tylko rokiem uśmiechu, ale i obalania mitów.