Spór o Trybunał Konstytucyjny zatacza kolejne kręgi. Przy okazji wszystkim coraz bardziej umyka, o co w nim właściwie chodzi. A chodzi nie o demokrację – jak próbują nam wmawiać obrońcy starego porządku – lecz o rzecz dla funkcjonowania każdego sądu podstawową – o jego niezawisłość. Przy czym dla naszych „demokratów" niezawisłość sądu jest wtedy, gdy wszyscy albo przynajmniej większość składu sędziowskiego im sprzyja.
Taki był od samego początku zamysł Platformy Obywatelskiej, która ostatnim rzutem na taśmę dokonała w poprzedniej kadencji Sejmu skoku na Trybunał, przeistaczając go w istocie w coś na kształt trzeciej izby parlamentu, w której posiada absolutną większość. Od samego początku było jasne – ostrzegał zresztą przed tym scenariuszem prezydent Andrzej Duda – że wywoła to konflikt. Dlatego też nie da się w żaden sposób uzasadnić tezy, że przeciwnicy zmian w Trybunale walczą o jego niezawisłość. Przeciwnie, „obrońcy demokracji" wykorzystali Trybunał do prowadzenia wojny z obecną parlamentarną większością. Gdyby nie było problemów z Trybunałem, znaleźliby sobie zapewne inny pretekst.
Platforma po prostu połknęła Trybunał. I nawet jeśli wybrani z jej rekomendacji sędziowie są rzetelni, to trudno nie dostrzec, że powołano ich nie z powodu ich rzetelności, ale z przyczyn politycznych – z nadzieją, że będą utrudniali rządy nowej ekipie. Gdyby tak nie było, gdyby naprawdę chodziło o niezawisłość i demokrację, Platforma pozostawiłaby wybory nowych sędziów kolejnemu parlamentowi. Do tego jednak świadomie nie dopuszczono i w rezultacie Trybunał jest dziś sądem zdominowanym przez jedno środowisko, a więc takim, co do którego istnieje prawdopodobieństwo, że może sprzyjać jednej stronie. A takie prawdopodobieństwo – nawet niewielkie – w przypadku zwykłego sporu przed sądem jest już wystarczającą przesłanką do wyłączenia sędziów od orzekania. Właśnie w trosce o niezawisłość i uczciwy wyrok. Dlaczego zatem zasady obowiązujące wszystkie sądy i wszystkich obywateli mają nie dotyczyć „obrońców demokracji"?
Wielu z nas korzysta w różnych spornych sprawach z drogi sądowej. Wyobraźmy sobie zatem, że nieuczciwy dłużnik winien jest nam pieniądze. Kierujemy sprawę przeciwko niemu do sądu, ale kiedy dochodzi do rozprawy, dowiadujemy się nieoczekiwanie, że sędzia jest bratem naszego nieuczciwego dłużnika, prezes sądu jego ojcem, a wezwany biegły pracował wcześniej w firmie naszego kontrahenta. A gdy domagamy się wyłączenia takiego sędziego i biegłego z naszej rozprawy, zostajemy oskarżeni o zamach na niezawisłość sądu. Czy taki stan rzeczy może gwarantować uczciwe rozwiązanie naszego sporu?
Dziś w Polsce mamy sytuację podobną. Trybunał Konstytucyjny składa się – licząc sędziów dopuszczonych do orzekania – z 13 osób zaprzysiężonych przez zdominowany przez PO parlament oraz dwóch – z rozdania pisowskiego. Jeszcze raz powtórzę: nie chodzi o to, że sędziowie ci są nieuczciwi, lecz o to, że okoliczności polityczne mogą mieć wpływ na ich niezawisłość. Zwłaszcza że prezes Andrzej Rzepliński, funkcjonując publicznie jak polityk, zrobił wiele, aby takie podejrzenia stały się jeszcze bardziej uprawnione.