Jakub Ekier: Polityczny przełom przed nami. Czas na polską rewolucję godności

Niech nie powtarza się odwet na wyborcach przegranej władzy. Czas, byśmy znieśli bariery piętnujących słów i symboli. Mamy teraz szansę znaleźć wspólną Polskę – apeluje publicysta.

Publikacja: 04.11.2023 12:00

Jakub Ekier: Polityczny przełom przed nami. Czas na polską rewolucję godności

Foto: Bloomberg

Po wyborach duża część mediów serwuje sensacje: kto obejmie jaki urząd, kto się „spakuje”. Łatwo się nam przez to czuć biernymi widzami politycznej gry, których ta znów podzieli po staremu. A przecież możemy sami zacząć od nowa. 

Śmiem proponować zmianę w patrzeniu na współrodaków, ryzykując czyjś odruch ironii: idealista… Śmiem, bo 15 października głosowaliśmy w oczekiwaniu przełomu najsilniejszego od 1989 roku. Bez tak mocno rozbudzonych lęków albo nadziei nie stalibyśmy tamtego dnia w tak długich kolejkach. 

Tę w moim lokalu wyborczym otaczała krzątanina i trudniej niż zwykle było przyjrzeć się innym wyborcom. Słabiej odczułem fascynującą mnie od dawna sprzeczność: każda z głosujących osób widoczna tak wyraźnie, a jej wybór tak nieodgadniony. Tym razem w kolejce długowłosy student przede mną i niepozorny okularnik za mną, co chwila przesłaniani przez zmierzających do urny, pozostali jak inni polityczną zagadką. Tylko brzuchacz obok, noszący żałobę za paznokciami, i jego wiekowa, smutno ubrana matka coś ujawnili. Nie przyjmując karty do referendum, zaprzeczyli moim domysłom. A może stereotypom?

Warszawka, lud smoleński, lemingi, mohery. Czy stereotypy muszą dzielić Polaków?

Pozory myliły, twarze nie dawały poznać opcji. Dlaczego o tym wspominam? Dlatego, że tamtej niedzieli w lokalach wyborczych wyjątkowo licznie widzieliśmy cudze twarze. A wymowa poszczególnej twarzy rozprasza stereotyp. W tym szansa na przełom – jeśli tylko w nią teraz uwierzymy. 

Bo współrodaków oddalają od siebie właśnie stereotypy. Tych u nas nie brak: „warszawka” albo „lud smoleński”, „lemingi” albo „mohery”, „elity III RP” albo „janusze”... To zawsze jacyś tamci, w swojej inności odlegli jak tłum na nieostrej fotografii. Komu chciałoby się zgadywać, z jak różnych przeżyć czerpią poglądy, z jak osobistych pobudek je wyrażają. Nie widać ich twarzy. A tylko kogoś bez twarzy wlicza się w bezwolną masę odmieńców. 

Czytaj więcej

Po wyborach tworzymy mity, a powinniśmy zderzyć się z rzeczywistością

I właśnie z tym wliczaniem trzeba skończyć. Czas na przełom. Czas, byśmy w inaczej myślących i głosujących uczyli się dopatrywać ludzi jak my jedynych, obdarzonych jak my wrażliwością, obarczonych każde innym nieodgadnionym dramatem. Czas, byśmy znieśli bariery piętnujących słów i symboli. By na przykład wyraz „lewak” nie pomawiał codziennie jednej strony politycznej o ekstremizm, a ta by więcej nie mściła się słowem „prawak”. By gwałt nie odciskał się gwałtem.

Niech nie powtarza się odwet na głównych wyborcach przegranej władzy. Dosyć już dowcipów rysunkowych, na których chłopka w chuście zawiązanej pod brodą ma uosabiać ciemnotę przekupywaną rozdawnictwem. Dosyć pisania o „tłumie” albo „ludzie”. Sprawmy, by troska o równość przestała być wybiórcza. Pomyślmy o wielkim, a niedostrzeganym wykluczeniu polskiej wsi. O tym, jak w naszym języku panoszą się słowa „wiocha” i pogardliwie rozumiane „wieśniak”. 

Pora by internauci, publicyści i politycy zatrzymali błędne koło wzajemnych zniewag

Czas w Polsce na przełom. Na rewolucję godności, ale tym razem cudzej, na uderzenie się w piersi, ale we własne. Bo także krzywdzonemu łatwo w odpowiedzi krzywdzić, broniącemu się nietrudno przejąć chwyty przeciwnika. Owszem, obóz polityczny, który od dekad zwał się „patriotyczno-niepodległościowym”, już samym takim rozróżnieniem przypisywał drugiej stronie zdradzieckie knowania. Ale co z tego? I co z tego, że myślący podobnie jak ja nie byli zwłaszcza w ostatnim ośmioleciu zaliczani do Polaków? Niedawno przecież w tłumie demonstrujących, naznaczonych stygmatem „gorszego sortu”, zawtórowałem przekornym okrzykom „Tu jest Polska”. Okrzykom, które, choćby nie wprost, też kogoś wykluczały.

A Polska nie jest ani „tu”, ani po stronie przeciwnej politycznie. Więc gdzie jest? Nikomu z nas o tym sądzić. I może właśnie w takiej pokorze mamy teraz szansę znaleźć wspólną Polskę. W pokorze wobec wielkich słów, tak często obracanych przeciw innym, nadużywanych publicznie tak łatwo, że coraz trudniej uczciwie ich użyć. W pokorze także wobec tego, co na takie nadużycia uodparnia. 

Przez ostatnich osiem lat partia rządząca zawłaszczała do celów niemoralnej propagandy państwowe media oraz instytucje – i trudno się było oprzeć tej potędze bez specjalnej intuicji albo wiedzy. Komu szczęśliwym trafem była dana, ten rozumie mechanizmy politycznego uwodzenia. Ale potępiając je, może też łatwiej, czysto po ludzku zrozumieć uwiedzionych współobywateli. 

Pora na rewolucję empatii. I szacunku. Pora by internauci, autorzy postów, publicyści i politycy zatrzymali błędne koło wzajemnych zniewag. By nikt się już nie usprawiedliwiał tym, że „druga strona też”. 

Nie wiemy, czy przegrani politycy nie będą utrudniać zszywania społeczeństwa. Nie wiemy też, czy ci wygrani pomogą w takim przełomie. Ale tylko my sami możemy w nim sobie przeszkodzić

Owszem, zwłaszcza ludzie władzy i mediów muszą wiedzieć, że jest nad nimi etyka zawodowa, prawo i konstytucja. Niech ci z nich, którzy takie normy naruszali, ponoszą odpowiedzialność teraz i zawsze. Ale także my, rządzeni, sami przyjmijmy działające symetrycznie reguły. Naszymi słowami nie czyńmy drugim, co nam niemiłe. Niech to będzie czymś wspólnym ponad nami, niech zacznie nas łączyć. 

Wspólne nadzieje?

Owszem, nie wiemy, czy przegrani politycy nie będą utrudniać zszywania społeczeństwa. Nie wiemy też, czy ci wygrani, dotrzymując obietnic, pomogą w takim przełomie. Ale tylko my sami możemy w nim sobie przeszkodzić. Możemy, bo z każdą medialną sensacją łatwiej teraz uwierzyć, że sprawy potoczą się po staremu. Z każdym dniem łatwiej zapomnieć poczucie własnej sprawczości. 

Ale przecież od 1989 roku, od czasu zbyt rzadko zwanego „przełomem”, nie zaznaliśmy tego poczucia tak mocno jak w niedawną wyborczą niedzielę. W ten dzień, kiedy staliśmy w kolejce do spełnienia może różnych, a może wspólnych nadziei. 

Jakub Ekier jest poetą, tłumaczem, eseistą, publicystą

Po wyborach duża część mediów serwuje sensacje: kto obejmie jaki urząd, kto się „spakuje”. Łatwo się nam przez to czuć biernymi widzami politycznej gry, których ta znów podzieli po staremu. A przecież możemy sami zacząć od nowa. 

Śmiem proponować zmianę w patrzeniu na współrodaków, ryzykując czyjś odruch ironii: idealista… Śmiem, bo 15 października głosowaliśmy w oczekiwaniu przełomu najsilniejszego od 1989 roku. Bez tak mocno rozbudzonych lęków albo nadziei nie stalibyśmy tamtego dnia w tak długich kolejkach. 

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Michał Matlak: Czego Ukraina i Unia Europejska mogą nauczyć się z rozszerzenia Wspólnoty w 2004 r.
Opinie polityczno - społeczne
Bogusław Chrabota: Wolność słowa w kajdanach, ale nie umarła
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Nizinkiewicz: Jak Hołownia może utorować drogę do prezydentury Tuskowi i zwinąć swoją partię
Opinie polityczno - społeczne
Michał Kolanko: Partie stopniowo odchodzą od "modelu celebryckiego" na listach
Opinie polityczno - społeczne
Marek Kutarba: Dlaczego nie ma zgody USA na biało-czerwoną szachownicę na F-35?
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił