Czy wiemy, ilu nas jest

Potrzeba reformy sposobu pomiaru liczebności i struktury populacji – pisze socjolog.

Publikacja: 18.07.2023 03:00

Czy wiemy, ilu nas jest

Foto: adobe stock

Liczba ludności”, „populacja”, „liczba mieszkańców” to pojęcia, z jakimi stykamy się na co dzień w publicznych dyskusjach. Przyjmujemy za wiarygodne liczby ogłaszane przez urzędy statystyczne i umieszczane w podręcznikach.

Dwa lata po zakończeniu ostatniego Narodowego Spisu Powszechnego Ludności i Mieszkań 2021 (NSP) znamy dwie wielkości populacji Polski opublikowane przez Główny Urząd Statystyczny: 37 mln (rezydenci) i 38 mln (ludność według definicji krajowej). Pierwsza liczba – według definicji – obejmuje osoby mieszkające w Polsce przez minimum rok. Nie jest jednak jasne, w jakiej mierze udało się służbom statystycznym dotrzeć do imigrantów oraz ustalić, jak długo przebywają w Polsce.

Druga z podanych wielkości jest ważniejsza, gdyż (poprzez zakorzenienie w prawodawstwie) wpływa bezpośrednio na realizację krajowych polityk publicznych. Co kluczowe, podczas obliczania liczby ludności według definicji krajowej z mocy definicji pomija się znaczną część migracji. Pomiędzy spisami natomiast (przez dekadę!) ta kluczowa miara zliczająca nas jako społeczeństwo jest nieczuła zarówno na emigrację obywateli polskich (o ile nie wymeldowują się przed wyjazdem), jak i na pojawienie się dowolnej liczby cudzoziemców (dopóki nie dojdzie do ich wymeldowania czy zameldowania na pobyt stały).

Jednocześnie na kurczącym się rejestrze meldunków (liczba osób bez stałego meldunku szybko rośnie) jest oparty m.in. podział mandatów pomiędzy okręgi wyborcze. Podstawą jest w tym wypadku rejestr wyborców, który według stanu na 31 grudnia 2022 r. mówił o „36 mln mieszkańców Polski”.

Czy jest nas zatem 36, 37, 38 czy ponad 39 mln (tyle obejmował „wykaz osobowy-adresowy” utworzony przed rozpoczęciem NSP 2021)? Na poziomie kraju różnice zaczynają być wyrażane w milionach, a lokalnie potrafią być jeszcze bardziej wyraziste, bo napływ imigrantów koncentruje się w kilku metropoliach. Ich włodarze wskazują znacznie wyższe liczby osób „nocujących” w ich miastach od urzędowych statystyk liczby zamieszkującej tam ludności. Podobne rozbieżności są obserwowane w dynamicznie zaludniających się gminach podmiejskich.

Efekty tej sytuacji nie są tylko ciekawostką dla demografów czy socjologów. Często nie zdajemy sobie sprawy, że na liczbie ludności, określonej według definicji krajowej, opieramy kluczowe decyzje dotyczące zbiorowości, w tym: Jak rozdysponować subwencje budżetowe dla samorządów; Jak zapewnić stabilność systemu emerytalnego oraz zorganizować w przyszłości opiekę (w tym zdrowotną) nad rosnącą liczbą osób starszych; Ile miejsc zaplanować w szkołach, żłobkach, szpitalach, schronach; Jak prowadzić politykę migracyjną; Ile mandatów poselskich czy senatorskich przypisać poszczególnym okręgom wyborczym; Gdzie rozbudowywać drogi i transport publiczny?

W raporcie, który publikujemy razem z Fundacją im. Stefana Batorego i Unią Metropolii Polskich, pt. „Czy wiemy, ile nas jest?” staramy się uzmysłowić, że jako państwo bazujemy na metodzie pomiaru liczebności i struktury ludności zaprojektowanej w „prostszych metodologicznie” czasach, kiedy każdy obywatel musiał być gdzieś zameldowany, a „polskie społeczeństwo składało się w 99 proc. z Polaków”. Pomiar ten wymaga reformy szybszej, niż przewiduje kalendarz spisów powszechnych, zgodnie z którym następne badanie zaplanowano na 2031 rok.

Nie my pierwsi stajemy wobec potrzeby takiej zmiany. Wiele państw strefy Schengen musiało zreformować ten obszar statystyki publicznej, eksperymentując z różnymi podejściami. Powodem była potrzeba częstszego (i bardziej rzetelnego) monitorowania stanu ludności, uwzględniającego wyzwania związane z nasilonym i nie zawsze rejestrowanym przepływem migrantów. Ważkich argumentów za tym, aby przeznaczyć na ten cel siły i środki, jest wiele: począwszy od zapewnienia dobrych usług publicznych i bezpieczeństwa, poprzez sprawiedliwą dystrybucję środków, po równe wybory powszechne. Przyjęcie innych założeń odnośnie do wliczania imigrantów do grupy rezydentów Polski może w sposób zauważalny wpłynąć na podział subwencji budżetowej, na podział środków pochodzących z europejskiego budżetu czy na liczbę mandatów przypisanych danemu okręgowi wyborczemu.

Stoimy na stanowisku, że należy zaprzestać równoległego stosowania dwóch definicji liczby ludności i przyjąć jako jedyną obowiązującą metodykę opartą na liczeniu rezydentów, rekomendowaną przez ONZ i Eurostat. Jako państwo powinniśmy przejść na realizację corocznego „spisu kroczącego”, który zastąpiłby dotychczasowe metody bilansowe obliczania liczby ludności. Jest to możliwe w kontekście powstałych w ostatnich latach (lub powstających) rejestrów oraz systemów gromadzących istotne dane o ludności. Rejestry te, wsparte badaniami ankietowymi, mogą znacząco wesprzeć monitorowanie migracji oraz innych zmian społecznych i demograficznych.

Znajdujemy się na początku drogi. Zmiany wymagają dyskusji oraz konstruktywnej krytyki. Jesteśmy przekonani, że ten proces powinien zostać rozpoczęty bardzo szybko.

Marek Turlejski – socjolog, data scientist, przedsiębiorca. Od ponad 20 lat zajmuje się wykorzystaniem danych w biznesie. Ekspert w zakresie geoprzestrzennej analizy mobilności oraz zjawisk społeczno-ekonomicznych

Liczba ludności”, „populacja”, „liczba mieszkańców” to pojęcia, z jakimi stykamy się na co dzień w publicznych dyskusjach. Przyjmujemy za wiarygodne liczby ogłaszane przez urzędy statystyczne i umieszczane w podręcznikach.

Dwa lata po zakończeniu ostatniego Narodowego Spisu Powszechnego Ludności i Mieszkań 2021 (NSP) znamy dwie wielkości populacji Polski opublikowane przez Główny Urząd Statystyczny: 37 mln (rezydenci) i 38 mln (ludność według definicji krajowej). Pierwsza liczba – według definicji – obejmuje osoby mieszkające w Polsce przez minimum rok. Nie jest jednak jasne, w jakiej mierze udało się służbom statystycznym dotrzeć do imigrantów oraz ustalić, jak długo przebywają w Polsce.

Pozostało 87% artykułu
1 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Magdalena Louis: W otchłań afery wizowej nie powinno się wrzucać całego szkolnictwa wyższego
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Niemiecka bezczelność nie zna granic
Opinie polityczno - społeczne
Mirosław Żukowski: Nie spodziewajmy się, że igrzyska olimpijskie cokolwiek zmienią
Opinie polityczno - społeczne
Michał Urbańczyk: Kamala Harris wie, jak postępować z takim typem człowieka jak Trump
Materiał Promocyjny
Mity i fakty – Samochody elektryczne nie są ekologiczne
Opinie polityczno - społeczne
Michał Wojciechowski: Drogi do sprawnego państwa