Wygwizdanie na otwarciu igrzysk europejskich byłego wicepremiera, ale wciąż jeszcze ministra, było powtórzeniem incydentu sprzed dokładnie 35 lat. Piłkarska Wisła zmagająca się o mistrzostwo Polski była wtedy klubem milicyjnym, co wiązało się z obecnością na meczach ówczesnego szefa krakowskiej MO i SB gen. Jerzego Gruby, który z urzędu był również prezesem Wisły.

Gruba znany był jako „wampir z Katowic”, co wynikało z zasług dla ówczesnej władzy (między innymi pacyfikacji kopalni „Wujek” i fałszowania dowodów zabójstwa Grzegorza Przemyka), ale także z surowości wobec opozycji na Śląsku. Do Krakowa posłano go w nadziei, że ukróci rozhulaną pod Wawelem podziemną Solidarność. Tymczasem właśnie w 1988 roku na tym samym (nieco tylko przebudowanym) stadionie został zmuszony do opuszczenia trybun nie przez same gwizdy i buczenie, ale też skandowanie sloganów z podziemnej i nielegalnej gazetki „Hutnik”. Duch wolności unosi się nad tym stadionem. Choć kibice Wisły na pewno nie potrafili jeszcze ubrać swej intuicji w słowa, to nie minął rok, a komunizm w Polsce przeminął wraz z jego funkcjonariuszami.

Czytaj więcej

Igrzyska europejskie. Andrzej Duda, Jacek Sasin i gwizdy. Teraz czas na sport

Dlatego doradzałbym politykom baczną obserwację i podsłuchiwanie tego, co mówią między sobą kibole, zamiast trzymania nosów w sondażach, które bywają mylące. Zwłaszcza politykom – jak się to powiada – „trzymającym władzę”. Czy Jackowi Sasinowi i jego kolegom (prezydent Duda też został tam wygwizdany) uda się wypromowanie własnych osób za pomocą tych igrzysk? Mocno w to wątpię. Są trzecią ekipą, po dyktaturach Azerbejdżanu i Białorusi, która tego niebezpiecznego instrumentu się chwyta, ale pierwszą wygwizdaną. Podobnie z prezydentem Jackiem Majchrowskim, który rządzi już w Krakowie nieprzyzwoitą liczbę kadencji, a pewnie miałby ochotę na kolejną.

Życzę im powodzenia, ale o wszystkim i tak zadecyduje biznes, w jaki nieuchronnie zmienia się każdy ludzki wyczyn: od sportu stadionowego, przez zdobywanie najtrudniejszych wierzchołków i nurkowanie do wraku „Titanica”, aż po parady LGBT; rzecz jasna z plusem. Że czasem kończy się źle, pokazuje niedawna tragedia batyskafu i bezmiar zwłok pozostawionych w Himalajach. Ale pieniądze i tak są liczone, nieraz z sukcesem. Czy tak będzie i tu? Czy krakowski biznes zarobi, ożyją hotele i restauracje? Nie wiem, ale wcześniej niż te rachunki spełnia się zwykle wyrok kibolskiej wygwizdówy.