Nie wiem, w jaki sposób wydostano wiadomości ze skrzynki Michała Dworczyka. Nie ma tu zapewne wielkiej tajemnicy – politycy bywają skrajnie niefrasobliwi i dyletanccy, jeśli idzie o zabezpieczenia informatyczne. Może to faktycznie byli Rosjanie, a może nie. Władza od początku twierdzi, że winny jest Kreml, ale politycy PiS winiliby Putina, nawet gdyby w samochodzie prezesa Kaczyńskiego podczas jego gawędziarskiego objazdu Polski nawalił rozrząd.
Nigdy natomiast nie usłyszeliśmy jednoznacznego dementi dotyczącego autentyczności tych wiadomości. Najpewniej po prostu dlatego, że są prawdziwe. Ich treść pasuje idealnie do faktów, a sposoby komunikacji i ustalania spraw są takie, jakich spodziewalibyśmy się od ekipy Mateusza Morawieckiego.
Czytaj więcej
Korespondencja mająca pochodzić od szefa Kancelarii Premiera naraża na odpowiedzialność prawną Julię Przyłębską.
Wiadomość, w której Michał Dworczyk relacjonuje swoje spotkanie z panią prezes Trybunału Konstytucyjnego Julią Przyłębską, w zasadzie powinna wywołać szok, ale po siedmiu latach podporządkowywania sobie wszelkich państwowych struktur przez PiS szoku już nie ma. Trybunał Konstytucyjny, mimo małych buntów na pokładzie, również w przypadku sędziów z nowego rozdania, usytuował się już w świadomości obserwatorów polityki jako jedno z narzędzi władzy. Ma status podobny jak, powiedzmy, UOKiK, którego prezesa powołuje i odwołuje premier, czy absurdalna Rada Mediów Narodowych, która jest całkowicie zbędnym pośrednikiem między większością sejmową a zarządami rządowych mediów. TK istnieje, bo wpisano go do konstytucji, ale właściwie równie dobrze mogłoby go nie być.
W reakcji na ujawnienie e-maila Julia Przyłębska oznajmiła, że nigdy z nikim nie omawiała orzeczeń, jakie miały zapaść w TK. Ale też nikt tu niczego takiego nie twierdzi i nic takiego ze wspomnianej wiadomości nie wynika. Mowa tam jest tylko o terminach rozpraw – a to przecież całkiem co innego. Co ciekawe, minister Dworczyk, relacjonując oczekiwane terminy panu premierowi, dodaje od razu, ile dane orzeczenie może kosztować budżet, co tłumaczy nam, czemu miałyby służyć rozmowy szefa Kancelarii Premiera z panią prezes. Po prostu przy tym poziomie naciągnięcia budżetu wyroki oznaczające kolejne miliardy wydatków mogą być problemem i należy je możliwie mocno odwlekać w czasie.