Oficjalne dane i tak nie oddają skali edukacyjnego paraliżu – nawet wtedy, gdy szkoły teoretycznie były otwarte, działały one co najwyżej w trybie hybrydowym. Wystarcza bowiem jeden pozytywny test w klasie, by wszyscy chodzący do niej uczniowie znaleźli się na kwarantannie.
Koszty wynikające z zamknięcia szkół można z grubsza podzielić na trzy rodzaje. Po pierwsze, najbardziej oczywiste, są kwestie stricte edukacyjne. Zarówno nauczyciele, jak i uczniowie zgodnie przyznają, że nauczanie zdalne to marny erzac prawdziwej szkoły. Po drugie, dokonuje się od kilkudziesięciu miesięcy przyspieszenie rozwarstwienia społecznego. Ci, których na to stać, organizowali dla swoich dzieci dodatkowe zajęcia, sami poświęcali sporo czasu na wyrównanie edukacyjnych braków. Wiele uboższych rodzin nie może sobie na to pozwolić, podobnie jak na zapewnienie wszystkim swoim dzieciom komputerów do nauki zdalnej.
Po trzecie wreszcie, mamy do czynienia z prawdziwą pandemią problemów psychicznych wśród dzieci i młodzieży. W 2020 roku w grupie wiekowej 7–18 lat miały miejsce 843 próby samobójcze.
W ubiegłym roku było ich już 1334. Psychologowie diagnozują u coraz większej liczby dzieci i młodzieży depresję i zespół stresu pourazowego. Wszystko to są zjawiska, z których konsekwencjami będziemy się mierzyć jeszcze przez długi czas. Rośnie pokolenie lockdownu.
A korzyści wynikające z zamknięcia szkół? W 2020 roku nie istniały praktycznie żadne badania, które pokazywałyby znaczący wpływ takich decyzji na sytuację epidemiczną. Ale wówczas działaliśmy w stanie generalnej niewiedzy i niepewności, więc te pierwsze lockdowny można jeszcze jakoś tłumaczyć. Od tamtej pory przeprowadzono jednak na całym świecie ponad 70 takich badań, które zgodnie pokazują, że zamykanie szkół nie ma sensu. Efekty są więc wątpliwe, a straty – trudne do oszacowania.