Kleiber: Polityka przesłania rzeczywistość

Patrzymy na świat w sposób stronniczy. Zaczynamy lubić wyłącznie ludzi o poglądach podobnych do naszych i nie cierpimy pozostałych – pisze były prezes Polskiej Akademii Nauk.

Publikacja: 19.09.2016 20:21

Emocje polityczne niepotrzebnie antagonizują Polaków– uważa autor.

Emocje polityczne niepotrzebnie antagonizują Polaków– uważa autor.

Foto: Fotorzepa, Piotr Guzik

Społeczeństwo polskie jest skłócone z powodu radykalnego sporu politycznego. W prasie czytamy mnóstwo tekstów stawiających krytyczną diagnozę takiego stanu rzeczy. Najwyższy więc czas na propozycje terapii.

Zacznijmy dyskusję od rzeczy podstawowych. Wyróżnijmy roboczo trzy poziomy uczestnictwa każdego z nas w życiu społecznym. Pierwszym niech będzie rodzina i najbliżsi przyjaciele, drugim – znajomi (sąsiedzi, współpracownicy, koledzy), wreszcie trzecim – krąg znajomych sieciowych stworzony przez nowe technologie komunikacyjne, a w szczególności przez uczestnictwo w mediach społecznościowych. O ile w sensie statystycznym można zapewne uznać, że w ostatnich latach poziom pierwszy zachowuje w przybliżeniu swe znaczenie w naszym życiu, a trzeci bardzo się rozszerza, o tyle wyraźnie widoczne jest osłabienie poziomu drugiego. I to staje się podłożem wielkiego społecznego problemu. Właśnie bowiem bliżsi i dalsi znajomi odgrywają kluczową rolę w kształtowaniu naszych zdolności negocjacyjnych i uczą zawierania racjonalnych kompromisów, czyli rzeczy tak odczuwalnie nieobecnych w naszym życiu publicznym.

Niski kapitał społeczny

Przebywając dla przykładu wiele godzin obok kolegi w jednostce Ochotniczej Straży Pożarnej możemy nie cierpieć jego poglądów, musimy jednak szukać z nim porozumienia, aby prawidłowo wykonywać wspólne obowiązki. Mogę być osobą bardzo religijną, a kolega w pracy zagorzałym agnostykiem, ale wymagające współpracy zadania uświadamiają nam obu dzień po dniu wspólnotę celów i poczucie, że jesteśmy obywatelami swojej społeczności i swojego państwa. To klucz do zrozumienia wagi pielęgnowania kontaktów ze swym otoczeniem w kręgu różnego rodzaju znajomych i współpracowników.

Jestem głęboko zaniepokojony, gdy czytam, że zdecydowana większość Polaków nie ma żadnych pozytywnych kontaktów z sąsiadami, konkurencyjna atmosfera w pracy wyklucza zawieranie przyjaźni, a w organizacjach społecznych częściej się kłócimy niż harmonijnie współpracujemy. Wygląda na to, że dawno zidentyfikowana nasza słabość w postaci fatalnie niskiego kapitału społecznego nie stanowi dla nas żadnej nauczki – wiemy, że jest źle i nic nie robimy, aby było lepiej. Nieumiejętność dyskusji sprawia, że tracimy zdolność do postrzegania i rozumienia niewygodnych dla nas faktów. Patrzymy wtedy na świat w bardzo stronniczy sposób, co z kolei oznacza, że stajemy się podatni na ekstremalne poglądy polityczne, których skrajność usprawiedliwia w naszych oczach własną niezdolność do zachowań konsensualnych. Zaczynamy lubić wyłącznie ludzi o poglądach podobnych do naszych i nie cierpimy pozostałych.

Nasza niezdolność do utożsamiania się z naturalnym otoczeniem nie pozostawia nam wyboru – stajemy się skazani na silną identyfikację z „wielką" polityką, odbieraną bardzo emocjonalnie i zniekształcaną przez niektóre popularne, ale często stronnicze media. W konsekwencji czujemy się fatalnie, gdy rządzą ci „inni", ale odzyskujemy optymizm, gdy do głosu dochodzą „nasi". A wtedy konsekwentnie nie dostrzegamy już żadnych błędów przez nich popełnianych.

Modlitwa za sąsiada

Naszą tożsamość definiują strony sporu politycznego, polityka okazuje się raptem być w centrum naszego zachowania i naszych emocji. A polityka nie jest w stanie sprostać takim wyzwaniom. Stając się naszą moralną identyfikacją, czyni kompromis dyshonorem, eliminując de facto całe polityczne centrum.

Syndrom ten wzmocnił w ostatnich dekadach proces transformacji naszego kraju. Daliśmy się przekonać, że życiowy sukces to autonomiczna sprawa każdego z nas, a wolność pozwala zapomnieć o potrzebie współpracy i współodpowiedzialności za dobro wspólne.

Tymczasem to nieprawda, przekonałem się o tym naocznie, mieszkając w różnych krajach. Dla przykładu – w Kalifornii, na osiedlu kilkunastu małych domków na przedmieściach dużego miasta zachorował ciężko jeden z mieszkańców. I stała się wtedy rzecz dla mnie zdumiewająca – co wieczór wszyscy sąsiedzi schodzili się w kolejnym domu na choćby 10 minut, tworzyli w pokoju krąg, trzymając się za ręce, modlili się o zdrowie dla chorego, a potem się zastanawiali, jak można byłoby mu pomóc.

Czy można sobie wyobrazić taką sytuację w Polsce? To powinno nas naprawdę martwić, bo taka właśnie wrażliwość i takie zachowania są podstawą budowania wspólnego dobra.

Bez tego nic się nam nie uda. Na pytanie o drogi wyjścia z tej fatalnej sytuacji właściwa odpowiedź jest może dzisiaj taka: poszukujmy aktywnie równowagi pomiędzy emocjonalnym zaangażowaniem w politykę na najwyższym poziomie a obywatelskim budowaniem relacji lokalnych. Rozmawiajmy, przekonujmy się, szukajmy wspólnej drogi załatwiania istniejących wokół nas problemów. Nauczmy się godzić racje. Zainteresujmy się lokalnym samorządem, wybierajmy do niego społeczników, a nie przedstawicieli silnych ogólnokrajowych partii, mających środki na promocję i znających techniki piarowskiego wspierania swych kandydatów. Wykorzystajmy możliwości oferowane przez lokalne budżety partycypacyjne, bierzmy aktywny udział w spotkaniach z naszymi przedstawicielami w samorządach. Domagajmy się od mediów upowszechniania opinii wyrażanych przez obywateli i ich organizacje, a nie – jak to z reguły jest dzisiaj – polityków, do znudzenia tych samych, pojawiających się parę razy dziennie w gazetach, telewizji, radiu i internecie.

Taki mamy standard

Innymi słowy wspierajmy działania typowe dla społeczeństwa prawdziwie obywatelskiego, będącego w dłuższej perspektywie jedynym gwarantem racjonalnej, merytorycznej polityki dbającej o interes ogółu. Obniżenie zaś poziomu naszego zainteresowania wystąpieniami polityków skoncentrowanych na partyjnej walce i rzadko odnoszących się do rzeczywistych, strategicznych wyzwań stojących przed nami, będzie miało jeszcze i tę zaletę, że w miejsce płytkiego populizmu pojawi się z konieczności w ich wypowiedziach konkret – wzorce pochodzące z państw szczycących się ugruntowaną demokracją mówią o tym jednoznacznie. A może także w dodatku ośmieli ich do prowadzenia normalnej rozmowy – dzisiaj jest wielu polityków z jednej i drugiej strony, którzy nigdy nie odważyli się powiedzieć choćby jednego pozytywnego słowa o planach swych adwersarzy. Nawet jeśli mieliby pewnie ochotę, to jakoś „nie wypada".

Taki mamy standard. Tymczasem gołym okiem widać wyzwania wymagające działań prawdziwie wspólnotowych – bo czyż nie jest tak wobec zagrożeń dla naszego bezpieczeństwa, dla istnienia europejskiej solidarności, dla globalnego ładu energetycznego, dla spójności społecznej zagrożonej utrzymującymi się nierównościami? Czas poświęcany na toczone w Polsce polityczne walki, szczególnie te abstrahujące w imię partyjnych interesów od demokratycznie dokonywanych wyborów, jest według mnie czasem nie tylko straconym, ale także po prostu szkodzącym naszej wspólnej przyszłości. Rzeczowa krytyka – jak najbardziej, wykluczająca racjonalne kompromisy nienawiść w stosunku do mających odmienne poglądy – nie!

I na koniec jeszcze jedno – na naszą przyszłość patrzeć będziemy mogli z uzasadnionym optymizmem dopiero wtedy, gdy obywatelska współpraca i chęć niesienia pomocy w kręgu bliższych i dalszych znajomych stanie się dla nas prawdziwą i niezbywalną wartością. Zdobywany w ten sposób nowy kapitał społeczny przyniesie nam przy tym jeszcze jedną dodatkową ważną korzyść. Korzyść będącą konsekwencją faktu, iż dbając o dobro wspólne na lokalnym poziomie wyraźniej dostrzegać będziemy deficyt tej troski u reprezentujących nas polityków. A taka wiedza jest niezbędna do pobudzenia racjonalnych dyskusji o potrzebnym u nas reformowaniu całego systemu sprawowania władzy – ograniczaniu uciążliwej biurokracji, skutecznym rozliczaniu rządzących z poczynionych obietnic przedwyborczych, odświeżeniu świata polityki poprzez wprowadzenie kadencyjności wybieralnych władz na wielu poziomach, zmianie ordynacji wyborczej na mieszaną uwzględniającą jednomandatowe okręgi wyborcze i wielu innych ważnych sprawach.

Naiwne? No to pamiętajmy, że prawdziwą zmianę osiągnąć można tylko w drodze realizacji pozornie nierealnych pomysłów!

Autor jest profesorem nauk technicznych, byłym ministrem nauki. Od 2007 do 2015 roku prezes Polskiej Akademii Nauk, były doradca społeczny prezydenta Lecha Kaczyńskiego ds. kontaktów ze środowiskiem naukowym

Opinie polityczno - społeczne
Andrzej Szahaj: Nie tylko Elon Musk, czyli Dolina Krzemowa idzie po władzę
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Donald Trump zdobywa Biały Dom, a KO i PiS źle interpretują jego sukces
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Dlaczego obudziłam się na MAGA kacu i to zwykli Amerykanie mieli rację, nie ja
Opinie polityczno - społeczne
Stefan Szczepłek: 7 listopada – czarna data w dziejach świata
Materiał Promocyjny
Najszybszy internet domowy, ale także mobilny
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Czy Donald Trump jest geniuszem, skoro pokonał tak wyśmienitą kandydatkę?
Materiał Promocyjny
Polscy przedsiębiorcy coraz częściej ubezpieczeni