Bolesław Leśmian jest niewątpliwie „poetą prywatnym" – w tym znaczeniu, że kto go lubi, zwykle chowa w pamięci ulubione, bardzo własne wersy. Dla jednego będzie to „Dwoje ludzieńków", dla drugiej – rzecz o wspólnym gryzieniu jabłek („Chwytasz owoc, zanurzasz w nim zęby na zwiady"). Do kultywowania takich przywiązań nie potrzeba, rzecz jasna, żadnych wysokich patronatów: Leśmian żyje.
A mimo to wielka szkoda, że Senat nie zdecydował się na uczynienie zeń jednego z patronów przyszłego, 2017 roku. Nie Leśmiana szkoda, lecz senatorów. Nie wiemy, dlaczego to uczynili: ze stenogramu wynika, że nie debatowano nad tym ani przez chwilę. Być może zadecydowała ignorancja, być może potrzeba ograniczenia się do pięciorga patronów. Sugestie, że to antysemici z PiS „wycięli" arcypolskiego poetę o żydowskich przodkach tyleż są warte, co przeciwstawianie Leśmianowi Matki Boskiej (oba pomysły, uściślijmy, znalazły się na łamach „Gazety Wyborczej"). Dwaj niemal rówieśnicy Leśmiana, gen. Józef Haller i prezydent Władysław Raczkiewicz mają swoje niewątpliwe zasługi, ale i znane historykom błędy, zaniedbania i słabości: podobnego rachunku nie sposób zastosować do piszącego o dziwożonach poecie.