Wybór lisa, nie lwa

Donald Tusk odreagowuje uraz z 2005 roku, usiłując zdeprecjonować urząd prezydenta. Ale z władzy nie rezygnuje. W ten dziwaczny sposób stara się wypromować system kanclerski – pisze publicysta "Rzeczpospolitej"

Publikacja: 31.01.2010 19:19

Piotr Semka

Piotr Semka

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński Kub Kuba Kamiński

[b][link=http://blog.rp.pl/semka/2010/01/31/wybor-lisa-nie-lwa/" "target=_blank]Skomentuj[/link][/b]

Czy porzucenie ambicji prezydenckich jest dowodem siły czy słabości Donalda Tuska?

Dziennikarze piszący o decyzji premiera z nabożną czcią prześcigają się w kreowaniu go na altruistę, wzór patrioty i nadzieję polskich reform. Opozycja z PiS i SLD wykorzystuje swoje pięć minut i podkreśla, że w razie przegranej Tusk mógłby zostać wymieciony z kierownictwa Platformy Obywatelskiej. Opozycjoniści dorzucają jeszcze, że być może Tusk się obawia, iż były szef CBA Mariusz Kamiński szykuje jakieś nowe interesujące taśmy dotyczące afery hazardowej.

W pierwszym przypadku oceniający zakładają, że Tusk kierował się czystym idealizmem. W drugim – sugerują niskie przesłanki jego działań. Nikt nie ma racji do końca, bo na wybór premiera złożyło się wiele różnych czynników. Elementy poczucia siły oraz pewności siebie mieszają się tu z podświadomymi lękami oraz świadomością własnych słabości. Spróbujmy dokonać analizy "plusów dodatnich i plusów ujemnych" tej decyzji.

[srodtytul]Nie kandyduje, bo może[/srodtytul]

Zacznijmy od niemiłego dla opozycji stwierdzenia – Donald Tusk mógł podjąć taką decyzję, gdyż w tej chwili ma prawo zakładać, że w PO są kandydaci, którzy bez problemów wygrają z Lechem Kaczyńskim. Nawet w razie jakichś nieprzewidzianych kłopotów Tusk zawsze będzie mógł wzmocnić ich pozycję, osobiście włączając się do kampanii lub prosząc o to Włodzimierza Cimoszewicza, który silnie działa na wyobraźnię wyborców lewicy.

Gdy Tusk powołuje się na wysokie sondaże PO i osobistą popularność, to stoi na twardym gruncie. Jego pewność siebie wzmacnia jego pozycja za granicą. Jeżeli zajrzy do ostatniego tygodnika "The Economist", przeczyta, w jak przyjaznych słowach wychwala się tam polską gospodarkę. Jak można się domyślać, kciuki trzymają za niego i za Platformę liderzy UE z Angelą Merkel na czele. W Polsce zaś Donald Tusk ucieleśnia marzenia budowniczych III RP z 1989 r. o liderze większościowej partii transformacji, będącym gwarantem ładu demokratycznego i uznania Europy dla naszego kraju.

Ale ten sam Tusk, który z przyjemnością powołuje się dziś na zachęty Tadeusza Mazowieckiego, by porzucił prezydenckie ambicje, musi pamiętać, że w 1990 roku sam bezlitośnie punktował słabości obozu późniejszej Unii Demokratycznej i ramię w ramię z braćmi Kaczyńskimi wspierał hasło przyspieszenia z kampanii Lecha Wałęsy. A pamięć o tamtejszej aktywności wiązać musi z przekonaniem, że poklask elit i pochwały Zachodu nie gwarantują stałości nastrojów społecznych w Polsce.

[srodtytul]Nie kandyduje, bo ma uraz [/srodtytul]

Gdy pięć lat temu Tusk i Kaczyński walczyli ze sobą na śmierć i życie o Pałac Prezydencki, gmach ten kojarzył się z silną władzą Aleksandra Kwaśniewskiego. Gdy Tusk przegrał i sprzed nosa zabrano mu atrakcyjną zabawkę, popadł w depresję (wspominali o tym niedawno dziennikarze "Gazety Wyborczej"). Po pewnym czasie zaczął traumę odreagowywać – uderzył w Lecha Kaczyńskiego, ogłaszając wszem i wobec, że urząd prezydenta jest niewiele wart.

Praktyka polityczna lat 2005 – 2009 pokazała, że przy pewnej determinacji, pomocy mediów i braku skrupułów można skutecznie ująć urzędowi prezydenckiemu prestiżu. Można wypuścić na prezydenta obelżywego Janusza Palikota albo pozwolić, by podwładni zabrali mu samolot. Tej osobistej chęci ukarania Pałacu Prezydenckiego za to, że nie zamieszkał w nim Donald Tusk, towarzyszyło coraz silniejsze przekonanie, że uprawnienia głowy państwa trzeba ograniczyć. A w dalszym planie – zmienić konstytucję i doprowadzić do wybierania szefa państwa przez Zgromadzenie Narodowe.

W tej sytuacji decyzja o tym, czy kandydować czy nie, mogła być podjęta łatwiej, niż się przypuszcza. Wystarczyło myślowe rozgrzeszenie, że tak naprawdę nie ma się o co bić. Że walka o prezydenturę to przysłowiowy pojedynek o orzeszki.

Trudno jednak nie zauważyć, że wpycha to platformersów w zabawne paradoksy. Raz Donald Tusk ogłasza bowiem, że w ramach reformy konstytucji trzeba pozbawić prezydenta zbyt wielkiej władzy, po czym sugeruje, że władza Pałacu Prezydenckiego niewiele znaczy. Innym razem Jarosław Gowin, lansując kandydaturę Radosława Sikorskiego, przekonuje, że szef MSZ nadaje się na prezydenta doskonale, bo urząd ten jest związany głównie z polityką zagraniczną. Ciekawe stwierdzenie, zwłaszcza w ustach polityka partii, która od trzech lat dowodzi, iż polityka zagraniczna to domena rządu, a nie głowy państwa.

Rezygnując z tak zdeprecjonowanego wyścigu prezydenckiego, Donald Tusk nie rezygnuje z walki o władzę. Nie ma też zamiaru pozbawiać się przyjemności pognębienia rywala z poprzednich wyborów. Chce tylko zrobić to w inny sposób.

Wiele wskazuje na to, że przygotowuje się do wprowadzenia w Polsce systemu kanclerskiego. Wynik tych starań będzie znany dopiero za jakiś czas. Możliwe, że Tusk będzie w stanie stworzyć silny urząd kanclerza na wzór Konrada Adenauera i nie da się wypchnąć z centrum władzy, ale równie dobrze może ponieść dotkliwą porażkę. Aleksander Kwaśniewski już wskazuje, że Tusk nie ma szans na zmianę konstytucji.

[srodtytul]Nie kandyduje, bo ma problem z PO [/srodtytul]

Przemawiając w gmachu warszawskiej giełdy na tle efektownej mapy z Polską jako zieloną wyspą wzrostu gospodarczego, Tusk chciał stworzyć wrażenie, że ponaddwuletnie rządy Platformy przyniosły sukcesy na wszystkich polach. Owszem, w dziedzinie walki z kryzysem rząd ma powody do satysfakcji. Ale już kwestie reformy zdrowia, budowy autostrad, wzrostu bezpieczeństwa i usprawnienia pracy prokuratury na pochwały nie zasługują. A narastanie długu publicznego to dopiero wyzwanie, z którym będzie musiała się zmierzyć ekipa premiera z Gdańska.

[wyimek]Na udowodnienie teorii mówiącej, że prezydentura jest niewiele warta, można znaleźć wiele argumentów. Ale do tego, by powalczyć o Pałac Prezydencki, wystarczył instynkt walki[/wyimek]

Kolejne pytanie: czy za decyzją Tuska nie kryje się obawa przed sporem personalnym, który mógłby rozsadzić jedność partii? Nikt nie zagwarantuje przecież, że gdyby Tusk oddalił się od partii, przenosząc się do Pałacu Prezydenckiego, platformerskie buldogi nie skoczyłyby sobie do gardeł. W tym sensie Tusk jest przykuty do fotela premiera i stanowiska szefa PO. Ewa Milewicz rysuje w "Gazecie Wyborczej" taką oto dychotomię: wspaniały wizjonerski Tusk i Platforma, którą trzeba "przetrzepać" ze złych ludzi i niedobrych skłonności. Bo dla Platformy cały czas dużym problemem pozostaje afera hazardowa. Uparte zapewnienia, że słynna konferencja premiera nie miała na celu odwrócenia uwagi od przesłuchania Mirosława Drzewieckiego przed komisją śledczą, tylko wzmacniają podejrzenia. Owszem, na początku afera skłoniła Tuska do odważnego wyrzucenia sześciu ministrów. Ale potem okazało się, że lider PO nie może dalej przeciągać struny w demonstrowaniu bezkompromisowości.

Wysiłek, jaki obecnie platformersi wkładają w to, aby aferę hazardową wyciszać, pokazuje zaś, że wciąż się obawiają, by na jaw nie zaczęły wychodzić jakieś nowe szczegóły. Zresztą to od wygaszenia afery chce Tusk rozpocząć przygotowania do nowej kampanii. Przesłuchanie premiera zakończy przegląd najważniejszych świadków. A wtedy jedyne, co zostanie w pamięci, to słowa Mariusza Kamińskiego przeciwko słowom Tuska, Chlebowskiego czy Drzewieckiego. O tym, jak może wyglądać plan zakończenia kłopotliwej historii, świadczą słowa Mirosława Sekuły, który podkreśla, że wersje obu stron są tak ze sobą sprzeczne, iż któraś musi kłamać. Platforma wierzy, że większość Polaków uzna, iż kłamie Kamiński. A po wygaszeniu afery hazardowej nowa kampania z nowym kandydatem PO na prezydenta przykryje wszystkie inne słabości partii.

Na Facebooku już można znaleźć nowy profil kampanii społecznej o nazwie "Zróbmy wszystko, aby PiS nie wrócił do władzy", którego uczestnikami są posłowie Sławomir Nowak i Agnieszka Pomaska. Ton nadaje zresztą sam premier, który w czwartkowym wywiadzie dla TVN zadeklarował, że konsekwentnie realizuje plan, który spowoduje, iż PiS nie wróci do władzy. W sobotnim wywiadzie dla "GW" poszedł jeszcze dalej: "W ich oczach widzę obsesję powrotu do władzy" – oznajmił, sugerując, że jest jedynym, który może do tego nie dopuścić.

[srodtytul]Zabrakło instynktu walki [/srodtytul]

Teraz pozostaje mu jedynie wybór odpowiedniego kandydata. Jego słowa, że wybiera "twarde przywództwo w Platformie jako gwarancję rozwoju Polski", pokazują, że jego jedynowładztwo nad partią będzie się jeszcze umacniać. Zresztą już sama zapowiedź premiera, że ogłoszenie kandydata PO to raczej kwestia dni niż tygodni, wskazuje, że miłośnicy prawyborów w Platformie bujają w obłokach.

Kogo wybierze Tusk? Bronisław Komorowski to kandydat najbardziej przewidywalny, choć nie tak wyraźnie dominujący nad Lechem Kaczyńskim jak Radosław Sikorski. Wybór każdego z nich ma swoje zalety, ale i wady. Jedno jest pewne – obaj wywołują mniejsze emocje niż premier i mimo wszystko są mniej oczywistymi wygranymi w pojedynku z obecną głową państwa.

Wspomnieliśmy już, że jedna decyzja Tuska o porzuceniu ambicji prezydenckich ma wiele motywów. Ale gdzieś głęboko w tle za nimi ukrywa się odrzucenie męskiej logiki stawienia czoła niepowodzeniom z przeszłości. Donald Tusk zrezygnował z odważnego zmierzenia się z tym, z którym przegrał przed pięcioma laty. I w tym sensie w jego decyzji jest jakiś rys słabości. Bo na udowodnienie teorii mówiącej, że prezydentura jest niewiele warta, można znaleźć wiele rozmaitych argumentów. Ale do tego, by powalczyć o Pałac Prezydencki, wystarczył instynkt walki. Tego Tuskowi zabrakło. To bardziej decyzja lisa niż lwa. Ale może to życie nauczyło Tuska, że w dzisiejszym świecie wygrywają lisy.

[b][link=http://blog.rp.pl/semka/2010/01/31/wybor-lisa-nie-lwa/" "target=_blank]Skomentuj[/link][/b]

Czy porzucenie ambicji prezydenckich jest dowodem siły czy słabości Donalda Tuska?

Pozostało 98% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?