Gdyby polskie gazety były dla nas jedynym źródłem informacyjnym na temat świata, można by pomyśleć, że największym problemem ludzkości jest tajemnicze, trujące GMO, z którym należy walczyć ze wszystkich sił. Na czym jego toksyczność polega – do końca nie wiadomo, ale nikomu nie przeszkadza to w produkowaniu alarmistycznych tekstów.
Polskie periodyki od dłuższego czasu prześcigają się w wymyślaniu głupich tytułów do artykułów na temat żywności genetycznie zmodyfikowanej (czyli – jak sądzą ich redaktorzy – właśnie owego GMO). Te łagodniejsze informują: „Polacy nie chcą GMO”, ostrzejsze straszą: „Genetycznie modyfikowana śmierć”, a niektóre po prostu wprowadzają czytelników w błąd, stwierdzając: „Jemy zmutowaną żywność”. To ostatnie stwierdzenie jasno dowodzi, że ich autorzy zakończyli naukę biologii na poziomie pierwszych klas szkoły podstawowej. Każda marchewka, kurczak, brzoskwinia czy jakiekolwiek inne nasze pożywienie zyskało swą obecną postać na skutek licznych mutacji.
Ale to drobiazg. Doświadczenia ostatnich lat pokazują, że kwestie walki z GMO niewiele mają wspólnego z nauką, więcej z polityką. Niektóre partie uczyniły z tego żelazny punkt programu. Otwarte pozostaje pytanie, czy owi politycy tak samo jak inni mieszkańcy naszego kraju mają nikłe pojęcie na temat organizmów genetycznie zmodyfikowanych i poddają się gigantycznej manipulacji ze strony różnych grup nacisku, czy też cynicznie wykorzystują niewiedzę społeczeństwa, by zdobyć kolejne punkty w sondażach.
Problem też w tym, że w trakcie batalii politycznych kwestia zrozumienia, czym jest GMO, staje się sprawą drugorzędną. Szkoda. Ta niewiedza może nas wiele kosztować – nie tylko w przenośni, czego najlepszym dowodem jest rządowy projekt ustawy o organizmach genetycznie modyfikowanych z 9 czerwca.
Zaproponowane tam rozwiązania wydrenują nasze kieszenie w tempie rekordowym i będą to pieniądze wyrzucone w błoto. A wszystko dlatego, że takimi sprawami jak genetyka mało kto się dziś zajmuje, dzieci zasypiają na lekcjach biologii, a Internet roi się od bzdur, które przepisują dziennikarze.