GMO nie wybije ludzkości

Kiedyś bano się czarownic, złych duchów, uroków. Dziś strach budzi GMO. Warto jednak pamiętać, że podłoże tego lęku jest irracjonalne, a naprawdę chodzi o pieniądze – pisze publicystka

Publikacja: 20.08.2009 18:11

GMO nie wybije ludzkości

Foto: Fotorzepa, MW Michał Walczak

Red

Gdyby polskie gazety były dla nas jedynym źródłem informacyjnym na temat świata, można by pomyśleć, że największym problemem ludzkości jest tajemnicze, trujące GMO, z którym należy walczyć ze wszystkich sił. Na czym jego toksyczność polega – do końca nie wiadomo, ale nikomu nie przeszkadza to w produkowaniu alarmistycznych tekstów.

Polskie periodyki od dłuższego czasu prześcigają się w wymyślaniu głupich tytułów do artykułów na temat żywności genetycznie zmodyfikowanej (czyli – jak sądzą ich redaktorzy – właśnie owego GMO). Te łagodniejsze informują: „Polacy nie chcą GMO”, ostrzejsze straszą: „Genetycznie modyfikowana śmierć”, a niektóre po prostu wprowadzają czytelników w błąd, stwierdzając: „Jemy zmutowaną żywność”. To ostatnie stwierdzenie jasno dowodzi, że ich autorzy zakończyli naukę biologii na poziomie pierwszych klas szkoły podstawowej. Każda marchewka, kurczak, brzoskwinia czy jakiekolwiek inne nasze pożywienie zyskało swą obecną postać na skutek licznych mutacji.

Ale to drobiazg. Doświadczenia ostatnich lat pokazują, że kwestie walki z GMO niewiele mają wspólnego z nauką, więcej z polityką. Niektóre partie uczyniły z tego żelazny punkt programu. Otwarte pozostaje pytanie, czy owi politycy tak samo jak inni mieszkańcy naszego kraju mają nikłe pojęcie na temat organizmów genetycznie zmodyfikowanych i poddają się gigantycznej manipulacji ze strony różnych grup nacisku, czy też cynicznie wykorzystują niewiedzę społeczeństwa, by zdobyć kolejne punkty w sondażach.

Problem też w tym, że w trakcie batalii politycznych kwestia zrozumienia, czym jest GMO, staje się sprawą drugorzędną. Szkoda. Ta niewiedza może nas wiele kosztować – nie tylko w przenośni, czego najlepszym dowodem jest rządowy projekt ustawy o organizmach genetycznie modyfikowanych z 9 czerwca.

Zaproponowane tam rozwiązania wydrenują nasze kieszenie w tempie rekordowym i będą to pieniądze wyrzucone w błoto. A wszystko dlatego, że takimi sprawami jak genetyka mało kto się dziś zajmuje, dzieci zasypiają na lekcjach biologii, a Internet roi się od bzdur, które przepisują dziennikarze.

[srodtytul]Zagadka GMO [/srodtytul]

Co kryje się pod obco brzmiącym skrótem GMO? „Genetically modified organisms”, czyli genetycznie zmodyfikowane organizmy. Zatem GMO to pojęcie szersze niż żywność modyfikowana genetycznie, obejmuje bowiem także bakterie, zwierzęta (hodowane do celów badawczych, a nie spożywczych), grzyby. Na czym polegają owe zmiany? Po pierwsze można zmienić aktywność poszczególnych genów w danym organizmie. (Geny to, jak pamiętamy ze szkoły, kawałki DNA zawierające informacje o wszystkich cechach organizmów żywych). Geny odpowiadają za produkcje białek, za pomocą inżynierii genetycznej można pobudzić lub zahamować ich działanie. Tego typu badania prowadzi się masowo m.in. na bakteriach, drożdżach, nicieniach czy myszach – naszych stosunkowo bliskich krewniakach. Uzyskaną w ten sposób wiedzę można wykorzystać do leczenia chorób.

Na przykład polscy naukowcy z Instytutu Genetyki i Biotechnologii UW zajmują się ciekawym genem, który najpierw odkryto u drożdży, a potem u ludzi. Odpowiada on za produkcję białka, które sprawia, że wybrana komórka ciała popełnia apoptozę, czyli „zaplanowane samobójstwo”. W ten sposób nasz organizm pozbywa się zużytych komórek. Prowadzone przez naukowców eksperymenty dowiodły, że białko to może być potencjalnym lekiem na raka, powoduje bowiem zahamowanie podziałów również komórek nowotworowych.

Aktywność danego genu można zwiększyć poprzez wprowadzenie do organizmu dodatkowych jego kopii. Dodatkową kopię genu można wprowadzić do genomu komórki na przykład za pomocą wirusów, wykorzystując fakt, że namnażają się one we wnętrzu jąder komórkowych. Tak działa sprzedawany od jesieni 2003 roku w Chinach lek o nazwie gencidine, używany w terapiach raka płaskonabłonkowego szyi i głowy. W tym przypadku z określonego adenowirusa usunięto odpowiadający za jego chorobotwórcze właściwości kawałek DNA i na jego miejsce doklejono gen odpowiadający za produkcję białka p53, które reguluje procesy naprawcze w komórkach. Dlaczego? W komórkach nowotworowych gen ten jest zmutowany lub nie działa właściwie, co powoduje rozrost guzów. Wprowadzenie go do komórki uruchamia produkcję białka i powoduje zahamowanie postępów choroby. Tego typu metody leczenia nazywane są terapiami genowymi.

Według naukowców to przyszłość współczesnej medycyny. – Skonstruowane metodami inżynierii genetycznej leki przeciwnowotworowe będą powszechnie dostępne w ciągu najbliższych dziesięciu lat – przekonuje prof. Piotr Węgleński, dyrektor Instytutu Genetyki i Biotechnologii UW.

Innym sposobem tworzenia organizmów genetycznie zmodyfikowanych jest dodawanie do genomu organizmów genów obcego pochodzenia. Najlepszym tego przykładem jest odporna na szkodniki kukurydza zawierająca gen Bt – pochodzący od bakterii glebowej Bacillus thuringensis. Ten kawałek DNA odpowiada za produkcję specyficznego, toksycznego dla owadów białka. Co ważne, staje się ono trujące tylko wewnątrz przewodu pokarmowego określonych gatunków szkodników, nie jest niebezpieczne dla innych organizmów – np. człowieka.

Zastanawia fakt, że w Polsce pod pojęciem GMO rozumie się jedynie ten ostatni rodzaj organizmów genetycznie modyfikowanych… i to nie wszystkie z owej puli. Nie wiadomo, czy któryś z domagających się „Polski wolnej od GMO” polityków, a także podsycających lęki kolegów dziennikarzy zdaje sobie sprawę, że w naszym kraju zmodyfikowane drożdże produkują ludzką insulinę. I to na przemysłową skalę, w procesie fermentacji. Zajmuje się tym notowana na giełdzie chluba polskiej gospodarki – firma Bioton. Uzyskiwany w ten sposób lek jest znacznie lepszy od stosowanych wcześniej insulin zwierzęcych czy humanizowanych, które mogły uczulać. Wyposażone w ludzki gen drożdże uratowały więc tysiące, jeśli nie miliony ludzkich istnień.

[srodtytul]Walka o kasę [/srodtytul]

O co więc chodzi z tym GMO? Oczywiście o pieniądze. O nic więcej. Amerykańskie koncerny biotechnologiczne, które stworzyły genetycznie zmodyfikowane rośliny, chcą sprzedawać jak najwięcej nasion siewnych (w Polsce chodzi głównie o kukurydzę) i pasz (soja). Stąd ich naciski na rolników.

– Produkcja żywności GMO jest o ok. 20 procent tańsza. Odmiany roślin wyposażonych w gen Bt nie wymagają stosowania środków owadobójczych. Są też o 10 procent wydajniejsze, co pozwala zmniejszyć areał upraw lub zwiększyć produkcję – mówi prof. Węgleński. Ale przecież nie o to chodzi. W Europie jest za dużo, a nie za mało żywności, a dopłaty dostaje się od hektara upraw. Nikomu się więc nie opłaca mieć mniejsze pole i produkować jeszcze więcej kukurydzy, bo wtedy jej cena spadnie. W walce o umysły, żołądki, a przede wszystkim portfele konsumentów przeciwnicy modyfikowanej żywności posługują się zazwyczaj spreparowanymi argumentami naukowymi. W polskiej prasie czy Internecie można przeczytać m.in. wypowiedzi samozwańczych ekspertów o różnym wykształceniu. Jedno, co ich łączy – to brak wykształcenia w dziedzinie genetyki czy biotechnologii. – Myśmy się na ten temat już wypowiedzieli. Dotychczasowe badania nie wykazały szkodliwości jedzenia zmodyfikowanych roślin – mówi prof. Węgleński, genetyk.

Co ciekawe, większość polskich doniesień prasowych powołuje się na te same badania i tych samych zagranicznych ekspertów. Jednym z nich jest niejaki Arpad Pusztai, przedstawiany zazwyczaj jako „światowej sławy autorytet w dziedzinie GMO”. Pusztai to naukowiec, któremu w 1999 roku niezależna komisja British Royal Society udowodniła fundamentalne błędy w eksperymentach przeprowadzanych bez zachowania właściwych procedur badawczych.

[wyimek]GMO to pojęcie znacznie szersze niż żywność modyfikowana genetycznie. Obejmuje bowiem także bakterie, zwierzęta (hodowane do celów badawczych, a nie spożywczych), grzyby [/wyimek]

Drugi dokument, na który powołują się dziennikarze, to badania amerykańskiej Agencji ds. Żywności i Leków (FDA), podczas których przez pewien czas karmiono szczurzycę pomidorami genetycznie zmodyfikowanej odmiany Flavr-Savr i stwierdzono, że część z nich choruje na wrzody żołądka. Śledztwo w sprawie tych badań przeprowadziła niedawno dr Theresa Phillips z serwisu naukowego www.writescienceright.com. Okazało się, że chodzi o eksperyment przeprowadzony w 1993 roku, którego wyniki zostały odrzucone przez FDA z powodu jego niewłaściwych założeń. (Szczury przez 28 dni jadły ekwiwalent dziesięciu dużych pomidorów dziennie i nic innego. A są to warzywa zawierające dość dużo kwasów, człowiek pewnie też by dostał wrzodów od takiego jedzenia).

Tego typu przykłady każą ostrożnie podchodzić do wszelkich opisywanych w Internecie wyników badań, dowodzących szkodliwości spożywania GMO. Podobnie zresztą jak rzekomo katastrofalnego wpływu roślin genetycznie modyfikowanych na środowisko. Kiedy kilkanaście lat temu zaczęto je uprawiać w Stanach Zjednoczonych, ekolodzy bili na alarm, że produkowane przez nie pyłki mogą się okazać zabójcze dla niektórych motyli. Chodziło głównie o północnoamerykańskiego monarcha, który lata spędza w Kanadzie i Stanach, a zimuje w Meksyku. Jak pokazują ostatnie badania przeprowadzone na zlecenie Commission for Environmental Cooperation, motyle te mają się świetnie, a największym zagrożeniem jest dla nich wycinanie lasów w Ameryce Łacińskiej. Przykład ten najlepiej pokazuje, że jeżeli istnieją jakiekolwiek wątpliwości dotyczące GMO, najpierw należy przeprowadzić odpowiednie badania, potem kilkakrotnie zweryfikować ich wyniki, i dopiero potem bić na alarm.

[srodtytul]Bezsensowna ustawa [/srodtytul]

Ekolodzy oraz politycy i tak wiedzą swoje. I nie zamierzają dopuścić, by jakiekolwiek GMO zagroziło polskiemu społeczeństwu. Dlatego w projekcie nowej ustawy o GMO znalazł się wymóg, by każdy zakład badawczy zajmujący się doświadczeniami na genach zyskał status zakładu inżynierii genetycznej, a pracujący tam uczeni relacjonowali ministrowi ochrony środowiska, czym się zajmują. I nie mogą kłamać, bo lotne kontrole sprawdzą, co robią. – Ciekawe, jak chcą ustalić, czy drożdże, które mam w lodówce, są zwykłe czy nie. Koszt zsekwencjonowania ich genomu to około miliona euro – mówi prof. Węgleński.

Tego typu pomysły dobitnie pokazują, że nasi politycy naoglądali się filmów science fiction i sądzą, że naukowcy masowo produkują zmodyfikowane mikroby, których jedynym celem jest wybicie ludzkości. Nie zdają sobie sprawy, że aby doprowadzić wybuchu epidemii, znacznie prościej i taniej byłoby użyć dostępnych środków, na przykład bakterii wąglika. Warto też wspomnieć, że większość GMO, by żyć, potrzebuje nieustannej opieki człowieka. Są bowiem słabsze niż naturalne odmiany, co jest ceną za dodatkowe cechy, jak odporność na owady czy choroby.

Masowe lęki, podobnie jak masowa rozrywka, rządzą się swoimi prawami. Kiedyś bano się czarownic, złych duchów, uroków. Dziś strach budzi GMO. Warto jednak pamiętać, że podłoże tego lęku jest całkowicie irracjonalne, a tak naprawdę chodzi o pieniądze. Wielkie pieniądze. Jesteśmy bowiem świadkami bezpardonowej walki między koncernami sprzedającymi modyfikowane ziarno a tymi, którzy produkują ziarno tradycyjne i droższe. To wojna ekonomiczna, nie ideologiczna.

[i]Autorka jest publicystką specjalizującą się w tematyce naukowej. Publikowała m.in. w „Wiedzy i Życiu”, „Fokusie”, „Wprost”, „Newsweeku Polska” oraz w „Dzienniku” [/i]

Gdyby polskie gazety były dla nas jedynym źródłem informacyjnym na temat świata, można by pomyśleć, że największym problemem ludzkości jest tajemnicze, trujące GMO, z którym należy walczyć ze wszystkich sił. Na czym jego toksyczność polega – do końca nie wiadomo, ale nikomu nie przeszkadza to w produkowaniu alarmistycznych tekstów.

Polskie periodyki od dłuższego czasu prześcigają się w wymyślaniu głupich tytułów do artykułów na temat żywności genetycznie zmodyfikowanej (czyli – jak sądzą ich redaktorzy – właśnie owego GMO). Te łagodniejsze informują: „Polacy nie chcą GMO”, ostrzejsze straszą: „Genetycznie modyfikowana śmierć”, a niektóre po prostu wprowadzają czytelników w błąd, stwierdzając: „Jemy zmutowaną żywność”. To ostatnie stwierdzenie jasno dowodzi, że ich autorzy zakończyli naukę biologii na poziomie pierwszych klas szkoły podstawowej. Każda marchewka, kurczak, brzoskwinia czy jakiekolwiek inne nasze pożywienie zyskało swą obecną postać na skutek licznych mutacji.

Pozostało 91% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?