Pokrętna logika oswajania narkotyków

Narkotyki różnią się od tak chętnie zestawianego z nimi alkoholu. Jedynym celem zażywania narkotyków jest manipulowanie świadomością. Alkohol pije się także ze względu na jego smak – przypomina publicysta

Publikacja: 24.08.2009 01:25

Pokrętna logika oswajania narkotyków

Foto: Fotorzepa, AW Andrzej Wiktor

Red

Od pewnego czasu obserwujemy działania zmierzające do zmiany stosunku do narkotyków w naszym kraju. „Specjaliści”, także z zagranicy, na podstawie „naukowych badań” domagają się, by zasadniczym celem kuracji narkomanów nie była abstynencja, podobno utopijna, ale zastąpienie dotąd zażywanych narkotyków innymi, mniej groźnymi w skutkach. Ci sami „specjaliści” oraz opierający się na ich „naukowych” opiniach publicyści żądają przywrócenia bezkarności posiadania narkotyków.

„Gazeta Wyborcza” uczyniła to jednym z haseł swej kampanii pod skądinąd oburzającym tytułem „My, narkopolacy” (myślę, że nie tylko ja nie poczuwam się do tej autoidentyfikacji). W jej trakcie dowiadujemy się, że właściwie od wszystkiego możemy się uzależnić, a w związku z tym nie ma powodu, by akurat uzależnienie od narkotyków uznać za zjawisko wymagające wyjątkowego traktowania. W tę tendencję wpisuje się tekst Jana Smoleńskiego.

Z jakichś powodów ci, którzy uważają, że Polaków (narkopolaków?) trzeba reedukować, uznali, że nadszedł czas na zmianę naszego stosunku do narkotyków. Wszystkie ich działania mają wspólny cel: chodzi o kulturową legitymizację narkotyków, o zdjęcie z nich odium zjawiska z istoty złego, które należy zwalczać wszelkimi dostępnymi sposobami.

Naszym edukatorom chodzi o to, byśmy już nie walczyli z narkotykami jako takimi, ale z ich nadużywaniem, niewłaściwym używaniem itp. – tak samo jak np. w przypadku alkoholu. Powinniśmy więc dołączyć do „postkontrkulturowego” Zachodu, gdzie ten proces trwa od kilku dziesięcioleci, choć – wbrew temu, co się nam wmawia – wciąż nie jest on powszechnie przyjmowany jako oczywistość.

[srodtytul]Nie tylko „złota młodzież”[/srodtytul]

Narkotyki towarzyszą ludzkości od tysiącleci. Do niedawna doświadczenie ich zażywania nie było powszechne. W pierwszej połowie ubiegłego wieku w cywilizacji zachodniej zażywali je członkowie kręgów artystycznych, show-biznesu, „złota młodzież” – zamożna i zaniedbana wychowawczo, subkultury, część środowisk przestępczych. Grupy te miały jedną wspólną cechę: stanowiły znaczną mniejszość społeczeństwa. Zdecydowana większość z narkotykami nie miała nic wspólnego.

Radykalną zmianę wniosła kontrkultura lat 60. Przyniosła ona upowszechnienie narkotyków na nieznaną dotąd skalę.

W Polsce – za sprawą komunistycznego filtra – ten proces był dużo wolniejszy. W latach 70. w przeciętnym warszawskim liceum niełatwo było się zetknąć z narkotykami, choć oczywiście wiadomo było, że niektórzy je zażywają. Do dziś pamiętam, jak w autobusie zobaczyłem długowłosego, zaniedbanego młodego człowieka ze strzykawką w kieszeni koszuli. Widok był wstrząsający – narkoman był uosobieniem powolnej autodestrukcji.

Dziś, po 30 latach, każdy dorastający młody człowiek musi sobie odpowiedzieć nie tylko

– jak my kiedyś – na pytania o papierosy i alkohol, lecz także o narkotyki.

[srodtytul]Nie dla smaku, lecz dla efektu[/srodtytul]

Tymczasem, choć nasi edukatorzy wolą tego nie dostrzegać, narkotyki różnią się od tak chętnie zestawianego z nimi alkoholu. Jedynym celem zażywania narkotyków jest manipulowanie świadomością. Oczywiście duża część pijących czyni to w tym samym celu – dla nabrania odwagi, wesołej zabawy, zapomnienia o smutkach albo – co najtrudniej zrozumieć – upicia się do nieprzytomności.

[wyimek]Naszym edukatorom chodzi o to, byśmy już nie walczyli z narkotykami jako takimi, ale z ich nadużywaniem [/wyimek]

Jednak możliwe i często praktykowane jest także picie alkoholu w niewielkich ilościach. Ktoś wypijający kieliszek wina do kolacji albo kufel piwa podczas towarzyskiej rozmowy nie chce zmienić sobie świadomości i jej nie zmienia, nawet jeśli nie może potem prowadzić samochodu. Narkotyki natomiast z założenia zażywa się wyłącznie dla efektu. Nieprzypadkowo jest ich taka mnogość – chodzi o skutek, więc może mu służyć cokolwiek, od marihuany przez kokainę aż po butapren.

Oczywiście nikt przy zdrowych zmysłach nie powie, że kto raz zapali marihuanę, skończy jako nieuleczalny heroinista. Prawdopodobieństwo takiego ponurego obrotu rzeczy rośnie jednak przez samo (auto) przyzwolenie dla narkotyków – jeśli nie zaczniemy łagodnie, trudno sobie wyobrazić, byśmy od razu sięgnęli po środki najmocniejsze. Takie są zresztą wyniki badań.

Poza tym niebezpieczny jest sam mechanizm: jeśli chcę wywołać zamierzony efekt w mojej psychice, wystarczy, że poszukam odpowiedniego środka psychoaktywnego. To mechanizm samozniewolenia.

[srodtytul]Lepszy odlot[/srodtytul]

Zupełnie nie rozumiem więc logiki, zgodnie z którą, jeśli chcemy rozwiązać poważny problem społeczny (bo nawet nasi narkotyczni edukatorzy przyznają, że tzw. twarde narkotyki takim problemem są), to powinniśmy przyzwolić nań w formie łagodniejszej. Skoro zaakceptujemy mechanizm samozniewalania – w jaki sposób ma nam to ułatwić walkę z tymże mechanizmem posuniętym do autodestrukcji?

Subtelne rozróżnienia łatwo jest zresztą czynić w tekście publicystycznym. Kiedy jednak nastolatek, który miał fajny odjazd po kolorowej pastylce, dowie się od dilera, że po białym proszku będzie miał jeszcze fajniejszy, to dlaczego miałby z niego zrezygnować? Bo jakiś publicysta uznał, że tamto było miękkie, czyli nieszkodliwe, a to jest twarde, więc groźne?

Osobliwe jest zresztą to, że dążenie do oswojenia narkotyków pojawiło się akurat wtedy, gdy kulturowej delegitymizacji powoli ulega palenie tytoniu. Ta zadomowiona w kulturze używka, odkąd poznaliśmy jej katastrofalne dla zdrowia skutki, jest powoli wypychana na margines. Dodajmy: słusznie.

Mamy tu zresztą do czynienia ze szczególną zamianą miejsc: „liberałowie” walczą z papierosami i oswajają narkotyki, antynarkotyczni „konserwatyści”, zapewne przez przekorę, bronią wolności zatruwania siebie i innych dymem tytoniowym... Tymczasem, choć zapewne nigdy w pełni nie wyeliminujemy szkodliwych używek – świat będzie lepszy, gdy wszystkie one znajdą się tam, gdzie miejsce wszelkiego zła: na nietolerowanym marginesie.

[ramka][srodtytul]Opinia[/srodtytul]

[b]Jan Smoleński

[link=http://www.rp.pl/artykul/347208.html]W kieszeni nie ma bossa[/link] [/b]

11 sierpnia 2009[/ramka]

[i]Autor jest publicystą i redaktorem miesięcznika „Więź”[/i]

Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?